Jerzy Kawecki, lekarz weterynarii, olkuszanin z krwi i kości, zmarł już kilkanaście lat temu. Wielu starszych mieszkańców naszego miasta ma o nim do dziś jak najlepsze, serdeczne wspomnienia. To był jeden z tych, którzy wiedzieli, gdzie to jest „pod Machnicką”, gdzie Pomorska Góra, gdzie Orzechówka. Był człowiekiem, jak go pamiętamy, otwartym, pogodnym i życzliwym dla ludzi. A jak go pamięta osoba najbliższa, jego syn Tomasz Kawecki…
– Mój Tata nie był tak zupełnie olkuszaninem. Urodził się w roku 1921 w Dąbrowie Górniczej. Nasz dziadek był felczerem, babcia wychowywała czwórkę dzieci. Edukację pobierał w liceum w Dąbrowie Górniczej. Mówił, że był zdolnym uczniem, ale niezbyt zdyscyplinowanym, „uczniem jednego zeszytu”. Był synem Zagłębia…Czas wojny to praca w kopalni, a potem był pomocnikiem maszynisty na kolei. Po wojnie pracował w parowozowni w Strzemieszycach, a w roku 1945 został oddelegowany do organizacji Dyrekcji Okręgowej Kolei Państwowych we Wrocławiu. Tam tworzyło się nowe, powojenne życie. Pracował tam aż do podjęcia studiów na Wydziale Medycyny Weterynaryjnej Uniwersytetu i Politechniki we Wrocławiu.
Trzeba jeszcze wspomnieć czasy wojenne. Od roku 1940 działał w organizacji podziemnej NSZ w konspiracyjnym oddziale w Strzemieszycach jako zastępca dowódcy sekcji ps. „Babinicz”. Jako pracownik kolei miał bardzo dobre rozeznanie w niemieckich transportach przejeżdżających przez ten ważny węzeł kolejowy i wiedza ta była wykorzystywana przez lokalny ruch partyzancki. Sekcja „kolejowa” wykonywała typowe zadania wywiadowcze, tzn. zbieranie informacji, sabotaż w parowozowni, przerzuty osób i lekarstw, wyrabianie „lewych” dokumentów dla osób ściganych przez gestapo, dokumentacja zagłady Żydów.
Po ukończeniu studiów, przez rok pracował jako technik weterynaryjny p.o. lekarza weterynarii w Olkuszu, potem został skierowany do pracy w miejscowości Breń na kierownicze stanowisko, a następnie w roku 1956 do Dąbrowy Tarnowskiej, gdzie pełnił funkcję Powiatowego Lekarza Weterynarii i Zastępcy Kierownika Wydziału Rolnictwa i Leśnictwa. W roku 1960 został służbowo przeniesiony do Olkusza, na takie samo stanowisko i tu pracował do roku 1975, jako powiatowy lekarz weterynarii. W związku z reformą administracji państwowej został przeniesiony do pracy w Wojewódzkim Zakładzie Weterynarii w Katowicach na stanowisko Kierownika Oddziału Terenowego WZWet w Olkuszu. Po zakończeniu tej pracy i przejściu na emeryturę w roku 1991, przez kilka lat jeszcze prowadził praktykę prywatną. Skierowanie do Olkusza przyjął nawet z zadowoleniem, gdyż przecież z tych stron się wywodził, na cmentarzu w pobliskich Strzemieszycach są groby jego rodziców i sióstr.
Byliśmy już wtedy rodziną: rodzice, siostra Maria dla wszystkich Gosia i ja, Tomek, który przyszedł na świat w roku 1955. Tu, w Olkuszu, chodziłem do szkoły podstawowej, do Liceum i wiem, gdzie jest Pomorska Góra, Mazaniec i gdzie Orzechówka… Jak dla Taty, tak i dla mnie Olkusz stał się gniazdem rodzinnym – i jest do dziś. Tu ja i moja rodzina czujemy się u siebie.
– To biografia. Twarde życie chłopaka z Zagłębia. A jak Pan pamięta swego Ojca, jaki był…
– To trudne pytania, przecież większość swego życia spędziłem w jego kręgu. Był dla mnie autorytetem, niezastąpionym wzorem. Nie chciałbym, aby to co powiem, było wygłaskane, bo przecież, jak to w życiu – bywało i wesoło i smutno. Kiedy o nim dziś myślę, kiedy wspominam, a zdarza mi się to często, widzę go, jako człowieka pryncypialnego. Miał swoje zasady, których trzymał się zdecydowanie. Nie kusiły go awanse, unikał przynależności partyjnych, bo chciał być – i był – człowiekiem wolnym, choć dzisiaj widzę go, jako człowieka politycznie naiwnego. Myślał, że kraj, no i Olkusz, podążają w tamtych czasach w dobrą stronę. Zawiódł się w swoich rachubach. Ale dobrze mówić tak mnie, człowiekowi innego pokolenia i innych doświadczeń. Był człowiekiem wrażliwym, głęboko wierzącym, i to przekazał mnie i mojej siostrze. Myślę, że być może modlitwa dawała mu uspokojenie w tamtych trudnych czasach.
