Mapa w dłoń i w drogę. Pieszo, truchtem, biegiem… Bo czas ucieka. To trzeba wskoczyć na rower, a to pobłąkać się po jaskini, to znów wspinać na skałę, albo przepłynąć kajakiem. Dla jednych to za dużo wrażeń na raz. Dla innych – doskonały pomysł na weekendowy odpoczynek. W powiecie olkuskim tych drugich jest na razie najwyraźniej mniej, bo na zorganizowanym w Kluczach Rajdzie Czterech Żywiołów dominowali mieszkańcy sąsiedniego województwa…
Ci, którzy wybrali się na weekend do Klucz, nie żałowali. Organizatorzy Rajdu zaproponowali wiele atrakcji – wystarczyło wziąć do ręki mapę i iść za jej wskazówkami. Na dobry początek dobra była trasa rodzinna, z którą mogły poradzić sobie doskonale dzieci z rodzicami, nawet jeśli wcześniej nie uczestniczyli w takiej terenowej grze. Jak podkreślali organizatorzy, tę trasę przygotowano tak, by rodzic zachęcał dziecko do zabawy, a dziecko uczyło się od rodzica. Odcinek do pokonania nie był długi, a każdy patrol musiał trafić najpierw do 2 punktów kontrolnych. Tam z kolei znajdowały się wskazówki, jak dojść do kolejnych 4 punktów. Wskazówki zaś ukryto w rebusach, fotografiach i innych zagadkach. Były też pytania – o słynne wadowickie ciastko, przyjaciela Kubusia Puchatka, albo urządzenie do malowania… Odpowiadając na nie, dzieci rozwiązywały krzyżówkę, by poznać hasło – jedno z rajdowych zadań „bojowych”. Rodzina musiała wykazać się też dobrą współpracą – budując akwedukt za pomocą różnej grubości rurek, rozpalając ognisko za pomocą krzesiwa i przeszukując jaskinię. Ostatnim zadaniem było strzelanie do celu. Słowem – mnóstwo frajdy dla całej rodziny.
Oczywiście żądni wyzwań i przygody, mniej lub bardziej zaangażowani sportowcy, nie musieli się mierzyć z Kubusiem Puchatkiem. Dla nich przygotowano dwie dużo bardziej skomplikowane trasy o różnych długościach. Należało pokonać je w określonym czasie, inaczej groziły punkty karne a nawet wykluczenie z zabawy. Ta część rajdu została podzielona na cztery etapy, w których dominowały zadania związane z jednym z czterech żywiołów. Tak jak na trasie rodzinnej, na starcie patrole dostawały tylko mapę, a dalszych wskazówek, gdzie znaleźć punkty kontrolne i dodatkowe zadania trzeba było już szukać w terenie. Zadania też były godne „poszukiwaczy przygód”. Przeprawa na drugi brzeg za pomocą mostu linowego, wspinaczka po skale i wyjątkowo precyzyjne wspinanie się po chwiejącej się drabince alpinistycznej. I znów rozpalanie ogniska krzesiwem, czy budowanie akweduktu, a do tego pływanie kajakiem i brodzenie w rzece, by znaleźć dwa punkty ukryte w jej nurcie.
I w końcu finał, a dla szczęśliwców, którzy ukończyli trasy jako pierwsi – nagrody: sprzęt sportowy, rekreacyjny i przydatny do takich właśnie ekstremalnych zabaw.
Można spróbować opisać, jak bawili się zawodnicy. Ale może lepiej przekonać się o tym na własnej skórze i kiedy znów pojawi się taka szansa – jaką dało Stowarzyszenie na Rzecz Nieustającego Rozwoju VAJRA – nie zmarnować okazji na wyjątkową przygodę, bo jak podkreśla Vajra Team: „…liczy się udział i dobra zabawa” a „…jak umrzeć, to na trasie”.