Setki dorosłych dzisiaj mieszkańców powiatu olkuskiego ma w swojej pamięci wspomnienia z kolonii letnich, organizowanych przez zakłady pracy. Jeśli ktoś lubił jeździć na kolonie, była to bardzo przyjemna forma spędzania wakacji. Wybraliśmy dla Was zdjęcia z kolonii letnich olkuszan. Docierają do nas sygnały, że wiele osób odnajduje się na zamieszczanych przez nas zdjęciach, nie mając wcześniej świadomości, że takie zdjęcie zostało zrobione. W tym cyklu projektu „Poznaj z nami dawny Olkusz” kolejna okazja na rozpoznanie siebie i znajomych z dzieciństwa!
Wyjazdy wakacyjne dla dzieci organizowały przede wszystkim zakłady pracy. W zależności od zamożności zakładu wyjechać można było podczas 1,2 a nawet 3 turnusów. Niektóre zakłady miały własne ośrodki wypoczynkowe, co w okresie PRL, a więc czasu państwa opiekuńczego z rozbudowanym socjalem było oczywiste. – Od operatywności organizatorów, ale przed wszystkim od ilości środków finansowych, zależała atrakcyjność miejscowości. Dzieci z bogatszych zakładów mogły spędzać czas nawet w znanych kurortach. O ile jest mi wiadomo, w Olkuszu kolonie letnie organizowała Olkuska Fabryka Naczyń Emaliowanych oraz Wydział Oświaty, a w najbliższej okolicy Kombinat Górniczo-Hutniczy. Rodzice niektórych dzieci pracowali w filiach, dlatego jeździły one na kolonie z macierzystych zakładów, na przykład z Przedsiębiorstwa Geologicznego w Krakowie – wspomina Czytelnik „Przeglądu Olkuskiego”, który przez dekadę jeździł na kolonie.
Przygoda z kolonią zaczynała się jeszcze w czasie trwania roku szkolnego, ponieważ szkoła wypełniała tzw. kartę kolonijną, gdzie należało wpisać stan zdrowia dziecka, wiek, wzrost i wagę. – Każdy wyjazd poprzedzały przygotowania, potem pakowanie walizek, najczęściej sztywnych tekturowych. Na wieku od spodu obowiązkowo należało nakleić spis wszystkich rzeczy znajdujących się w walizce, więc bieliznę, koszule, spodnie, spódnice, środki czystości i obuwie – wspominają dorośli dzisiaj koloniści.
Na miejsce wypoczynku jeździło się autobusami i pociągami. – Już wtedy wśród tłumu wyszukiwało się kolegów i koleżanek ze szkoły lub z poprzednich kolonii. Jeszcze tylko ostatnie pożegnanie z rodzicami, czułe uściski, czasami kilka łez, i w drogę. Podróż trwała z przerwami kilka, a nawet kilkanaście godzin, a u jej kresu z wielkim zainteresowaniem wyglądało się miejsca, w którym przyjdzie spędzić najbliższe trzy tygodnie, bo tyle wtedy trwał każdy turnus – opowiada mieszkaniec Olkusza. – W dużych salach, będących w roku szkolnym klasami, spała cała, licząca około 20 osób grupa, często z wychowawcą. Jeszcze wieczorem albo na drugi dzień po śniadaniu grupy wymyślały sobie nazwę, a kolorową kartę z nazwiskami przypinano pinezkami do drzwi. Były więc Stokrotki, Różyczki, Misiaczki, Pancerni, Spartanie, Apacze itd. W pierwszych dniach każda grupa musiała przygotować program na ognisko zapoznawcze, uczyliśmy się piosenek, skeczy, często były to występy profesjonalne, ponieważ na kolonie jeździły też dzieci szczególnie uzdolnione – dodaje.
