W ciągu ostatnich lat sposób składania życzeń z różnych okazji zdecydowanie się zmienił. Zamiast świątecznych kartek dostajemy dziesiątki maili i krótkich wiadomości tekstowych. Noworoczna noc przekonała mnie, że moja mama, którą uważałam za „niereformowalną” w kwestii dopuszczalnych form  świątecznych życzeń, ma wiele racji, wypisując przed każdymi świętami stos kartek z aniołkami i reniferami.

Telefon komórkowy to jedno z podstawowych narzędzi w pracy dziennikarza. Z racji zawodu, jaki wykonuję, „smycz” musi działać na okrągło – z ewentualnymi przerwami z powodu braku zasięgu. Po wielu latach w branży prasowej nauczyłam się wstawać z łóżka (nawet w środku nocy) na każdy dźwięk dzwonka czy sygnał sms, który może oznaczać kolejny gorący temat.

Pierwszy wysyp sms-ów przeżyłam w Wigilię. Pomiędzy lepieniem uszek a smażeniem karpia biegałam kilkanaście razy po telefon. Życzenia przysyłali bliżsi i dalsi znajomi, przyjaciele i rodzina. Po kilku przerwach na odpowiedzi, widząc morderczy wzrok mamusi, która jak zwykle mocno przeżywała ostatnie przygotowania do kolacji, zrezygnowałam z dalszego pisania. Część znajomych uważa mnie więc pewnie za gbura, bo nie wysiliłam się nawet na: „dziękuję, wzajemnie”. Najgorsze przyszło jednak później, w pierwszą noc nowego roku, a raczej wcześnie rano.
Do północy odebrałam kilka sms-ów. Zmęczona przechylaniem kieliszków z sylwestrowymi napojami, padłam na łóżko, gdy tylko psu sąsiadów przeszła histeria po wystrzałach petard. Zasnęłam natychmiast. Spałam całe 20 minut, gdy przyszedł sms. Przez następne 20 zastanawiałam się, czy warto wychodzić z cieplutkiej pościeli i zrobić aż trzy kroki w kierunku biurka, na którym zostawiłam telefon. Zwyciężyła myśl, że może stało się coś niespodziewanego, np. samolot spadł na olkuski magistrat. Nic z tych rzeczy… kolejne życzenia. Nawet się ucieszyłam, nawet odpisałam. Na wszelki wypadek komórkę położyłam pod łóżkiem. Słusznie, bo do trzeciej nad ranem przychodziły kolejne noworoczne życzenia. Zdobyłam się tylko na ich przeczytanie. Ostatnie trzy sms-y zwaliłyby mnie z nóg, gdyby nie to, że leżałam.
W jednym, już dość niepewna ręka, o czym świadczyły poprzestawiane literki, życzyła, żeby często mi sztywniało. Zgłupiałam. Co: szyja, kark, a może noga w kolanie?  Dobrze, że życzenia rzadko się spełniają, inaczej najbliższy rok nie należałby do najprzyjemniejszych. Drugi, również anonimowy nadawca, życzył mi m.in. powodzenia u kobiet. Nieco mnie to zdziwiło, nigdy nie przejawiałam tego typu skłonności, choć przyznaję, kilkakrotnie wyraziłam słownie chęć posiadania żony, dodając jednak, że „żona” zajmująca się wychowaniem dzieci, sprzątaniem, gotowaniem i całym domowym bałaganem jest marzeniem wielu pracujących kobiet.
Ostatni anonimowy sms był z gatunku egzystencjalnych. Mocno plątające się po klawiaturze paluszki zapytały o piątej rano: – Co z tobą? – No…dobrze – odpisałam niepewnie. – A wogule kto to pisze? – zapytał anonim, sądząc po pisowni, raczej nie Gall. Powiedziałam: pas! i wyłączyłam komórkę. Niech samoloty spadają, gdzie chcą. Ja chcę spać!!! Po ostatnich doświadczeniach nie mogę oprzeć się tylko jednej myśli, i przyznam, napawa mnie ona przerażeniem. Co będzie, gdy za kilka lat nasze telefony komórkowe zostaną wzbogacone o wizję. Nasuwa się pytanie: czy bardziej przestraszę się ja, gdy o piątej rano ujrzę na ekranie przepitą twarz nieznajomego jegomościa, czy on widząc grzebiącą się z pościeli rozczochraną i wściekłą babę…?!

0 0 votes
Article Rating
Subskrybuj
Powiadom o
1 Komentarz
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
jajacek
jajacek
14 lat temu

no fajne