„Nie mów, że jesteś człowiekiem bezsilnym,

że nic ci się nie uda.

Trzeba postanowienia i woli, aby podźwignąć

się rano i spojrzeć w oczy świata”

/Julia Hartwig/   

O sprawach trudnych i poważnych-z panem Grzegorzem Ludwiczakiem, założycielem i animatorem Klubu „Zielone światło” oraz jego uczestnikami…

– Przegląd Olkuski, doceniając Pana szczególną inicjatywę, podejmował już wcześniej temat działalności Klubu „Zielone światło”, skupiającego ludzi zagrożonych chorobą, która powoduje lęk i drżenie serca. Chcielibyśmy rozszerzyć ten temat. Dlaczego…?
– Może powiem kilka słów o sobie. Jestem emerytowanym strażakiem. Pięć lat temu przeniosłem się z Łodzi do Olkusza. Pyta Pan, dlaczego zaangażowałem się we współpracę z ludźmi zagrożonymi nowotworem… Dziesięć lat temu, dzięki zabiegom lekarzy i swojej determinacji wyszedłem z tej choroby zwycięsko. Potem było 5 lat ciężkiej walki z nerwicą, ze stanami depresyjnymi. I także zwycięskiej. Używam słowa „walka”, bo w tej chorobie trzeba być wojownikiem, który się nie poddaje. Wzorem dla mnie był Krzysztof Kolberger…
-…ale choroba go pokonała…
– Tak, ale po iluś latach. To heroiczny wzór dla wszystkich, którym lekarz wystawia, jak się im zdaje, ostateczną diagnozę.
Pani A:
– Tak było i ze mną. Dostałam diagnozę; nowotwór złośliwy. Czy to koniec? Chwyciłam za telefon i nazajutrz byłam w Instytucie Onkologii w Gliwicach. Leczenie, zabiegi, absolutna dyscyplina i żyję. I mam nadzieję, że żyć będę. Jutro jadę na kolejne badania…
– Na pewno Basiu wszystko będzie w porządku. Więc przeniosłem się do Olkusza. Zastanawiałem się, jak pomóc takim, jak ja, ludziom po chorobie. Przez całe lata kontaktów, które jeszcze się nie skończyły – z medycyną leczącą nowotwory – zdobyłem mnóstwo wiedzy, wciąż interesuję się tym problemem, czytam. I dzięki życzliwości Pani Barbary Orkiszowej, kierowniczce Klubu Przyjaźń, znaleźliśmy tu dach nad głową. Mamy swój kąt i więcej niczego nam nie trzeba. Założyliśmy z żoną Klub „Zielone światło”. Na pierwsze zabranie przybyło 14 osób i nadal przychodzą, raz więcej, raz mniej. . Przychodzą też ludzie znękani psychicznie kontaktami z  chorymi członkami rodziny, bo wbrew pozorom – taki kontakt niesie głęboki stres. Chcę ich przekonać o potrzebie odwagi, o konieczności walki z chorobą. Moja pierwsza żona zmarła, bo nie uwierzyła w możliwość wyleczenia się, a nawet w potrzebę  terapii. Znalazłem sojuszników, szczególnie w Pani dr Ewie Burakowskiej, specjalistce od leczenia chorób nowotworowych, która jest naszym doradcą i ekspertem. Jej wiedza gwarantuje, iż to, co mówimy i co robimy, ma poważne, naukowe znaczenie. Przyszła do nas, z potrzeby serca terapeutka mgr Ewelina Sitarska. Dla ludzi w trudnej sytuacji psychicznej jest ona niezastąpionym terapeutą i lekarzem dusz. A naszym klubowym uczestnikom postawiłem zasadnicze pytanie: „Po co tu przyszliście?” I sam za nich odpowiedziałem: „Żeby pokazać, że z tą chorobą można wygrać!”
– Nie ma Pan obaw, że daje tym ludziom złudną nadzieję?
– Nie, ja nie leczę, ja tylko radzę w oparciu o swoje wieloletnie doświadczenie: skonsultujcie się z lekarzem. Im szybciej, tym lepiej. Zaufajcie specjalistom, choć sam miałem czasem chwile zwątpienia. Ale na spotkaniach mówimy również o naszych problemach. Każdy może mówić, co chce i każdy będzie starannie wysłuchany. Nikt nie będzie oceniany. Mówimy o nowych osiągnięciach medycyny, o konieczności terapii, odpowiedniej, ścisłej diecie. Dziś na przykład mówimy o znaczeniu w diecie witaminy C. To istotnie niesie nadzieję, a nadzieja – jak wiadomo  -umiera ostatnia.
– Dlaczego ludzie tak boją się tej choroby?
Pani A:
– Bo ta choroba budzi lęk przed społecznym odrzuceniem, przed upokarzającą litością.
Pani J:
– Przed ciekawością, a nawet okrucieństwem sąsiadów.  „To pani jeszcze żyje?” Niektórzy nawet sądzą, że to choroba zakaźna.  A to choroba, jak każda inna. Prawda, ciężka, ale w coraz większym procencie uleczalna. Dziś ludzie, na szczęście potrafią o niej mówić otwarcie, tak jak my, jak Pan słyszy. Znamy nazwiska wielu aktorów, pisarzy, ludzi „ze świecznika”, którzy jawnie mówią o swojej chorobie i na swoim przykładzie pokazują, że można z niej wyjść.
Powstaje coraz więcej takich klubów, jak nasz.
– Czy Pan się nie boi, że choroba może wrócić? Czy można uwolnić się choć na chwilę od nękającego niepokoju? Trudno sobie wyobrazić, aby ludzie przychodzący do Klubu mogli uwolnić się od swoich myśli, przynajmniej na jakiś czas, od zrozumiałego strachu…
– Nie, nie boję się. Zbyt wiele przeżyłem, żeby poddawać się panice. A grupa, nasz Klub, daje mi „kopa psychicznego”. Jest ona dla mnie wsparciem i całe serce wkładam w tę pracę, w nasze cotygodniowe spotkania, zawsze w środę o godzinie 18. Razem zresztą z moją Małżonką. Bo ludzie zmagający się z nowotworem muszą mieć wsparcie psychiczne, mieć kogoś, kto w ciężkiej chwili powie „przyjacielu, daj rękę”. Rodzina jest tu niezastąpiona.
Interesuję się muzyka poważną, wydałem dwa tomiki poezji, w których zawarłem sumę moich chorobowych doznań. Do naszego Klubu dałem cały swój księgozbiór dotyczący terapii antynowotworowej. Jak się uwolnić od złych emocji? Być w grupie. Działać. Tu, w tym Klubie mamy swój dom. Urządzamy wystawy, wernisaże naszych członków, wieczorki poetyckie, przychodzą do nas lekarze. Wystawiliśmy spektakl „Droga Krzyżowa według  księdza Jana Twardowskiego”, z którym wystąpiliśmy kilkakrotnie w różnych miejscach. Szukamy nowych form i metod aktywności. Chcemy rozszerzyć zasięg doradztwa. To jest nasza terapia.