Harmonogram każdego dnia był taki: pobudka, toaleta, apel poranny i śniadanie. Po śniadaniu wszyscy wychodzili na piesze wycieczki po okolicy lub na plażę, jeśli kolonia była nad morzem. Stałą porę miał obiad, a po nim oczywiście cisza poobiednia. Dla niektórych była to oczywiście cisza tylko z nazwy, bo myśleli intensywnie, co by tu zrobić, żeby cicho nie było. Potem podwieczorek i wspólna zabawa. – Chłopcy grali w nogę na boisku, dziewczęta w różne gry podwórkowe. Mieliśmy zajęcia w grupach, czasami uczyliśmy się przeróżnych piosenek lub mieliśmy czas wolny, na przykład na pisanie listów. Po kolacji i toalecie wieczornej kładliśmy się do łóżek, ale nie szliśmy spać. Zaczynała się pora opowiadania kawałów. Zawsze w każdej grupie były osoby, które znały ich mnóstwo – wspomina olkuski kolonista. – Na koloniach miały miejsce przeróżne zdarzenia, niektóre, przekazywane z roku na rok, stawały się kultowe, dodatkowo integrowały kolonijną grupę, bo najczęściej na kolonie jeździły te same osoby, zarażone tą niezwykłą formą spędzania wakacji. Zawiązywały się przyjaźnie, zaczynały pierwsze miłości. Będąc na 10 koloniach doświadczyłem tego wszystkiego. A kiedy wszedłem w dorosłe życie, kolonie często śniły mi się, a i jeszcze teraz łza w oku zakręci się na samo wspomnienie – mówi nasz Czytelnik.
A gdzie wy jeździliście na kolonie? Co szczególnie pamiętacie? Zachęcamy Was jak zawsze to dyskusji i oglądania zdjęć! Przypominamy, że w dalszym ciągu można nadsyłać do nas swoje fotografie związane z miastem i jego życiem społecznym. Elektronicznie – redakcja@przeglad.olkuski.pl). Osobiście – Żuradzka 15, Olkusz.
1. Olkuska kolonia w Jeleniej Górze. Fot. ze zbiorów Piotra Nogiecia.
2. Kolonia letnia w Szczucinie, 1969 rok. Fot. ze zbiorów Piotra Nogiecia.
3. Miejsce kolonii Olkuskiego Wydziału Oświaty na Lubogoszczy. Fot. ze zbiorów Piotra Nogiecia.
4. Kolonia letnia w Łodzi. Fot. ze zbiorów Piotra Nogiecia.
5. Kolonia letnia w Łodzi. Fot. ze zbiorów Piotra Nogiecia.
6. Kolonia letnia w Kętach Podlesiu. Fot. ze zbiorów Piotra Nogiecia.
7. Wychowawcy na kolonii w Kętach Podlesiu i w Łodzi. Fot. ze zbiorów Piotra Nogiecia.
8. Środek nocy, w drodze na kolonię w Trzcińcu k. Kołobrzegu (wnętrze autobusu Jelcz-ogórek) 1975 rok. Fot. ze zbiorów Piotra Nogiecia.
9. Kolonia w Trzcińcu, ognisko zapoznawcze, 1975 rok. Fot. ze zbiorów Piotra Nogiecia.
10. Kolonia w Trzcińcu, nad jeziorem. Fot. ze zbiorów Piotra Nogiecia.
11. Kolonia w Trzcińcu, wychowawcy i koloniści. Fot. ze zbiorów Piotra Nogiecia.
12. Budynek kolonii letniej w Trzcińcu. 1975 rok. Fot. ze zbiorów Piotra Nogiecia.
13. Kolonia w Trzcińcu II turnus, 1975 rok. Fot. ze zbiorów Piotra Nogiecia.
14. Zachowany spis rzeczy we wnętrzu walizki z 1971 roku i późniejszy. Fot. ze zbiorów Piotra Nogiecia.
15. Kolonia zorganizowana przez Fabrykę Westena w Skomielnej Czarnej. 1936 rok. Fot. ze zbiorów Ryszarda Maliszewskiego.
16. Kolonia zorganizowana przez Fabrykę Westena w Skomielnej Czarnej. 1936 rok. Fot. ze zbiorów Ryszarda Maliszewskiego.
17. Kolonia zorganizowana przez Fabrykę Westena w Skomielnej Czarnej. 1936 rok. Fot. ze zbiorów Ryszarda Maliszewskiego.
18. Uczestnicy kolonii letniej w Żywcu, 1976 rok. Fot. ze zbiorów Piotra Nogiecia.
19. Kolonia w Żywcu, 1976 rok. Nad Koszarawą. Fot. ze zbiorów Piotra Nogiecia.
20. Kolonia w Żywcu, 1976 rok. Nad Koszarawą. Fot. Fot. ze zbiorów Piotra Nogiecia.
21. Wychowawcy Lidka oraz Dosiek grają na boisku przed budynkiem kolonii (Szkoła Podstawowa w Żywcu). Fot. ze zbiorów Piotra Nogiecia.
Hugo Knote ma najlepszą ikonkę. Powoduje to jej dynamika i ekspresja.
Na kolonii w Wejherowie miało miejsce pewne pouczające zdarzenie. Otóż, ostatniego dnia jeden z kolonistów zorientował się, że nigdzie nie ma jego kurtki wrangler. Zrobiła się nieprzyjemna atmosfera, każdy mógł być podejrzany. Na polecenie kierowniczki przeprowadzono rewizję, ale bez skutku. Trzeba pamiętać, że w pierwszej połowie lat 70-tych bardzo drogie oryginalne wycieraki kupowało się tylko w Peweksach za dolary. Właściciel pogodził się już ze stratą, gdy jeden z najmłodszych kolonistów przypomniał sobie, że widział, jak zaprzyjaźniony z kolonistami chłopiec z Wejherowa, po pożegnaniu się, opuścił kolonię skrywając coś pod swetrem. Późnym wieczorem potajemnie udaliśmy się z kilku najstarszymi kolonistami pod dom kolegi. Kiedy część z nas zaglądała przez okno, inni zapukali do drzwi, które otworzył ojciec. W tym czasie wystraszony chłopiec na naszych oczach schował kurtkę do łóżka. Kurtkę odzyskaliśmy, ojciec kazał chłopcu nas przeprosić, a pasek chyba poszedł w ruch.
[quote name=”kolonistka”]Byłam na kolonii w Wejherowie z wydziału oświaty w roku chyba 1974, ale niewiele pamiętam…[/quote]To była najmniej ciekawa i źle zorganizowana kolonia. Kierowniczka kolonii miała poważny problem z czego opłacić przejazd kolonistów podmiejską koleją do Gdańska, mimo niewielkiej odległości udało się tam dojechać chyba tylko raz. Natomiast zbiornik przy nieukończonej elektrowni atomowej w Żarnowcu był kilkanaście kilometrów od Wejherowa, my chodziliśmy piechotą nad bliższe jezioro Orle, ale nie kąpaliśmy się w nim. Pamiętam, że na tej kolonii była piękna pogoda. Codziennie do popołudnia prażyło słońce, a po południu chwilę padał lekki lipcowy deszczyk. Kolonia mieściła się w starej szkole z czerwonej cegły blisko centrum, ale mimo usilnych starań nie jestem w stanie jej zlokalizować ponieważ nazwy i profile niektórych szkół w Wejherowie ulegly zmianie. Z tej kolonii nie posiadam fotografii.
[quote name=”eM”]Ależ oczywiście, że „KOMPALIŚCIE” się Państwo. To jest Nasza olkuska gwara, mój dziadek tak mówił, babcia, rodzice i ja tak mawiać będę. A jeden z językoznawców, wszakże mówił, że takie „KOMPANIE” miejscowej ludności błędem być nie może, więc IDĘ SIĘ KOMPAĆ, PATELKE i GARCZEK mam w kuchni…[/quote] Rzeczywiście tak się u nas mówi, możnaby przytoczyć wiele innych przykładów. Dzięki za wyrozumiałość i rzadką tutaj ostatnio sympatię. Mowa mową, ale pisać wypada poprawnie, więc poprawiam u siebie przynajmniej te zauważone błędy 🙂 .