Olkusz to było jego miasto, choć jak powiedziałem, urodził się w Dąbrowie Górniczej. Chciał je widzieć jako piękną, historyczną perełkę. Nie akceptował ówczesnych planów Olkusza stutysięcznego. Był harcerzem, należał do Towarzystwa Przyjaciół Ziemi Olkuskiej, do PTTK. Uwielbiał wędrówki po górach, szczególnie po Beskidach i Górach Świętokrzyskich, i spływy kajakowe po rzekach mazurskich. Tam się czuł wolny. Ja go do dziś rozumiem, bo takie odczucia i tęsknoty odziedziczyłem po nim. Dużo czasu poświęcał na działalność w organizacjach fachowych: NOT oraz Zrzeszeniu Lekarzy Weterynarii, którego był współzałożycielem i do końca czynnym działaczem. Lubił młodzież i aktywnie pracował w Komitecie Rodzicielskim mojego Liceum. Chętnie towarzyszył jej w wycieczkach i rajdach.
Tata był bardzo dobrym organizatorem, życzliwym dla ludzi, słownym i honorowym. I pogodnym. Ta jego pogoda i radość życia udzielała się innym i nam, choć nie omijały go ciężkie choroby. Niestety, palił bardzo dużo papierosów! Za to zapłacił ciężką chorobą, z której na szczęście wyszedł obronną ręką.
– A Rodzina? Jak ojciec wpływał na wasze życie rodzinne?
– Ja pracuję już 32 lata, ukończyłem studia na AGH, kierowałem różnymi zespołami ludzkimi. Myślę, że nikt po latach nie wspomni mnie źle, choć nie wszystko zawsze szło jak po maśle. Dlatego, że szanuję zawsze ludzi, i to Tata nauczył mnie poczucia sprawiedliwości i poszanowania ludzkiej godności. Ta nauka jest dla mnie dotąd ważna, choć przecież minęło już wiele lat od czasów rodzicielskiej edukacji. A rodzina? Tata dbał o nasz byt, całą rodziną jeździliśmy na wczasy, nawet wtedy, gdy ja miałem już swoją rodzinę, bo wnuczki kochały Dziadka, choć nie wiedzieliśmy wtedy, jakimi kosztami i trudem trzeba to było opłacić. Jak on – nie jestem człowiekiem przebojowym. Nie nauczył mnie rozpychania się łokciami w życiu. Ale nie mam o to do niego, po latach, pretensji. Zrozumiałem już wtedy, w czasach młodości, że nie pieniądze są najważniejsze, ale rodzina i przyjaciele. W domu nie był człowiekiem wylewnym, oszczędzał nas, dzieci, przed swoimi problemami i kłopotami. Był dla mnie, chłopca wówczas – wzorem, wydawał mi się człowiekiem mocnym, ale chyba ukrywał swoje słabości, bo któż ich nie ma. Przez całe życie chciało mi się do domu wracać. Tam byli rodzicie: Tata i Mama, która również aktywnie udzielała się w życiu miasta. Była nawet radną miejską przez jedną kadencję. Była Babcia, spokój tak potrzebny w hałasie świata. Po śmierci Babci a potem Taty, nasz dom rodzinny choć ten sam, jednak nie był już taki sam. Ojciec zawsze mówił, że w swojej ostatniej chwili chciałby nad sobą widzieć błękit nieba. I los mu to dał. Zmarł na ulicy w styczniowy, mroźny dzień 14 lat temu. Miał lat 77. Podobno pękło mu serce.
Czy można liczyć na rozwinięcie wątku:
„Od roku 1940 działał w organizacji podziemnej NSZ w konspiracyjnym oddziale w Strzemieszycach jako zastępca dowódcy sekcji ps. „Babinicz”. Jako pracownik kolei miał bardzo dobre rozeznanie w niemieckich transportach przejeżdżających przez ten ważny węzeł kolejowy i wiedza ta była wykorzystywana przez lokalny ruch partyzancki. Sekcja „kolejowa” wykonywała typowe zadania wywiadowcze, tzn. (…) dokumentacja zagłady Żydów.”?
Z góry dziękuję,
Krzysztof Kocjan
Panie Franciszku, piękny artykul, prosimy o następne.
Pięknie o Ojcu.Gratuluję.
Mieczysław Kawecki w okresie międzywojennym mieszkaniec Mysłowic i sportowiec i działacz Klubu „Siła Mysłowice”. Więzień Gestapo Katowice i KL Auschwitz-Birkenau o numerze 3673. Urodzony 1.01.1916r., zginął w czasie ucieczki z KL Auschwitz-Birkenau w dniu 10.06.1942r
Z relacji Augusta Kowalczyka aktora, który ma dzisiaj 90 lat, wynika, że Mieczysław Kawecki zginął w czasie tej ucieczki.”