Obyś cudze dzieci uczył, czyli jak prezentowało się szkolnictwo, oraz jaki żywot prowadzili nauczyciele na ziemi olkuskiej w początkach XIX wieku. Kończy się rok szkolny 2017-18, więc aż prosi się, żeby coś o szkolnictwie napisać. Ale by nie budzić niepotrzebnych emocji, wszak zbliżają się wakacje: pora odpoczynku – odpuśćmy sobie tematy bieżące i sięgnijmy w głąb historii – mniej więcej o dwa wieku, do początku XIX stulecia (Fot. 1 – w XIX w nawet nie marzono o szkołach, które tak jak ta w Borze Biskupim, w połowie XX wieku były już anachronizmem (fot. z 1960 r.).
Stare ludowe porzekadło, przywołane w tytule, mówi prawdę – uczyć własne dzieci to nie przelewki, a co dopiero cudze. Dziś bycie nauczycielem łączy się z ogromnym stresem, odpowiedzialnością, a wynagrodzenie choć do najgorszych nie należy, wedle większości pracowników oświaty jest wciąż nieadekwatne do wysiłku i czasu pracy. Nie wiem, czy nauczycieli to pocieszy, a może tylko zaskoczy, choć chyba bardzo nie zdziwi, ale kiedyś, na przykład na początku XIX wieku było z tym dużo, dużo gorzej. Szkolnictwo w Polsce, kiedyś związane z kościołem, w XIX w., kiedy to ziemia olkuska znajdowała się w zaborze rosyjskim, podlegało już władzom świeckim, rosyjskim (zaraz po III rozbiorze przez 13 lat także pruskim). W 1816 r. utworzone zostało osiem województw; Krakowskie (bez miasta Kraków, które było w zaborze austriackim), w którym znalazł się Olkusz podzielono na obwody: kielecki, miechowski, olkuski i stopnicki. W olkuskim znalazły się powiaty: olkuski, pilecki i lelowski. Komisja Województwa Krakowskiego pełniła rolę urzędu wojewódzkiego. Co ciekawe dość długo nie potrafiono się zdecydować, gdzie będzie stolica województwa; najpierw myślano o Miechowie, potem Pilicy, ale w końcu wybrano Kielce.
Powiat Olkuski w końcu XIX wieku
Jeszcze na pocz. XIX stulecia nauczaniem zajmowali się z reguły wikary lub organista, dozorowi przewodniczył zaś miejscowy pleban, a szkółki utrzymywane były z dziesięciny. W 1817 r. zaczęły powstawać pierwsze akty organizacyjne mające na celu usankcjonowanie istnienia szkół parafialnych w Królestwie Polskim. Nie wyglądało to najlepiej, a w wielu miejscach wręcz tragicznie, jak choćby w parafii Korzkiew w obwodzie olkuskim (obejmowała wsie: Korzkiew, Prądnik Korzkiewski, Januszowice, Przybysławice, Grębienice, Brzozówkę, Owczary z Garliczką, Górną Wieś i Szyce), wsi hrabiego Wodzickiego, gdzie mimo chętnych 143 chłopców i 31 dziewcząt, szkoły ani nauczyciela nie było, ani „nawet miejsca na tymczasowe zaczęcie nauki zdatnego ani organisty przy kościele, który by trudnił się, nie znaleziono”. Podobnie w tym czasie wyglądała kwestia nauczania w Zadrożu, wsi będącej własnością s.s. franciszkanek przy kościele Św. Andrzeja w Krakowie, gdzie szkółka nie działała. Gdzie indziej potrafiono jednak szkoły organizować. W tym samym roku, w listopadzie, ks. Melchior Zamojski zorganizował szkołę parafialną w należącej do obywatela miasta Krakowa Marcina Pady wsi Poręba Górna. Składki na szkołę – pieniężne z natury – szły z wsi Poręba Górna, Sycha Poręba i Budzeń (Budzyń). Ponieważ nie było tam „od przyzwoitej władzy ukwalifikowanego” nauczyciela, obowiązek nauczania dzieci wziął na siebie ks. pleban Litychowski: „z zastrzeżeniem sobie z funduszu (..) szkolnego przyzwoitej nagrody”. Wspomniany ks. Zamojski zorganizował również szkołę parafialną w Minodze, wsi będącej własnością Wiktorii Puszetowej, gdzie też zamiast świeckiego nauczyciela, uczył przedstawiciel kleru – wikariusz ks. Stanisław Bukowski. Z kolei jedyna szkoła parafialna w należącym do Urszuli z Morsztynów hr. Dembińskiej mieście Szczekociny (obwód olkuski) utrzymywana była ze składek rodzin chrześcijańskich i żydowskich (każda społeczność łożyła na pięć klas). Dzieci, ale tylko z rodzin, które zapłaciły – uczył organista. W tej sytuacji władze wojewódzkie i obwodowe zaczęły w latach 1818 r.-1819 organizację szkół elementarnych „podług nowych, teraźniejszych wzorów’. Polegał on przede wszystkim na wznowieniu działalności dozorów szkolnych i zakładaniu Towarzystw Szkół Elementarnych. Pełnoprawna szkoła elementarna musiała przedłożyć władzom obwodowym i wojewódzkim protokół zawiązania towarzystwa, podpisany przez organizatorów: dziedzica czy wójta, plebana oraz sołtysów. W protokole wymieniano wsie, które należały do Towarzystwa, odległość ich od szkoły, liczbę rodzin i dzieci z podaniem płci. Uposażenie szkoły, na podstawie którego ustalano etat nauczycielski, określano w naturze lub pieniądzach. Opisywano też szkołę.
Plan przebudowy szkoły w Żarnowcu z 1831 r. (niezrealizowany, bo burmistrz przeputał składkowe pieniądze)
Nie wszędzie chciano organizować towarzystwa. Tak było np. we wspomnianych Szczekocinach. Jak pisał w październiku 1819 r. komisarz obwodu olkuskiego „ani dziedziczka miasta Szczekociny, ani mieszkańcy miasta miejsca na szkołę wyznaczyć i szkoły wybudować nie chcą, dając, każda strona przeciwna, błahe wymówki”. Wystosowano w tej sprawie cztery odezwy, ale jeszcze na pocz. 1821 r. Towarzystwa w Szczekocinach wciąż nie było. Dziedziczka hr. Dembińska nie chciał przekazać gruntu pod szkołę. Działała jednak wciąż szkółka parafialna na starych zasadach, w której uczył Wincenty Radwański. Bywało również, że Towarzystwo się zawiązywało, ale szkoła nie powstawała. Tak było w Nowej Wsi w obwodzie olkuskim. Towarzystwo zawiązali sołtysi Nowej Wsi i Pieca Maślińskiego, dziedzic hr. Jan Męciński, organizator szkoły ks. proboszcz Józef Wiśniowski. Ustalono etat nauczycielski w wysokości 50 złp, a obie wsie jeszcze dorzuciły po kolejnych 50 zł oraz dodatkowo zboże i ziemniaki, ale szkoła nie powstawała. Tak samo było w innej wsi obwodu olkuskiego, Żelisławicach, gdzie towarzystwo zakładali organizator okręgu IX ks. Filip Rączkowski, dziedzic Zalassowski i sołtysi; z 63 domów miało wpłynąć na etat nauczyciela 63 złp, dziedzic miał wystawić własnym kosztem dom, a przyszłemu nauczycielowi przydzielono jeszcze morgę gruntu i opał. I na tym się skończyło. Nawet w Imbramowicach, dużej wsi należącej do miejscowego klasztoru, było podobnie. Towarzystwo zawiązano w maju 1819 r. (organizatorem był ks. Melchior Zamojski, dziekan skalski), ustalono etat nauczycielski w wysokości 494 złp i 10 gr, ksienia klasztoru imbramowskiego zobowiązała się dawać rocznie 1 korzec żyta, chłopi miejscowi po 26 garnców żyta i jęczmienia, nawet lokacje znaleziono: „w miejscu oficyn, w podwórzu klasztoru”, ale w protokole z 1827 r. wspomina się, że nauki w tej szkole nie rozpoczęto. Dzieci uczył miejscowy 19-letni organista Józef Karosiewicz, który miał to czynić do czasu znalezienia kogoś „ukwalifikowanego”. Trzeba też pamiętać, że nie wszyscy rodzice chcieli, żeby ich dzieci się uczyły, zwłaszcza w okresie letnim, kiedy było dużo pracy na gospodarce: z akt szkoły w Sławkowie z 1817 r. wiemy na przykład, że zimą na zajęcia uczęszczało 78 chłopców i 44 dziewczęta, ale latem zaledwie 17 chłopców i 6 dziewcząt. W ówczesnych raportach wspomina się, że rodzice – to było nagminne – odciągali dzieci od nauki, bo potomstwo w pierwszym rzędzie potrzebne było np. „dla pasienia bydła”; dlatego np. „ojciec przyszedł do szkółki i wygnał go (ucznia – dop. OD)”, a przecież dzieciak „ma ochotę, lecz ojcowie mu nie dadzą”.
Warto podkreślić ogromny wkład pracy organizatorów szkół w okręgach (w latach 1817-19); w tym pełniącego tę funkcję w obwodzie olkuskim ks. Ludwika Zaborskiego, który walczył o pomoc rządu na przykład w kwestii stanu budynków szkolnych. A stan ten był bardzo marny. W 1817 r. ks. Zaborski pisał choćby o fatalnych warunkach w szkole w Szycach (powiat pilecki): „za rządu bywszego pruskiego, będąc z gliny wymurowana, dla niepokrycia z przyczyn rewolucji w kraju w ostatnie poszła rozwaliny i jako tam uczynił swoje przedłożenia ks. organizator, z aprobacją WP Ignacego Wierzbickiego, komisarza ekonomicznego dóbr korony i powróconych, delegowanego do Wysokiego Rządu o wystawienie innej szkółki swym nakładem względu ubóstwa ludzi z tej wsi narodowej, też i tu powtarza. Tymczasowo obrała gmina dom dość zdatny u kasjera Kowalczyka w Szycach”. Po 1819 r. organizatorów zastąpili komisarze w obwód delegowani. I oni w protokołach wspominali o sytuacji budynków szkolnych i sugerowali wsparcie przez rząd budowy lub monitowali o przydział materiałów budowlanych. Rząd podbudowujący zrujnowany kraj miał kłopoty finansowe, więc liczne monity pozostawały niezrealizowane. W archiwach zachowały się zapytania Komisji Rządowej WRiOP z lipca 1819 skierowane do KWKr. W sprawie stopnia zaawansowania budowy szkól w Jerzmanowicach i Smardzowicach (ekonomia Ojców).
Plan szkoły w Skale (z 1816 r.)
W maju 1820 r. zatwierdzono plan budowy szkoły w Skale. Wszystkie te pisma, w imieniu ministra, podpisał radca stanu Stanisław Staszic. W budowę i utrzymanie szkół liczono, ale raczej się przeliczano, na wsparcie Dyrekcji Głównej Górniczej (na terenach jej podległych). Jeszcze gorzej było z dziedzicami, którzy zobowiązali się do pomocy w powstaniu szkół; jak pisze Antoni Artymiak w swoich „Studiach nad historią szkolnictwa…”: „Znalazłem tylko jeden wypadek, kiedy dziedzic dotrzymał przyrzeczenia. Podobne trudności były z mieszkaniami dla nauczycieli.” Znamienny jest przykład Żarnowca, gdzie mieszkańcy, z zaoszczędzonych środków z zaległości szarwarkowych za 1818 r. (150 złp) i z superaty w kasie miejskiej (212 złp i 19 gr) postanowili w 1829 r. wybudować lub przebudować szkołę. Znaleźli przy kościele dom z ogrodem zdatny do „przeformowania”, który należał do Weroniki Zaczkiewiczowej; rejent z Pilicy potwierdził akt kupna za 400 złp. Dotychczasowa właścicielka dostała przy zawieraniu umowy 200 złp, pozostałe 200 miała otrzymać w październiku. Sporządzono też plan przebudowy (patrz foto) i kosztorys opiewający na kwotę aż 2479 złp i 25 gr. Ale szkoła niestety nie powstała, o czym informują akta z 1831 r, z których wynika, że burmistrz roztrwonił składkowe pieniądze.
Hierarchia administracji szkolnej po 1821 r. wyglądała następująco. Komisja Rządowa Wydziału Religii i Oświecenia Publicznego. Następnie Komisja Województwa Krakowskiego Wydział Administracji, Sekcja Wyznań, potem Komisarz w obwód delegowany, potem Towarzystwo Szkół Elementarnych i Dozór Szkolny, na koniec nauczyciel szkoły elementarnej. W rzeczywistości najsilniejszy wpływ na sytuacje szkoły i nauczyciela miał Dozór Szkolny. Wszelako jednak utrzymanie nauczycieli z reguły spadało na barki lokalnej społeczności, która nie tylko zmuszona była zapewnić wikt i opierunek, ale i pomieszczenia do nauczania. A czego uczono? Krótko mówiąc, tego, co umiał nauczyciel. Z reguły podstaw czytania, pisania i rachowania. Z Programu nauki dawanej w tygodniu uczniom w szkole parafialnej miejskiej sławkowskiej (liczyła trzy klasy: początkową, pierwszą i drugą), który opracował miejscowy nauczyciel Jakub Szwajba, dowiaduje my się, że np. klasa początkowa miała w tygodniu 4 godziny lekcji i było to tylko poznawania zgłosek i zgłoskowanie. Klasa 1 miała 13 godzin lekcji tygodniowo (5 – czytania polskiego, łacińskiego i niemieckiego, 5 – formowania pisma polskiego, 1 – katechizmu i 2 – arytmetyki). Liczba godzin w klasie II spadała do 11 (4 – czytania polskiego, łacińskiego i niemieckiego, 3 – formowania pisma polskiego, 1 katechizmu, 3 – arytmetyki). Z kolei w Skale, w tym samym 1817 r., też były trzy klasy: I, II i III, zajęcia odbywały się przez sześć dni w tygodniu, przy czym w czwartek była rekreacja (poza klasą II, która miała wtedy czytanie druku polskiego) a w soboty była nauka katechizmu. W klasie III, w której zajęcia odbywały się w dwóch turach – przedpołudniowej (od 10 do 11) i popołudniowej (od 15 do 16) były już np. początki geografii (piątek przed południem), historia naturalna (środa – po południu) i moralne nauki (wtorek – po południu). W szkole w Jangrocie, w tymże 1817 r., gdzie były dwie klasy, znajdujemy przedmiot „formowanie charakteru”, a niektóre zajęcia były dzielone na ciche (ciche przepowiadanie, robienie rachunku po cichu) i głośne (głośne odpowiadanie). Z Raportu ze stanu szkoły w Wielmoży z 1818 r. dowiadujemy się, jak oceniano jakość nauczania; z pisania i czytania (dzieci uczyły się z elementarza polskiego) na 32 uczniów, 17 oceniono na „nieźle”, 4 na „tępawo”, 9 na „tępo”, a 2 nie wystawiono oceny. Oceny zresztą ustalano dowolnie, jak tylko przyszło do głowy nauczycielowi: Franciszek Wojciechowski ze wsi Będus w obwodzie olkuskim, w 1818 r. oceniał „pilność”, „zdatność” i „postępek”. Pilność miała tylko dwie skale: znaczna i mierna. Zdatność była już trzystopniowa: znaczna, dobra, mierna. A postępek aż cztery: chwalebny, ujdzie, mały, żaden. Jak już wspominałem, uczono tego, co wiedział i czego chciał uczyć nauczyciel. Zdarzało się więc, że jeśli nie chciał, to czegoś nie uczył, albo uczył wybiórczo. Wiemy, że na przykład w Bydlinie, w 1817 r. w raporcie Dozoru Parafialnego znaleźć można informację, że 46 uczniów uczy się „pisać, czytać, składać sylaby, niektórzy i rachunków, zaś pleban daje nauki religii”. W Sąspowie, z raportu Dozoru wynika, że dzieci w ogóle nie uczyły się rachunków. Podobnie było we wspomnianej wsi Będus, gdzie zresztą nauczyciel nie miał ani patentu ani upoważnienia do nauczania. Z kolei w Kidowie poziom nie był najwyższy, skoro donoszono: „więcej ich (dzieci) tępych niż pojętnych. Połowa czyta, większa część sylabizuje. Pięciu chłopców już początkowo piszą”. W Białym Kościele na 27 dzieci tylko przy 2 mamy informację, że pisze i rachuje, czy zaczyna rachować. Na koniec roku odbywały się tak zwane popisy, w – jak to wówczas pisano „przytomności miejscowego Dozoru Szkolnego”. Na przykład w Żarnowcu, w sierpniu 1818 r, po popisie w raporcie Dozoru czytamy o pozytywnym rezultacie: „W sylabizowaniu, czytaniu, rachunkach początkowych i pisaniu niektórych z uczniów dobrze postąpili, o czym tak Dozór miejscowy, jak i rodzice uczniów, w czasie popisu przytomni, naocznie przekonali się”.
