Od czasów ostatniej wojny minęły już cztery pokolenia. Szmat czasu… To również minione cztery pokolenia nauczycieli. To pierwsze zaczęło swój żywot w latach 1900 – 1905, na początku XX wieku. W pośpiechu wypełniło wielkie braki kadry pedagogicznej po pierwszej wojnie światowej. Wykształcone w ówczesnych seminariach nauczycielskich traktowało swój zawód jako społeczne posłannictwo. Wychowało bohaterskie pokolenie młodzieży, przez działalność konspiracyjną zapewniło ciągłość edukacji w czasie drugiej wojny światowej, za co zapłaciło więzieniami, obozami koncentracyjnymi, jakże często życiem. Swoją rolę zamknęło w latach 80. XX stulecia. Teraz odchodzi w niepamięć.
Któż pamięta dziś w Olkuszu o takich wspaniałych nauczycielach jak m.in. Aleksander Skórzewski, inspektorzy oświaty Wincenty Biernacki i Henryk Marciński, Franciszek Cieślik, Antonina Sagańska, Franciszek Morawski, Janina Machnicka, Remigiusz Lampka? Kto pamięta Stanisława Kaczmarczyka, nauczyciela matematyki, wf- u i twórcy chóru dziecięcego w Szkole Podstawowej nr 1? Tak tamte czasy i tego nauczyciela wspomina mgr Ryszard Ryza („Moja szkoła, moje wspomnienia”- tekst na konkurs z okazji 95 lecia Liceum Ogólnokształcącego – fragmenty);
…Naukę w szkole podstawowej miałem rozpocząć w dniu 1. września 1944 roku, ale było to niemożliwe, ponieważ zbliżał się front i wszystkie szkoły zostały zamienione na szpitale. W związku z powyższym rok szkolny rozpoczął się w kwietniu 1945 roku i do pierwszej klasy chodziłem praktycznie niepełne 3 miesiące. Przed światłą, patriotyczną częścią społeczeństwa stanęło wielkie zadanie: jak uchronić wchodzących w życie przed wielką machiną propagandową partii komunistycznej, przed indoktrynacją ideologii narzuconej ze Wschodu. Oceniając z perspektywy czasu moje jedenaście lat w szkole podstawowej i średniej mogą stwierdzić, że poza częścią rodzin, gdzie wychowywano dzieci w duchu patriotycznym, zadanie to wzięli na siebie głównie nauczyciele i profesorowie…Tutaj chciałbym przedstawić sylwetkę Pana Stanisława Kaczmarczyka, nauczyciela matematyki, wf i śpiewu w Szkole Podstawowej nr1. Uderzało u niego przede wszystkim poczucie schludności, punktualności, a głównie pasja, z jaką swój trudny zawód wykonywał. Mówię o tym, chcąc uzmysłowić czytającym, że utrzymanie dyscypliny, ładu i porządku w szkole, gdzie byli sami chłopcy a i młodzi mężczyźni z partyzancką czasem przeszłością było bardzo trudne. Ta sztuka z całym powodzeniem udała się Panu Kaczmarczykowi, a miało to podłoże w szacunku, jakim Naszego Pana darzyliśmy. Jego przykład osobisty, pasja, jaką wkładał w nasze wychowanie sprawiły, że chcieliśmy stawać się do niego podobni. Pan Kaczmarczyk zaszczepił w nas umiłowanie tych wartości, które sam wyznawał, a ponadto rozbudził w nas potrzebę samodyscyplinowania, hartu ducha. Do końca swoich dni pozostał wierny zasadom, które wyznawał i które były sensem jego życia. Szkołę podstawową ukończyłem w roku 1951”(Autor niniejszych wspomnień ma obecnie 76 lat FL)
A jak na tamte czasy, na osobę swego Ojca spogląda po latach jego córka Pani Halina Miernik? Mój ojciec, moja mama, moja teściowa przez całe swe życie byli nauczycielami. Mogę więc śmiało powiedzieć, że pochodzę z rodziny nauczycielskiej, choć jako biolog z wykształcenia, nie poszłam tą drogą i pracowałam w szpitalu w Skarżysku Kamiennej. Na Kielecczyźnie, bo z tymi pięknymi stronami związany był szmat życia i dramat mojej rodziny.
