Posterunek niemieckiej żandarmerii w Gorenicach mieścił się w dzisiejszym budynku Nadleśnictwa przy ul. Chrzanowskiej. Wejście znajdowało się od strony północnej. Z przyległej studni, na środku placu, czerpano wodę do celów spożywczych i gospodarczych. Posterunek składał się z pięciu pokoi, jego załogę stanowili: Pomper (ew. Pąper, dowódca, Niemiec), Schulz (Niemiec), Śmiortka (pseudonim, Niemiec), Broda (Ślązak), Sporysz (Ślązak), oraz Czesi z niemiecko brzmiącymi nazwiskami: Her, Hausman, Herman. Wcześniej załogę uzupełniał Józef (nazw. nieznane, Ślązak), który zdezerterował. Pomimo czasu wojennego dowódcę żandarmerii odwiedzała żona z córką.

Żandarmeria patrolowała Gorenice i okoliczne wioski, wykorzystując bezwzględnie swoją „władzę”. Np.  zabierali ludziom młode kozy i wyrabiali z nich kiełbasy, żywność w tym czasie miała wysoką cenę. Spiżarnię posterunku uzupełniały towary przechwycone z tzw. szmuglu przez granicę. Częstym menu były tarte kluski, sos z ziemniaków i zupy „z czego się tylko dało ugotować”. Aby uzupełnić mięsne zapasy, Schulz strzelał do ptaków, były to liczne kawki.
Z uzyskanych dotychczas informacji wynika, że Pomper (Pąper) zastrzelił trzech rosyjskich żołnierzy, uciekinierów z jenieckiego obozu. Po jakimś czasie przeniesiono go do Bukowna. Do Gorenic przybył nowy dowódca. Prawdopodobnie już za czasów jego służby złapano mężczyznę, mieszkańca Racławic, szmuglującego towar przez granicę, i rozstrzelano w pobliskim lesie. Następnej egzekucji, już na samym posterunku, dokonano na mieszkańcu Gorenic, był nim Józef Rozmus. Pan Józef uciekł z przymusowych robót w Niemczech, ukrywał się w rodzinnym domu (Gorenice-Kąt, tuż za kościołem). Niemcy zatrzymali go w przydomowym sadzie, przyprowadzili na posterunek i zabili. Ciało wyciągnęli do drogi i przykryli, rodzina pochowała Rozmusa na parafialnym cmentarzu.  Do sprzątania zakrwawionego pokoju zmusili dziewczyny pracujące w lesie, u leśniczego Badury. Krwi na ścianach nie można było zlikwidować, pomimo wielu malowań, przebijała rdzawą czerwienią.
Do prac, nazwijmy to kucharsko-gospodarczych, Niemcy zmusili panią Balbinę Ziarnik z Gorenic. Pracowała na posterunku przez całą okupację, od rana do zmroku. Do jej obowiązków należało gotowanie, sprzątanie, pranie (łącznie z mundurami), czyszczenie butów (swoich nie pozwolił czyścić Pomper), noszenie wody ze studni (ta czynność była szczególnie uciążliwa) oraz wykonywanie wielu innych prac związanych z utrzymaniem posterunku. Co istotne, bez zapłaty, tylko dlatego że była Polką. Pani Balbina przeżywała chwile zwykłego, ludzkiego strachu o własne życie. Takich chwil było wiele, właściwie to było całe pasmo niepokoju. Tak się działo, gdy jej brat Bolesław uciekł z Niemiec z przymusowych robót i wrócił do rodzinnego domu w Gorenicach. Pomper (Pąper) prawdopodobnie wiedział o tym, straszył panią Balbinę wywózką do Oświęcimia za ukrywanie brata. Dzięki Bogu, nie dotrzymał słowa, może to był jeden z jego nielicznych dobrych uczynków.
Na posterunek w Gorenicach docierała tzw. czarna lista, wykaz nazwisk ludzi, których należało zatrzymać i wywieźć do obozów. I tak też się działo.
Pani Balbina zerkała czasami na tę listę i ostrzegła kilka osób przed wywózką. Pomagała także rodzinie pana Matlocha, praktykanta u leśniczego Badury. To właśnie jemu, żonie i dzieciom podrzucała jedzenie. Było to niebezpieczne, Matlochowie sąsiadowali z posterunkiem żandarmerii, mieszkali w tym samym budynku. Później Matloch musiał uciekać, zostawił żonę i dzieci, ukrywał się w Przegini.
Po przeciwległej stronie placu, od strony północnej, za studnią, mieszkała rodzina Dziwaków. Pani Balbina wynosiła im żywność pod popiołem, nawet niemieckie piece trzeba było czyścić. Spotkania były umówione. Skąd pani Balbina organizowała jedzenie? Z niemieckiej spiżarni, brała tak, żeby nie było można poznać. Czy jednak posterunkowi nie wiedzieli? Czegoś się domyślali, trochę grozili, przygadywali. Na kilka dni przed wyzwoleniem załoga posterunku zrobiła się nerwowa. Wręczyli pani Balbinie klucze od wszystkich pomieszczeń, dali lampę naftową i przyrzekli, że wrócą za dwa dni. Nie wrócili nigdy.
Jak daleko trzeba szukać ludzi odważnych, śmiałych, prawie bohaterskich? Ktoś powie – daleko. Nie, oni tu są, żyją wśród nas, jak pani Balbina z Gorenic, mająca ponad dziewięćdziesiąt lat. Uśmiechnięta, ze świetną pamięcią, recytująca patriotyczną poezję, zapomniana przez wielkich, szanowana przez swoich. Nie dopuszcza określeń, że była odważna, śmiała, a uchowaj Boże – bohaterska.
Życzymy zdrowia i wielu lat życia.

0 0 votes
Article Rating
Subskrybuj
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze