Na zakończenie V-ligowych zmagań Przemsza Klucze bezbramkowo zremisowała na własnym boisku z Sokołem Kocmyrzów. Spotkanie choć goli nie przyniosło, to jednak obfitowało w sytuacje bramkowe, które w szczególności marnowali goście. Ale w sobotę w Kluczach nie gole były najważniejsze. Po przeszło dwudziestu latach gry w piłkę nożną, sportową przygodę zakończył Andrzej Barczyk – a więc postać, wybitna i niemal święta dla lokalnej społeczności. W końcu Barczyk sportową historię Gminy Klucze tworzył od małego.
– Pamięta Pan jak to się wszystko zaczęło?
– Nie pamiętam i szczerze powiedziawszy, nikt tego dokładnie nie pamięta. Sięgając do historii, do dzisiaj wspominam grę pod okiem śp. Zdzisława Guzika. Pojechaliśmy wtedy na zgrupowanie „Piłkarska kadra czeka”. Miałem wtedy 14 lat, to były piękne chwile, najpierw na obozie w Straszęcinie, a później podczas meczu finałowego na stadionie warszawskiej Legii.
Choć na tamtym zgrupowaniu Andrzej Barczyk był najmłodszym zawodnikiem, to w indywidualnych konkurencjach organizowanych w trakcie obozu wygrywał właściwie wszystko co się tylko dało. Już jako „młokos” znajdował uznanie w oczach trenerów, bo trzeba wiedzieć, że młody Barczyk miał wiele ofert z innych klubów, ale to Przemszy pozostał wierny aż do końca.
– Najważniejszy moment w życiu Przemszy i Andrzeja Barczyka?
– Na pewno awans do „okręgówki” w 1991r. Miałem spory udział w tym decydującym meczu. Podobnie było cztery lata później, gdy znowu osiągnęliśmy poziom ligi okręgowej, a mnie znowu przyszło zagrać w tym najważniejszym spotkaniu. Jestem dumny z tego, że grałem w Przemszy, aż do dzisiaj, kiedy postanowiłem buty na kołku.
W lipcu Andrzej skończy 40 lat i jak obiecał żonie – tak zrobił, spasował. – Nie żal odchodzić w momencie, gdy Przemsza rozgrywa najlepszy sezon w swojej historii?
– Nie będę ukrywał, że żal jest i to wcale niemały. Ale obiecałem żonie, że będę grał do 40 roku życiu. Później poświęcę się już wyłącznie życiu prywatnemu. Obietnic należy dotrzymywać, więc i ja tak robię. Odchodzę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Teraz nastaje czas młodzieży. Oby dobrze wykorzystali swoje szanse, bo po wynikach z ostatnich miesięcy widać, że miejscowi chłopcy posiadają naprawdę spory potencjał. Oby tak dalej.
Podczas pożegnalnego występu w barwach Przemszy, po raz pierwszy w drużynie seniorskiej Andrzej Barczyk zagrał ze swoim synem Grzegorzem. Obaj mieli dobre okazje do zdobycia zwycięskiej bramki, jednak w obu przypadkach do pełni szczęścia zabrakło nieco więcej sprytu. – To było moje marzenie, aby wystąpić z synem w jednej drużynie. Ogromnie cieszę się, że to marzenie ziściło się w takim momencie – przyznaje legenda kluczewskiej piłki.
Opuszczając boisko, odchodzącego na sportową emeryturę Andrzeja Barczyka żegnała z ukłonami liczna grupa kibiców, która specjalnie na to spotkanie przygotowała oprawę rodem z ligowych boisk. Schodzącego w szaliku Przemszy już niespełna 40 – letniego zawodnika żegnały chóralne śpiewy i głośne „dziękujemy!” Kibice jeszcze długo skandowali nazwisko swojego ulubieńca, za którym jeździli od dobrych kilkunastu lat. – Zawsze miałem w nich oparcie, zawsze mocno mnie dopingowali, podobnie jak cały klub. Tego co zorganizowali na zakończenie naszej wspólnej drogi nie da się opisać. Dla takich chwil warto żyć! – przekonuje Barczyk.
Odejść jest łatwo, trudniej natomiast zmienić kierunek zainteresowań, skoro przy piłce spędziło się większość swojego życia. – Na pewno pomogę jeszcze klubowi, ale teraz potrzebuję chwili wytchnienia. Daję sobie rok wolnego od futbolu. Później postaram się jeszcze pomóc ludziom, do których czuję ogromny szacunek – zapewnia na zakończenie Andrzej Barczyk, dając jednocześnie swoim fanom do zrozumienia, że już niedługo wróci do tego co kocha najbardziej. Odchodząc Andrzej zostawia swojego potomka – Grzegorza, który być może w przyszłości przegoni legendę ojca. Jedno jest pewne – Barczyki o Przemszy i Przemsza o Barczykach tak łatwo nie zapomną!