Mój Ojciec zmarł w roku 1989. Miał wtedy 84 lata, a ja lat 54. Zapewne niewielu ludzi w Olkuszu, nawet jego uczniów jeszcze ma o nim wspomnienia. Ale godny jest pamięci i przypomnienia, bo był z tego pokolenia, które wyszło z wojny ciężko doświadczone i poturbowane fizycznie i duchowo i z wielkim trudem musiało szukać swego miejsca w nowej, powojennej rzeczywistości. No a ja mam szczególne powody do pamięci, bo ukształtował mnie na całe moje życie. Pochodził z Będzina, seminarium nauczycielskie ukończył w Sosnowcu. Pracę nauczycielską rozpoczął w roku 1925 i niósł ten kaganek oświaty do biednych, zapuszczonych szkółek na kieleckiej wsi. W roku 1940, już jako kierownik szkoły w Nowym Korczynie, został aresztowany przez gestapo, osadzony w więzieniu w Pińczowie, a potem przeżył 5 lat – jeśli tak można powiedzieć – w obozie koncentracyjnym w Buchenwaldzie.
Zostałyśmy-mama i ja, pięcioletnie dziecko, bez środków do życia, bo mama-nauczycielka, jako córka więźnia politycznego, została natychmiast zwolniona z pracy. Od ostatecznego nieszczęścia uratował nas nasz dawny, dozgonny przyjaciel Stefan Parlak, który jakoś załatwił mamie nielegalną pracę, a po wojnie, kiedy został Inspektorem Oświaty w Olkuszu-pierwszym inspektorem w czasach powojennych (pamiętajmy, że Olkusz należał wówczas do województwa kieleckiego) „zabrał nas ze sobą”, dał mamie pracę w Szkole Podstawowej nr 1. Tata wyszedłszy cało z lagru i tu nas znalazł. Tu też rodzice ”zarzucili kotwicę” na resztę swego życia. I tak z Olkuszem związałam swoje życie na 15 lat. Tu ukończyłam szkołę podstawową, w roku 1952 Liceum Ogólnokształcące. Edukacja zawsze szła mi szybko, ostatecznie w domu zawsze mówiło się o szkole, więc nie miałam trudności z nauką. Wyjechałam do Krakowa, studiowałam na UJ i nigdy już do Olkusza nie wróciłam, ale to miasto wspominam nadal ciepło i serdecznie. Kiedy tu przyjeżdżam, przynajmniej jeden raz w roku, chodzę śladami swoje dziewczyńskiej młodości, choć te ślady są coraz mniej widoczne. Kamienica, gdzie mieszkaliśmy przy ulicy Mickiewicza już dawno nie istnieje. Nie żyją od dawna moi gimnazjalni profesorowie i wychowawca mojej klasy – Witold Konopacki. Sama też chyba zniknęłam z pamięci moich dawnych koleżanek i kolegów. A mój tato?
Wrócił…Całe szczęście. Ale inny człowiek. Ciężko i trudno w tej chwili, po tylu latach powiedzieć, jakie siły, jakie moce pozwoliły mu przetrwać aż 5 lat kacetu w warunkach codziennej groźby śmierci. Nie mogłam sobie tego wyobrazić, choć po powrocie opowiadał o tym, jednak zbyt mała byłam wtedy, aby zrozumieć. Dopiero po latach, po przeczytaniu wielu opracowań naukowych zrozumiałam, co to była trauma obozowa u ludzi, którzy uniknęli śmierci. Ale te pierwsze lata nie były łatwe. Jak wspomniałam, w opowiadaniach ojca, w jego stanie psychicznym wciąż obecny był ten obóz. Niezatarta psychiczna rana u tych, którzy przeżyli. Z biegiem lat czas zrobił swoje a i ja, już dorosła dziewczyna, nie wracałam do tego tematu. Dziś tego żałuję. Może oczekiwał ode mnie większego zrozumienia? Zresztą on, człowiek o niezłomnych zasadach, nie ingerował w moje życie zanadto. Byłam dobrą uczennicą, potem dobrą studentką i tak miało być. Uważał to za stan normalny.