[quote name=”PIOTR NOGIEĆ”][quote name=”Piotr Nogieć”]… „kompaliśmy” się w Koszarawie…[/quote]
🙂 Oczywiście komputerów osobistych wtedy jeszcze nie było więc nie mogliśmy się KOMPAĆ, tylko KĄPAĆ – przepraszam za błąd ;-)[/quote]
Ależ oczywiście, że „KOMPALIŚCIE” się Państwo. To jest Nasz olkuska gwara, mój dziadek tak mówił, babcia, rodzice i ja tak mawiać będę. A jeden z językoznawców, wszakże mówił, że takie „KOMPANIE” miejscowej ludności błędem być nie może, więc IDĘ SIĘ KOMPAĆ, PATELKE i GARCZEK mam w kuchni,
Piotrze, Szczucin oczywiście również nie jest mi obcy. Po skończonym turnusie kolonii OPB w Rożnowie pojechałem do Szczucina z kolonią OFNE by tam tym razem dbać o bezpieczeństwo nad wodą. W Wiśle kąpiel była zabroniona ze względu na szybki nurt oraz nie pierwszej czystości stan wody, więc parokrotnie jechaliśmy koleją wąskotorową do pobliskiego Staszowa. Jazda taką kolejką to dopiero była frajda nie tylko dla dzieci. Kąpielisko położone było w uroczym miejscu w lesie po dawnym wyrobisku torfu. Wielka szkoda, że to fantastyczne kąpielisko nie było bliżej. Tam również zdarzyła mi się interwencja, ale wszystko skończyło się szczęśliwie z wyjątkiem paru siniaków i zadrapań na moim ciele. Najbardziej wystraszony był mój niedoszły topielec. Potem moim akwenem było morze gdzie miałem pod opieką dorosłą i liczną grupę marynarzy z MW, ale to już inna bajka.
[quote name=”Piotr Nogieć”]… „kompaliśmy” się w Koszarawie…[/quote]
🙂 Oczywiście komputerów osobistych wtedy jeszcze nie było więc nie mogliśmy się KOMPAĆ, tylko KĄPAĆ – przepraszam za błąd 😉
Hugo, kolonia w Żywcu w 1976 r. była moją dziesiątą i zarazem ostatnią. Byłem już po pierwszej klasie technikum, więc kolonistą wyrośniętym. Jak każda, i ta miała swój niepowtarzalny charakter. Ratownikiem na kolonii był Dosiek, absolwent naszego I liceum, wtedy student AWF w Krakowie, a obecnie wykładowca z tytułem doktora tamże. Był ratownikiem i wychowawcą. Jedną z wychowawczyń była Lidka, ładnie grała na gitarze i ładnie śpiewała. Budynek mieścił się w centrum Żywca, smakowaliśmy piwo w browarze (jakimś cudem nam pozwolono), kompaliśmy się w Koszarawie, chodziliśmy nad jezioro, i do pałacowego parku, w którym byłem także podczas mojej pierwszej kolonii w 1968 roku, co więcej, odnalazłem charakterystyczne drzewa, pod którymi w czasie wycieczki z Pewli Adamek jedliśmy kanapki popijając herbatą z dużych termosów. I tak oto moja kolonijna historia zatoczyła koło: Pewli Adamki, Szczucin, Wojakowa, Lubogoszcz, Łódź, Kęty Podlesie, Wejherowo, 2 x Trzciniec i Żywiec.
Dobrze jest mi znany klimat kolonii OFNE w Żywcu. W 1974 roku byłem tam z kolonistami tylko, że tym razem w charakterze ratownika. Natomiast będąc z kolonią OPB w Rożnowie nie obyło się bez niespodzianek. Jeden z kolonistów młodszy wnuczek Pani Thalowej topił mi się w jeziorze. Była to moja pierwsza i zarazem udana interwencja ratownicza. Potem były następne, lecz tę pamiętam ze względu na to, iż była to właśnie pierwsza interwencja. Generalnie dzieci były zdyscyplinowane i nie było z nimi problemów wychowawczych. Bardzo mile i ciepło wspominam ten okres gdzie w ramach WOPR, jako ratownik przebywałem z dziećmi na koloniach jak również ze starszą młodzieżą na obozie w Rucianym Nida.
byłam w Żywcu na kolonii ale nie ma mnie na tych zdjęciach 🙁
Byłam na kolonii w Wejherowie z wydziału oświaty w roku chyba 1974, ale niewiele pamiętam. Tylko tyle, że chodziliśmy nad jakieś jezioro (może to był zbiornik niezrealizowanej elektrowni atomowej) i ze dwa razy pojechaliśmy do Gdańska i Sopotu kolejką podmiejską. Zupełnie nie pamiętam budynku szkoły ani w którym miejscu był, ale raczej blisko stacji PKP.
Byłem na wspomnianej kolonii na górze Lubogoszcz (1970r.). Pamiętam jak dzisiaj, autobusy dowiozły nas do wsi Kasinka Mała, a potem, po kilkukilometrowej wspinaczce, leśnym wąwozem osiągnęliśmy cel, piękny ośrodek na pochyłej polanie, wśród olbrzymich sosen i modrzewi. Spaliśmy na łóżkach piętrowych w około 20 domkach z ciemnych bali, między którymi w nocy było widać niebo i gwiazdy. Prawie u wierzchołka olbrzymiej góry było boisko, basen, i pozostałość po wyschniętym jeziorze. Z szyszek, kawałków cegły, kolorowych szkieł i gałązek utworzyliśmy herb kolonii. Pamiętam występ kilku najstarszych chłopców, Zbyszka Małoszowskiego, Jacka Żołobko i kliku innych, na pierwszym ognisku, którzy rozbawili kolonię do łez odśpiewaną i odtańczoną improwizacją na temat Żółtej Łodzi Podwodnej Beatlesów. Pamiętam panią Orczykową, która uczyła nas piosenek, i jak schodziliśmy potajemnie w czasie ciszy poobiedniej do Mszany Dolnej, aby napić się oranżady i zapalić miętowego Zefira.
Do barona
Muszę Pana zmartwić Panie Baronie, Jan w wystarczającym stopniu pilnuje mojej prywatności oraz bezpieczeństwa.
A wyrazami szacunku Panie Baronie
Hugo van der Knote
[quote name=”WIKI”]Pilnujcie we dwóch tych postów, jak zawsze.[/quote]
jak masz coś do powiedzenia możesz włączyć się do dyskusji, nikt ci broni.
[quote name=”Hugo Knote”]Odpowiedź, jaką od Ciebie otrzymałem jest dla mnie merytorycznie szokująca i niezrozumiała. Odnoszę wrażenie, że zaszła jakaś pomyłka. Ponowny mail do Ciebie został zwrócony przez Twój serwer z informacją, iż zostałem zablokowany.[/quote]
Panie Hugo Knote śledzę pańskie wpisy od dawna na wszystkich forach i niejeden raz byłem tymi wpisami zszokowany dziwię się ze moze pana coś zaszokować ,a może wreszcie ktoś znalazl na pana sposób hi hi.
[quote name=”kokos”]Właśnie z Przedsiębiorstwa Geologicznego jeżdziłem na kolonie letnie.To były wspaniałe wakacje i póżniejsze o nich wspomnienia. Na kolonie jeżdziłem chyba od pierwszej klasy podstawówki tj. od 1965 roku. Nie pamiętam gdzie byłem po pierwszej klasie, ale na pewno jeździliśmy do Sopotni Wielkiej i póżniej do Gdańska-Oruni. Nawiasem mówiąc z Twoim kuzynem Ryśkiem. Może ktoś pamięta gdzie były jeszcze kolonie z Geologicznego. Pozdrawiam kolonistów[/quote]
Dzięki za informację. Przekazując informację do artykułu między innymi miałem na myśli właśnie mojego kuzyna i jego pobyt w Sopotni Wielkiej, z tego co się orientuję Przedsiębiorstwo Geologiczne mogło być bogate, przypominam, że siedziba filli mieściła się w Olkuszu za torami na prawo od ulicy Żuradzkiej. Może masz jakieś fotki z tamtych czasów, Redakcja chętnie dorzuci do zbioru, pozdrawiam.
Hugo, byłem na koncercie ELO dlatego nie mogłem odpisać od razu, a sprawa jest naprawdę prosta. Mam płatne konto mailowe z dosyć silną zaporą dzięki czemu otrzymuję tylko naprawdę ważne informacje, i tylko z listy adresów potwierdzonych. Dodatkowo, dla szczególnie nahalnych i nieproszonych gości, tudzież gawarących pa ruski dziewcząt, mam ustawione odpowiedzi w automacie, więc zostałeś niechcący rozpoznany jako nieproszony gość, przepraszam :).
Twój mail, którego nie widziałem i nawet nie wiem czy mogę go odzyskać, mógł zawierać jakieś treści lub obrazy zbliżone do blokowanych. Blokuję rysunki satyryczne, mantry itd itp. Mam specjalną listę odpowiedzi dla fanatyków szczególnie nachalnych, dzięki temu otrzymuję na pocztę tylko to co mnie interesuje. Miałeś pecha, przepraszam. Muszę spróbować jakoś to wszystko odblokować, i wtedy odpiszę mailem 😉 .
A, może ktoś w pierwszej polowie lat 70-tych był na Helu. Jako uczen 7-8 klasy.
Pilnujcie we dwóch tych postów, jak zawsze.
Właśnie z Przedsiębiorstwa Geologicznego jeżdziłem na kolonie letnie.To były wspaniałe wakacje i póżniejsze o nich wspomnienia.Na kolonie jeżdziłem chyba od pierwszej klasy podstawówki,tj. od 1965 roku.Nie pamiętam gdzie byłem po pierwszej klasie ,ale na pewno jezdziliśmy do Sopotni Wielkiej i póżniej do Gdańska-Oruni.Nawiasem mówiąc z Twoim kuzynem Ryśkiem N.Może ktoś pamięta gdzie były jeszcze kolonie z Geologicznego.Pozdrawiam kolonistów
Hej Piotrze wysłałem Ci dzisiaj maila na podany mi przez Ciebie adres: bec.pion@poczta.fm Odpowiedź, jaką od Ciebie otrzymałem jest dla mnie merytorycznie szokująca i niezrozumiała. Odnoszę wrażenie, że zaszła jakaś pomyłka. Ponowny mail do Ciebie został zwrócony przez Twój serwer z informacją, iż zostałem zablokowany.
Hugo, pierwszy raz pojechałem na kolonię w wieku 8 lat, i właśnie do tej okropnej dziury jaką była Pewel Adamki, teoretycznie już na samym starcie powinienem się zrazić. Oczywiście, że tęskniłem za domem, czasami, w czasie ciszy poobiedniej, gdzieś tam w kącie pochlipywałem, a listy do domu pisałem wierszem, bo nie wiedzieć czemu ubzdurałem sobie, że listy zawsze pisze się wierszem. Zaskoczona mama miała sporo uciechy, liczyła pewnie, że rośnie jej poeta, ale były to moje pierwsze i ostatnie rymowanki. Mimo upływu lat bardzo dużo pamiętam z tamtej kolonii, odległą stację kolejową, kąpiel w zimnej rzece, wycieczki do lasu w tym tę, na której zgubliśmy się, wycieczkę ciuchcią do kina w Żywcu na amerykański film „Fatalny List” i kilkukilometrowy powrót ze stacji w strugach deszczu, mecze na boisku, modne wtedy czapki z białego płótna żaglowego, jakie nosili starsi chłopcy, kryminalne opowieści na dobranoc naszej wychowaczyni, córki oficera milicji, kobiety anioł 😉 itd…
Dzięki kolonii w Darłówku pierwszy raz zobaczyłem morze i oczywiście sprawdziłem czy jest słone, było słone. Wielu spośród nas lepiej jadło na kolonii niż w domu i na dodatek regularnie. Nauczyło się dbać o higienę osobistą, mycia zębów i prania skarpet. Pierwszą kolonią koedukacyjną, na której byłem była kolonia w Darłówku. Dotychczas praktykowało się, iż pierwszy turnus był dla chłopców a drugi dla dziewcząt a w następnym roku było odwrotnie. Darłówek wspominam bardzo ciepło. Właśnie tam poznałem pierwszą sympatię i rodziło się odwzajemnione pierwsze uczucie, mimo, iż w dwa ognie zwalczaliśmy się zażarcie w przeciwnych drużynach. Ta dziewczyna była liderką a i mnie niczego nie brakowało. Dzisiaj, gdy się spotykamy ciepło i z uczuciem wspominamy ten czas. Mieliśmy wtedy po czternaście piętnaście lat. To była moja już niestety ostatnia niezapomniana kolonia.
Ok. Piotrze teraz już wiem jak to było z tymi Kętami Podlesie. Masz oczywiście rację, że to była fantastyczna przygoda i nabywanie umiejętności przebywania wśród rówieśników oraz radzenia sobie bez pomocy rodziców. Zdaję sobie oczywiście sprawę, iż pod inną szerokością geograficzną i o innym zabarwieniu politycznym dzieci i młodzież inaczej i w innych warunkach spędzała czas, lecz wcale im tego nie zazdroszczę. Nic złego z nas nie wyrosło a wręcz przeciwnie umiemy wiele docenić i to nasze pokolenie było forpocztą obecnych zmian. Dzięki takiej metodzie wychowawczej po drodze miałem zuchy, harcerstwo bardzo dobrze radziłem sobie w wojsku i życiu. Przykro mi dzisiaj patrzeć jak w wakacje dzieci i młodzież szwęda się bez celu i sama nie wie, co ze sobą zrobić. Myślę, że i ich rodzicom ból serce rozrywa, że nie są w stanie zapewnić im godziwego wypoczynku. My jednak mieliśmy więcej szczęścia i mamy dzisiaj, co wspominać.
Hugo, kolonia w Kętach Podlesiu była z Wydziału Oświaty. Kolonie te były biedne, kierownictwo stawało na głowie, aby przy minimalnych środkach zapewnić jak najlepsze warunki. Wielkim plusem kolonii z Wydziału Oświaty byli naprawdę dobrzy wychowawcy (tylko nauczyciele), którzy potrafili zająć nam czas. Pewli Adamki, Wojakowa czy Szczucin nie były atrakcyjnymi miejscowościami, ale w sumie najważniejsze było przebywanie wśród rówieśników. Pewel Adamki to właściwie osada na żywiecczyźnie, mała szkoła, kilka domów, jeden sklepik, boisko, las, rzeczka, polana, wszędzie daleko, a mimo to cały pobyt wspominam z wielkim sentymentem. Kilka lat temu odwiedziłem to miejsce, które nie zmieniło się. Na około setkę wychowawców z jakimi przyszło mi się zetknąć na koloniach, tylko jedną kierowniczkę pozbawiono funcji ze względu na skargi podopiecznych i wychowawców, a tylko jednemu wychowawcy podziękowano w trakcie turnusu i wysłano go do domu. Starano się, aby dzieci miały zapewniony spokój.
Część czwarta
Pierwsze dwa tygodnie padał deszcz, z czego byliśmy mimo wszystko zadowoleni a gdy wyszło słońce jedynym miejscem gdzie można było pójść grupą lub cała kolonią to było pseudo boisko sportowe koło ośrodka zdrowia upszczone krowimi plackami, z czego zapewne cieszyłby się Zenuś z Zedermana. Wszędzie natomiast był to teren prywatny i miejscowi wrogo na nas spoglądali. Efektem tego w następnym roku OFNE zorganizowało kolonię w innej miejscowości. Tamten czas spędzania wakacji wspominam z wielka estymą. To była jedyna możliwa forma zagospodarowania nam czasu wolnego podczas wakacji nie licząc później obozów harcerskich. Na inne formy naszych rodziców z małymi wyjątkami nie bardzo było niestety stać.
Część trzecia
Natomiast lekarzem przez szereg lat był Pan doktor Ignacy Słuszniak, który z wielkim poświęceniem dbał o nasze zdrowie wraz z pielęgniarką. Standard kolonii bywał różny wszędzie warunki zakwaterowania były bardzo dobre, jedzenie i opieka wyśmienite. Wyjątek stanowiła kolonia w Lipnicy Wielkiej. Budynek nowy, lecz myć musieliśmy się w rzece pełnej szkieł a z WC byliśmy zmuszeni korzystać z zewnętrznej „Sławojki”. Problemem było, gdy prawie cała kolonia przeziębiła pęcherze moczowe a wychowawca z Wolbromia (pamiętam do dzisiaj jego nazwisko) kawał drania zabronił wychodzić nam z budynku więcej jak jednemu z grupy. Sikaliśmy przez okno, do butelek a i niektórym zdarzyło się w nocy w materac. Te kolonię bardzo źle wspominam i nie tylko ja mieliśmy ku temu powody. Zresztą po służbowej wizytacji w/w wychowawcę pani Krysia Pałkowa zwolniła z funkcji.