Dawna szkoła w Otoli k. Żarnowca, zapewne podobnie wyglądała większość szkół w XIX w. (zdjęcie powojenne z publikacji L. Piekarza)
Czas kilka słów poświecić ówczesnym pedagogom. Co tu dużo mówić: ciężki był żywot ówczesnych nauczycieli, którzy nie dość, że pracowali w fatalnych warunkach, to jeszcze ich zawód nie cieszył się – w przeciwieństwie do obecnych czasów – powszechnym szacunkiem. Szkoły ówczesne – mimo starań Dozoru – były miejscami, które stanowiły potencjalne niebezpieczeństwo dla użytkowników: latem duchota, zimą brak ogrzewania, insekty, zagrzybienie… O toaletach nie ma co wspominać. Pamiętajmy, że w tych warunkach przebywały też dzieci – często jeszcze bardziej niedożywione niż nauczyciele. Nie lepiej było z mieszkaniami dla nauczycieli, którym zdarzało się wynajmować jakieś urągające ich godności kąty, stajnie, albo i gorzej. Przede wszystkim jednak nauczyciele byli bądź to źle opłacani, bądź w ogóle pozbawieni dochodów. Różny też był poziom ich wiedzy, wiadomo, jeśli u któregoś był on bardzo niski, wtedy nie mógł liczyć już nawet nie na godziwe wynagrodzenie, ale na takie, któremu nie towarzyszyłoby widmo głodu. Częstokroć więc biedujący i głodujący, do tego pogardzani przez niepiśmiennych chłopów, którym bałamucili dzieci – nie wiadomo po co ucząc je czytać i pisać, a tym samym odciągając od pracy na roli, lekceważeni przez mieszczaństwo, a poniżani przez szlachtę, nauczyciele popadali w desperację; a wiadomo, desperat gotów jest na wszystko, na kradzież, na okrucieństwo wobec dzieci (kary cielesne zadawane specjalistycznym sprzętem do zadawania bólu były szkolną codziennością!), na porzucenie pracy… Czyż na przykład zachowanie niejakiego Pikulskiego, nauczyciela w Bolesławiu w początku lat 20-tych XIX w., nie spełnia wszystkich kryteriów całkowitej desperacji, skoro oddane mu po opiekę dzieci zmuszał do zbierania kamieni na swoim polu uprawnym?! A nawet wysyłał swoich uczniów do chodzenia po kolędzie „po kweście za jajami i co by mu dali, (…) od chałupy, do chałupy prosić na profesora”. Żebractwo na konto nauczyciela nie mogło się ludziom spodobać, i wielu się piekliło mówiąc: „ja z mego dziecka nie chcę mieć żebraka”. Gorsza sprawa, jeśli ktoś nie chciał dać, bo narażał się wtedy, że pan profesor mógł takiemu niewdzięcznikowi obić gębę. Raz w czasie kolędy zimowej, kiedy Pikulski posłał dzieci w wiadomym celu, znalazł się niewdzięczny chłop, który odmów: „Pikulski „uderzył go za to 3 razy w gębę, wziął za głowę i bił cybuchem, obraz rozerwał i garki potłukł”. Jak donosił w piśmie z 23 X 1823 r. komisarz obwodu olkuskiego, Dozór Szkolny w szkole wiejskiej w Bolesławiu „tameczny nauczyciel przez swoje srogie z dziećmi, kłótliwe z rodzicami ich, niespokojne względnie Dozoru Szkolnego postępowanie, stał się nadal nieznośnym”. Komisarz wnioskował o usunięcie Pikulskiego ze stanowiska. Nauczyciel przyznawał się do bójek i opuszczania lekcji, a także do zmuszania dzieci do żebrania na jego konto. Tłumaczył, że jego uposażenie jest tak liche, że on i jego rodzina nie mają z czego żyć.
