Z Damianem Pietrasikiem, studentem, olimpijczykiem, muzykiem i kompozytorem – o trudnej walce z losem…
– Studentem to już nie… Istotnie, studiowałem przez jeden rok na Wydziale Marketingu Medialnego i Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego, ale stwierdziłem, że to nie to, a i inne okoliczności spowodowały, że studia przerwałem. Ale nie na zawsze. Zamierzam je podjąć ponownie, ale już na innym Wydziale. Nie powiem na jakim, żeby nie zapeszyć.
– Jest Pan znakomitym sportowcem. Nie wiem, czy ktoś z olkuszan odniósł takie sukcesy.
– Olkuscy rodacy… Nie wiem, czy mogę się do nich zaliczyć. Istotnie, tu się urodziłem, tu żyją moi kochani Dziadkowie, ale dzieciństwo-wczesne dzieciństwo-spędziłem w Udorzu. Kiedyś był to powiat Olkusz, więc…Ale teraz mieszkam w Warszawie, a w Olkuszu bywam gościem. Sport to była moja pasja, ale również forma kontaktu z ludźmi i forma rehabilitacji. Miałem wtedy lat 14…Zacząłem od biegów krótkich, ale potem trener pływania Waldemar Madej, z którym pracowałem przez cały okres mojej kariery zawodniczej, zobaczył we mnie tzw. talent pływacki i przez 10 lat „nie wychodziłem z basenu”. No i miałem, nie chwaląc się, sukcesy.
– Wymieńmy je zatem choć pobieżnie:
Srebrny Medal, wicemistrz Olimpijski w Pekinie.
Paraolimpiada w Atenach -5 miejsce.
2005 – Srebro podczas Pucharu Świata w Manchesterze.
2006 – Srebro podczas Mistrzostw Świata w Durbanie.
2007 – Złoty Medal Mistrzostw Świata w Sao Paulo.
2009 – Złoty i dwa Srebrne medale Mistrzostw Europy w Islandii.
Najlepszy sportowiec roku 2009 Polskiego Związku Niewidomych.
Czas powiedzieć, że Pan Damian jest człowiekiem niepełnosprawnym, niewidomym od 9 roku życia. Zawodnikiem Klubu Sportowego ILK „Warszawa
– Ale również czas powiedzieć, że w tych dniach skończyłem nieodwołalnie z pływaniem wyczynowym. Na Paraolimpiadę do Londynu pojadę, i owszem, ale żeby oglądać sukcesy moich kolegów-niepełnosprawnych sportowców.
– Dlaczego? Lat 24 – to przecież najlepszy czas dla sportowca wyczynowego. Zbieranie plonów wielu lat pracy…
– Trening kandydata na Olimpiadę, szczególnie zawodnika niepełnosprawnego, to miesiące katorżniczej pracy. Przed Paraolimpiadą w Pekinie trenowałem codziennie całymi godzinami przez 8 miesięcy. Przerwałem studia na UW, bo nie dało się tych działań pogodzić. Pływanie wyczynowe pływaka niewidomego jest o wiele trudniejsze niż całkiem zdrowego. To inna technika, np. technika pływania w linii prostej, technika nawrotu itd., a także współpraca z trenerem. To również trening siłowy, choć jak widać, nie mam postury wielkich mistrzów basenów. Tacy jak ja, smukli, też mogą pływać szybko, choć naturalnie wolniej niż ci w pełni sprawni. A teraz? Jestem rekordzistą świata na 100 metrów na basenie 25-metrowym, rekordzistą Europy na 100 m stylem grzbietowym. Zostałem odznaczony przez Prezydenta Kaczyńskiego Złotym Medalem. Może to już kres moich możliwości? Jestem zmęczony pływaniem, treningami, środowiskiem. Czasem konfliktami z trenerem, bo powiem szczerze, nie jestem człowiekiem bezkonfliktowym i łatwo o iskrzenie. Mam tego dosyć.
– Trudno zejść z podium?
– Tak, trudno, po10 latach, ale decyzję podjąłem rozważnie i już tego nie żałuję. No i lepiej zejść jako mistrz…
– Jest Pan również muzykiem. Gra i komponuje dla swojego zespołu „Światła miasta” (muzyka pop/Uneasy-(muzyka rockowa) oraz dla wielu wokalistów indywidualnych. Można powiedzieć: „człowiek-orkiestra”.
– Zacząłem swój „romans z muzyką”, jeszcze jako dziecko, u Pana Maksymiliana Pasierba, organisty w Wolbromiu. Miałem do muzyki „powołanie”, a Pan Maksymilian, dziś to widzę, był znakomitym muzykiem i nauczycielem. Kiedy znalazłem się w Zakładzie w Laskach, przyjęto mnie od razu do klasy drugiej szkoły muzycznej. Szło mi dobrze, nawet bardzo dobrze. Grałem przede wszystkim na fortepianie, ale także na organach trójmianowych, saksofonie, klarnecie i kilku jeszcze innych instrumentach. Potem doskonaliłem się w szkole muzyki rozrywkowej i jazzowej. Grałem z różnymi znakomitymi muzykami, że wymienię Leszka Możdżera, grałem z zespołem Anny Marii Jopek, występowałem ze znanymi muzykami i piosenkarzami na estradach oraz jako solista. I zawsze miałem jeden cel, który mi towarzyszy: nie dać zamknąć się w schematy. Wykluczone, abym występował jako „atrakcja wieczoru”! Znamy przecież wybitnych muzyków, jak np. Stevie Wonder czy Ray Charles, którzy grają znakomicie’ mimo niepełnosprawności. Stąd mój zespół „Światła Miasta”, który właśnie zakończył działalność, ale gra nadal zespół „Uneasy”. Komponuję, napisałem nawet trzy teksty piosenek, bo bardzo sobie cenię słowną część utworu muzycznego. Teraz założyłem własne studio nagrań. Jestem taki sam, jak wy wszyscy! Muzyka to mój zawód, moja profesja. A co do sportu… Z pływaniem profesjonalnym koniec, ale jako formę aktywizacji osób niewidzących propaguję tzw. showdown, czyli tenis stołowy, w którym grają zawodnik niewidomy i w pełni sprawny, i nie jest z góry powiedziane, który wygra. Dodam jednak, że ten sport upowszechnia się na świecie, a ja realizuję swoistą misję jego upowszechnienia w Polsce, którą powierzyli mi Szwedzi, a którzy tę grę rozpropagowali w środowisku. Znakomity pomysł. Dotąd wydawało mi się, że w „ping-ponga” niewidomi nie mogą grać. Ale to sprawa technicznie dosyć złożona…
– Napisał kiedyś pisarz: „Świat łamie każdego i potem niektórzy są jeszcze mocniejsi w miejscach złamania”. Jak Pan przyjął, jak Pan przyjmuje fakt, że „świat chce Pana złamać”?
– Już od dziecka, mimo problemów ze wzrokiem, starałem się normalnie funkcjonować. Moje problemy zaczęły się w drugiej klasie. Chodziłem wtedy do szkoły podstawowej w Porębie Dzierżnej, bo rodzice, jak wspomniałem, mieszkali w Udorzu. Kiedy miałem lat 9, straciłem wzrok definitywnie i znalazłem się w znakomitej szkole dla niewidomych w Laskach, co doprawdy było szczęściem w nieszczęściu. Tam ukończyłem kolejne etapy edukacji. Jako dziecko nie uświadamiałem sobie skali mojego dramatu. Później przychodziły chwile zwątpień i trudnych doświadczeń i one mnie wzmocniły, uczyły, jak wyjść obronną ręką z życiowych opresji. Nigdy nie szukałem odpowiedzi na pytanie „dlaczego”, nie szukałem tłumaczenia, nie narzekałem na los. Dążyłem natomiast, aby mnie ludzie zrozumieli. Nie chcę żyć w przestrzeni zamkniętej 'wyznaczonej białą laską. Od wczesnej młodości broniłem się przed tym ze wszystkich sił. Sport dał mi szansę szerokiego kontaktu ze światem i realizacji celu, który sobie kiedyś postawiłem: „Będę mistrzem olimpijskim”. Do tego celu dążyłem przez te 10 lat uporczywego, niezwykle wyczerpującego treningu. Stąd też i muzyka. Tu nie stawiam sobie celu. Mam dopiero 24 lata, a z muzyką można interesować się przez całe życie, odkrywać w sobie wciąż nowe możliwości i widzieć coraz dalsze horyzonty. Teraz wiem, co mogę zrobić, poznałem swój potencjał intelektualny i emocjonalny i żadna sytuacja mnie nie zaskakuje. Mam, jak każdy młody człowiek, swoją sympatię, naturalnie osobę widzącą. To, co się stało – jest! I O.K. Sądzę, że jestem „mocniejszy w miejscach złamania”.
Pisząc „takich ludzi potrzeba w naszym kraju” ,
miałam na myśli to, że zdrowym nic się nie chce,
choć mają większe możliwości,
a nie o”dorabianie niewidomych”
Szanowny Panie miejscowy .
Że niby politycy mają „dorobić” brakujących niewidomych? Nie szalej kobieto! Że pan Damian jest przykładem człowieka – herosa, to fakt. Należy Mu pogratulować, a sobie i innym życzyć, żeby było jak najmniej ludzi podobnie doświadczanych przez los.
Takie artykuły dodają nadziei, że wszystko można jeśli się chce!
Takich ludzi potrzeba w naszym kraju.
Bierzcie przykład panowie politycy i do roboty!
Warto przeczytać ten artykuł o zwyczajnym Niezwykłym Młodym Człowieku. I nic już nie napiszę, może tylko tyle, że artykuł jest bardzo przejrzysty i dobrze się go czyta… a tenis dla niewidomych?! BOMBA!