Część druga
W tym celu wybieraliśmy się na bramę południową (kolejowa) i tam w przejściu między dyżurką strażników a przejściem do biblioteki, łaźni, starego biurowca wywieszone były listy. Z wielkimi wypiekami szukaliśmy swoich nazwisk. Bycie na liście jeszcze nie gwarantowało pewnego wyjazdu na kolonię. Pewniakiem dopiero był przegląd czystości ciała przez pielęgniarkę a w szczególności przegląd głowy. Niestety zdarzały się, dzieci, które nie przeszły tej selekcji i skreślane były z wyjazdu a autobusy już czekały. Widziałem ból i rozpacz w oczach tych dzieci. Szczęśliwcy pakowali się pod nadzorem wychowawczyń i wychowawców do autobusu a walizki jechały odrębnym samochodem ciężarowym. Etatowym kierowcą był Pan Stanisław Tomsia, któremu w czasie jazdy śpiewaliśmy piosenkę „Panie szofer gazu” by zmotywować go do szybszej jazdy. Niestety nic to nie pomagało, Pan Stanisław jechał swoim bezpiecznym rytmem i zawsze cało dowoził nas do miejsca przeznaczenia.
Część pierwsza
Piotrze, jeśli była to kolonia z OFNE to o ile mnie pamięć nie myli a zapewniam Cię, że jeszcze nie to do Kęt Podlesia jeździliśmy jedynie kąpać się nad Sołę a kolonia faktycznie była w Bulowicach. Bulowice znajdowały się między Kętami a Andrychowem. Tak do Kęt jak i Andrychowa często chodziliśmy piechotą na wycieczki. W samych Bulowicach nie było żadnych atrakcji no może z wyjątkiem chodzenia na „siaber” do ogrodu na pobliskiej plebani (mało sympatyczny i przyjazny proboszcz). W tym okresie byłem już w najstarszej grupie. Byłem wielokrotnie na kolonii dzięki temu, że moja mama pracowała w OFNE. Pierwsza kolonia była kolonią w Limanowej następnie, Lipnicy Wielkiej, Bulowicach, Darłówku. Potem bywałem na koloniach, ale już w charakterze ratownika Rożnów, Szczucin, Żywiec. Pamiętam jak wielkim przeżyciem było sprawdzanie czy są już wywieszone listy z nazwiskami dzieci jadących na kolonie.
[quote name=”PIOTR NOGIEĆ”][quote name=”????????”]Na drugim zdjęciu z tyłu, taki biały z ogonkiem i różkami to jest mój kolega z tamtych lat – Piotr Nogieć.[/quote]
hehehe, coś ci się pomyliło. Gdybyś był moim kolegą to byś wiedział, że stoję w grupie pierwszy z prawej, a ta blondynka z ogonkiem to kolonistka koza.[/quote]
Piotrek, to był żart na niedzielę. Nie bądź sztywniakiem. W naszym wieku też trzeba się trochę pośmiać dla zdrowotnosci, jak mawiał Pawlak. Z, tą koziuchną to dobre było?. ha,ha,ha,
[quote name=”????????”]Na drugim zdjęciu z tyłu, taki biały z ogonkiem i różkami to jest mój kolega z tamtych lat – Piotr Nogieć.[/quote]
hehehe, coś ci się pomyliło. Gdybyś był moim kolegą to byś wiedział, że stoję w grupie pierwszy z prawej, a ta blondynka z ogonkiem to kolonistka koza.
Na drugim zdjęciu z tyłu, taki biały z ogonkiem i różkami to jest mój kolega z tamtych lat – Piotr Nogieć.
Ja byłem na kolonii w Pewli Adamkach (1968), Wojakowej (1970?), Lubogoszczy (1971?), Wejherowie (1974) i w Żywcu (1976), ale nie mam z tych kolonii żadnych fotografii, może ktoś posiada?