Nauczyciel karzący ucznia, obraz z pocz. XIX wieku. (źr. Internet)
Mizerne pobory powodowały, że wielu nauczycieli praktycznie zarzucało obowiązki, zajmując się gospodarką. Tak było np. w przypadku nauczyciela w szkole w Gołaczewach, w 1824 r., który tłumaczył, że on, jego żona i czwórka dzieci nie mogą wyżyć z jego pensji nauczycielskiej, dlatego zamiast uczyć dzieci zajął się gospodarką. Takich przykładów było dużo więcej, czego dowodem choćby pismo kandydata na nauczyciela w Jerzmanowicach, Pawła Pławińskiego, tłumaczącego takie zachowanie w piśmie do Komisji Wojewódzkiej Krakowskiej – Pławiński utrzymywał, że musiał tak czynić: „nie mając innego sposobu w namienionych latach do utrzymania się familii”. Oczywiście zdarzali się tacy nauczyciele, którzy tak zwyczajnie, po ludzku, mieli tej – jak się zdaje niewdzięcznej roboty dość i ją de facto podrzucali; choćby nauczyciel o nazwisku Piegłowski ze szkoły w Grabowej (obwód olkuski), na którego skargę ks. W. Rysiewicz wystosował już po 12 dniach pracy, gdyż tenże „pedagog” nie dość, że nie posiadający kwalifikacji, dodatkowo „dał dowód brzydkiego nałogu pijaństwa – dwa dni bowiem ciągle siedział w karczmie, popijając i wysypiając się na przemian”. W tejże Grabowej odpowiadający za zatrudnienie też mieli wiele na sumieniu, jeśli chodzi o warunki, jakie zapewniali nauczycielom. Znajdujemy na przykład informację, że mimo bardzo niskiego uposażenia dla nauczyciela (100 złp, 10 korcy i 17 garnców zboża), Dozór uznał, że to i tak za dużo, więc Gmina: „szukała i znalazła nauczyciela mniejszą ilością kontentującego się i tego bez egzaminu i bez zniesienia się z Dozorem Szkolnym przyjęła i utrzymywała przez zimę, a na wiosnę wypędziła lub też zmusiła do oddalenia się”. Pewnie nisko opłacany nauczyciel okazał się niekompetentny. Tyle tylko, że w efekcie w Grabowej nie było szkoły. Najgorsze, że nawet niskie uposażenie, nie było największym problemem, bo tym był całkowity brak wynagrodzenia; w Bliżycach, również w obwodzie olkuskim, nauczyciel Józef Jarski skarżył się w sierpniu 1820 r. do Komisji Wojew. Krakowskiej, że mu nie zapłacono za rok pracy 300 złp i z tej przyczyny był zmuszony się zapożyczyć; zgnębiony nauczyciel błagał: „zlituj się JWPrezesie”. Miejmy nadzieję, że Jarski ulitowania, to jest zaległej pensji, doczekał.
Najgorsze jednak, że jak w tym powiedzeniu: myślał, iż jest na dnie, a tu usłyszał pukanie od dołu – w latach 1822-1831 nastąpił stopniowy upadek szkół. Ale o tym może innym razem.
Bibliografia:
Antoni Artymiak „Studia nad historią szkolnictwa elementarnego w obwodach kieleckim i olkuskim województwa krakowskiego (1816-1862), Wrocław-Warszawa-Kraków 1964.
Lucjan Piekarz, „Olkusz ziemia pełna skarbów”, brw.
Pozwalam sobie dla „uzupełnienia” tematu dołączyć linki do moich dawniejszych artykułów, publikowanych na moim blogu:
http://zcalegoswia2.blogspot.com/2015/08/dawne-rodziny-9.html
http://zcalegoswia2.blogspot.com/2015/09/dawne-rodziny-9.html
http://zcalegoswia2.blogspot.com/2017/01/dawne-rodziny-9.html
Pozdrawiam autora powyższego artykułu i zainteresowanych czytelników.