Każdego roku jesteśmy na olkuskim cmentarzu – cała nasza rodzina. Wspomnienia są różne – jak to w życiu, ale przewaga tych pozytywnych jest bezsprzeczna. Mój Ojciec był dobrym człowiekiem, nauczycielem ceniącym zdyscyplinowanie wobec siebie i wobec uczniów. Z wielkim zapałem brał udział w akcji zwalczania analfabetyzmu. Jego pryncypialność i zasady nie zawsze były doceniane przez ówczesne władze. Oprócz walorów wewnętrznych: uczciwości, wielkiej samodyscypliny, doceniania walorów pozamaterialnych ojciec cenił sobie bardzo tradycje rodzinne, wspólne spędzanie świąt, śpiewanie kolęd. Mimo bagażu przeżyć wojennych potrafił swoim opowieściom z okresu pierwszej pracy na wsi kieleckiej nadać ton pogodny i żartobliwy, bo był wspaniałym gawędziarzem. Mimo upływu lat takim pozostał w naszej pamięci.
Obok niewątpliwych talentów Stanisław Kaczmarczyk znęcał się nad uczniami. Szkoda, że Przegląd Olkuski kasuje komentarze zawierające prawdę i staje po stronie bardzo zdegenerowanego sprawcy, a nie po stronie pokrzywdzonych dzieci. Była to postać moralnie zdegenerowana, nie tylko jako nauczyciel, ale również jako człowiek. Bardzo dobrze, aby ukazać go w prawdziwym świetle. Może na jego haniebne czyny nałożyły się przeżycia obozowe, jednak w żadnej mierze go nie usprawiedliwiają. Dobrze, że nie ma już takich jak on, szkoda że w tamtych czasach był kryty zamiast ponieść zasłużoną karę – to również dla niego mogłoby się okazać zbawienne.
.
Pan Lisowski dobrze napisał: Szmat czasu. Szmat czasu aby zapomnieć. Mnie w Olkuszu uczyła nauczycielka, która każdą lekcję zaczynała od epitetów: „wy lenie!”, „wy nieroby!”, „wy nieuki!”. Sama była tłukiem do potęgi entej, nienawiść i zawziętość tryskały z jej oczu na kilometr. Dobry wykład? Ooo tak, dobry wykład to było to o czym nikomu z nas się nawet nie śniło, każda z kilkuset lekcji była tylko stresem.
Niech kobiecina żyje w zdrowiu nawet dwieście lat, ciekawy tylko jestem co o niej napiszą za szmat czasu, kiedy wszyscy zapomną jaka była naprawdę. Szmat czasu to kawał czasu aby zapomnieć… o chamstwie, arogancji, rzucanych krzesłach, braku kompetencji, braku wiedzy. Szmat czasu to kawał czasu aby wygładzić rzeczywistość… Pan Lisowski lubi ten sport.
Ech rebeliant, jak tam z ciebie anka! :).
po raz kolejny dziękuję za ciekawy artykuł, który staje się odskocznią od tych pełnych polityki, zawiści i kłamstwa…
współczesna szkoła jest inna (choć w niej pełno problemów, jakże odmiennych od tych z XX w.),musi po raz kolejny „brać na siebie” odpowiedzialność za stan edukacji, wychowawnia i ścierać się z ogólną niechęcią, niedocenieniem, ignorancją