Pani J:
– Czy można uwolnić się od niepokoju? Do końca nie można, ale przecież przeżywamy stresy nie tylko z powodu choroby, również z innych przyczyn. Ale trzeba przyjąć zasadę: „działaj, bo jest szansa”. Mam tę świadomość, że zespół wspiera mnie w tym myśleniu. Trzeba myśleć o tym, co się osiągnęło w życiu. Uświadomić sobie, że każdy człowiek ma swoje cierpienie, a więc ja nie jestem wyjątkiem.
Pani A:
-…trzeba wierzyć w sens życia. Każdy pada, zdrowy czy chory, podnosi się. Ogarnia go strach, ból, skrajne emocje. Trzeba je pokonać…
– A wiara? Nie stawiacie Państwo pytania Najwyższemu  „dlaczego ja?”
Pani A:
– Nie stawiam! Jestem osobą wierzącą i wiara daje mi duchową podbudowę w moich zmaganiach. Mój los, moje życie jest w ręku Najwyższego. Modlitwa wspiera mnie w tej sytuacji. Wierzę w Boga i Jego wolę.
Nad wejściem do katakumb św. Kaliksta w Rzymie jest taka myśl: „Nikt nie jest nieśmiertelny. Odwagi!”
Odwagi, Szanowni Członkowie Klubu „Zielone światło”! Kolor zielony jest kolorem nadziei.

0 0 votes
Article Rating
Subskrybuj
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze