Prozaik, poeta i dramatopisarz Eugeniusz Gołębiowski nie był autorem, o którym byśmy powiedzieli „krajan”. Urodził się wszak nie u nas, ale w Zagórzu koło Sanoka, a miał miejsce ten fakt 21 października 1908 r. Na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie studiował polonistykę, potem uczył języka polskiego w szkole średniej w Lublinie. Zmobilizowany, uczestniczył w kampanii wrześniowej.
Aresztowany w listopadzie 1939 r., jako zakładnik, przetrzymywany był przez Niemców do marca 1940 r. W latach 1940-42 pracował w Izbie Przemysłowo-Handlowej i w Szkole Budownictwa. Od września 1942 r. do lipca 1944 r. musiał się ukrywać przed gestapo; w tym czasie zaangażował się w tajne nauczaniu. Z czasem zrobił doktorat na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim (pracę doktorską pod kierunkiem prof. J. Kleinera obronił w 1949 r.). Od 1945 r. członek ZZLP (później ZLP). Od 1947 r. przez dekadę pełnił obowiązki kierownika literackiego Teatru Muzycznego w Lublinie. Krótko, w 1951 r., kierował Wojewódzkim Ośrodkiem Metodycznym dla Polonistów. W latach 1956–1957 prezesował Oddziałowi Lubelskiemu ZLP. Dwa razy był nagradzany przez Wojewódzką Radę Narodową w Lublinie za całokształt pracy twórczej. W 1956 r. odznaczony został Złotym Krzyżem Zasługi. A potem podpadł władzy. Gdy w 1969 r. przyznano mu Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski …odmówił przyjęcia tego odznaczenia. Był już wtedy na tzw. indeksie, bo w 1964 r. nie poparł wymuszonego przez komunistów na środowisku literackim kontr-listu potępiającego sygnatariuszy tzw. „Listu 34”, w którym protest przeciwko cenzurze podpisali m.in. Maria Dąbrowska, Antoni Słonimski, Melchior Wańkowicz czy Jan Parandowski. Od tego czasu Gołębiowski nie mógł publikować swoich utworów.
Eugeniusz Gołębiowski przyjaźnił się z pochodzącym z Krzykawy pisarzem Adolfem Lekkim, który również mieszkał w Lublinie. Być może znajomość z Lekkim wpłynęła na zainteresowanie Gołębiowskiego Ziemią Olkuską, czego efektem była wydana w 1955 r. powieść „Dożywocie pana Woyszy”. Jednak Gołębiowski debiutował jeszcze przed wojną, w 1928 r., nowelą „Opłatek”, którą opublikował popularny „Ilustrowany Kurier Codzienny”. „Dożywocie pana Woyszy” było jego pierwszą powieścią, potem wydał jeszcze: „Przygody królewskiego piechura” (1956), „Zygmunt August. Żywot ostatniego z Jagiellonów” (1962), „Kapitan Cook” (1964) i wtedy nastąpił dla Gołębiowskiego czas przymusowego milczenia, bo następna jego książka, „Przygody dra Hiacynta”, ukazała się dopiero 15 lat później, w 1979 r. Miał też na koncie tom wierszy: „W on czas… – wiersze wojenne” (1946), oraz utwory dramatyczne (Magda – ”Światło”’ 1946, nr 12, prapremiera Lublin 1947, Giordano Bruno – fragm. „Kamena” 1953, Pedagog – fragm. „Kamena” 1956), artykuły, recenzje oraz przekłady. Gołębiowski siłą rzeczy dużo nie opublikował, ale swego czasu jego powieści cieszyły się pewną popularnością, zwłaszcza zbeletryzowane biografie: „Kapitan Cook” i „Zygmunt August. Żywot ostatniego z Jagiellonów”. Niemniej dziś pozostaje pisarzem właściwie zapomnianym, tym bardziej, że wyżej wymienione książki nie są wznawiane. Eugeniusz Gołębiowski zmarł 9 stycznia 1986 r. w Lublinie. Wszelako w 2006 r., w dwadzieścia lat po śmierci pisarza, w lubelskim wydawnictwie Norbertinum ukazała się pisana w latach 1956-57 nieznana powieść Eugeniusza Gołębiowskiego: „Mrok. Polska 1956”. Tak o historii tej powieści napisało wydawnictwo: „W 1957 r. Autor podjął próbę opublikowania fragmentu książki w „Twórczości”, jednak treść nie uzyskała aprobaty redakcji. Od 1957 do 1971 r. książka została odrzucona – z przyczyn ideologicznych – przez cztery wydawnictwa („Czytelnik”, „Wydawnictwo Poznańskie”, „Wydawnictwo Literackie”, „Wydawnictwo Morskie”). Po śmierci Autora jego żona, Irena Gołębiowska, podjęła starania o wydanie powieści ze względu na jej wartość historyczną. Istotnie, „Mrok”, zasadniczo powieść społeczno-obyczajowa z elementami sagi rodzinnej, wykorzystuje siłę dokumentu, pokazuje nierozerwalny związek wydarzeń dziejowych i historii jednostek. Autor zwraca szczególną uwagę na ciemne strony życia codziennego w PRL, na ówczesne osobliwe „porządki”, często absurdalne, mogące budzić zarówno śmiech, jak i zgrozę. Czynny, pełen pasji opór, bierny protest wynikający z przekonania o własnej wyższości moralnej, uległe podporządkowanie się, obojętność i lekceważenie czy wreszcie żal i poczucie przegranej – w warszawskiej rodzinie Piotrowskich, tak jak w polskim społeczeństwie, można dostrzec wszystkie te postawy. Wszyscy członkowie tej rodziny wierzą w słuszność swych wyborów – a o realnej wartości wyznawanych poglądów każdy z nich będzie musiał przekonać się w samotności, w konfrontacji z rzeczywistością i z własnym, wewnętrznym mrokiem.”
„Dożywocie pana Woyszy”
Ta najistotniejsza dla nas, mieszkańców Ziemi Olkuskiej, powieść Gołębiowskiego, licząca 336 stron, ukazała się w 1955 r., nakładem Spółdzielni Wydawniczej „Czytelnik” w Warszawie. Jako się rzekło, jest to powieść historyczna, dziejąca się w I poł. XVII wieku Napisana została w formie pamiętnika z epoki. Ubogi szlachcic, dzielny żołnierz, który udzielał się w wojnach z Turcją, między innymi walcząc pod Chocimiem w 1621 r., Olbrycht Woysza powrócił do kraju. Na wojnie się nie dorobił. Irytują go możni panowie, którym nie brak pieniędzy, choć ku chwale Rzeczypospolitej gardła – jak on – nie podkładali. Irytuje go też kler (w tekście dość często natknąć się można na antykościelne wtręty, co nie jest jakimś wielkim zaskoczeniem, jeśli czytelnik uzmysłowi sobie, że książka pisana była w czasach stalinowskich i autor zapewne w ten sposób niejako spłacał trybut panującej wówczas ideologii). Jejmość Woysza z Krakowa, gdzie przesiadywał po karczmach żyjąc na koszt przyjaciół, trafia wreszcie w nasze strony, najpierw do Olkusza, gdzie był w gościnie u skąpego proboszcza, a potem do górniczo-hutniczego Bolesławia, do włości z kuźnią pana Borka. Postać Woyszy przypomina autentycznego dziedzica Bolesławia Marcjana Chełmskiego, tyle tylko, że tenże był protestantem, a bohater powieści Gołębiowskiego – można by powiedzieć – katolikiem malkontentem”. Woysza oprócz narzekań na bogaczy i księży niezbyt też cenił górniczą pracę. Kilka cytatów z tej zapomnianej książki pozwoli nam wejść na chwilę w atmosferę tamtego świata, którą Gołębiowskiemu udało się – jak podejrzewam – dość wiernie odtworzyć. Pyszny i zabawny jest opis wizyty u olkuskiego proboszcza.
Opis wjazdu do Olkusza i wizyty u prałata Goriusa
„Trakt wiódł z Krakowa ku Ilkuszowi i dalej na Śląsko, jako sierpem cisnął. Minąłem Rabsztyn, potem między stoki Wilehradzki i Sikorski wjechawszy, jużem się w lasy ilkuskie zapuścił i rzekę Babę po lewicy zostawił.
Powitał mnie prałat nabożnymi znaki i powiada: ‘Miły panie, już tu u mnie trzeszczą stoły od dwu niedziel, gościa rozkosznego zwiastujące’. Na to ja, iż chyżo koniki poganiałem w stronę Ilkusza, bo mi w Krakowie wiele opowiadano o świętobliwości, jaką słynie praelatura ilkuska. A on, rumiany delikacik, a pulchny jak papuch, dołeczki na jagodach ukazywał i miodowymi słowy gościnę gęsto zaprawiał. A powabna to persona ów praelatus ilkussensis. Suknia na nim fałdzista, kołnierzyk ozdobny, trzewiczek świeży, rzekłbyś panieński, chrzęści po norymbersku, a i pachnie od prałata nie tyle kadzidłem kapitulnym, co zamorskim kwiatem. Ale nie drewno on święte ani olej zakurzony, nie chadza z główką zakrzywioną, jakby za ministra był u Trójcy Świętej, ale radość w nim mieszka ziemska, jak w ptaku. Nie wiem, co tam o nim mówią altaryści i wikaryje, ale wśród możnych ma sławę znamienitą. Czcigodny pater in Chrysto deux Severiae wie, kogo szafarzem dóbr w Ilkuskiem czynić. Ale nie wiem, jak go mam szanować, bo mi się ukazał raz jako mąż ludzkości pełen, to znów jako papuch i kutwa wierutny. Wieczerza była taka, jak nie przymierzając u kamedułów bosych i głodnych i ażem się dziwował papuchowi, co to, jak ptaszek, dwie krupki dziobawszy, oczęta w górę ku świętościom wzniósł i sytością się radował. A może cud to jaki osobliwy, że przy takim poście srogim kopytka księdzu jeszcze chodzą? A może, jak mi się widzi, ma on dróżki swoje do sutej komory, gdzie w skrytości kałdun pracowicie sobie zapycha?”
(Strony 54-55)
Górnictwo i hutnictwo na drzeworytach G. Agricoli
Opis Ziemi Olkuskiej
Niezwykle ciekawie – powiedzieć można „na bogato” – rysuje Gołębiowski środowisko geograficzno-przyrodnicze naszego regionu. Co do poruszanych w tym fragmencie kwestii niewieścich powabów (i nie tylko), które autorowi zdały się podobne do Ziemi Olkuskiej, wolę się nie wypowiadać, choć sam pomysł takiego porównania jest wielce interesujący.
„Zda się, iż trzeba słów kilkoro rzec o ziemi ilkuskiej. Mówią, że rodzaj tej ziemi jest diabelski. Dlaczego ludzie są tu takiej myśli, łatwo mi będzie wykazać. Owóż: moc szatańska zwykła ukrywać się pod gładkością ludzką, zwierzęcą albo inną. Ileż to razy szatan przywodził do upadku mężów najświątobliwszych, podsuwając się ku nim w ciele jakowej kształtnej białogłowy, która acz cudna na ciele, we wnętrzu gniazdem żmij była i żywot miała zgniły a zatruty. Ileż to razy gad jadowity wśród niewinnych stokrotek zasadzkę uczyniwszy, kąsał stopy Bogu ducha winnych dziateczek, ileż to razy w wodach błękitnych i czystych jak niebo ukrywał się straszny krokodilus, czekając jeno na chwilę, kiedy dziewka giezło zrzuciwszy stopę w kąpieli zanurzy. Ileż to razy wino podawano królowi albo wodzowi jakiemu, aby smakiem i słodyczą dać mu rozkosz i truciznę utajną w płynie zatruć mu żywot! Padał wtedy mocarz, miecz z garści wypuszczał i ginął z pianą na ustach. Na tym właśnie polega cała siła diabelska, aby pod pięknym i miłym kształtem ukryć zdradne żądło. I mówią właśnie, że tak jest z ziemią olkuską. Jakież to cudne łąki i gaje ciągną się dookoła, a wśród gajów jałowcem poszytych jakże uciesznie grają kosowie i drozdowie. Dwory tam rozsiane wśród ogrodów takich, że i Semiramida kształtniejszych nie miała. Błyszczą krzewy białe obok czerwonych i płoty różami obrosłe tak pięknymi, jakich nie było nawet w ogrodach cesarzy rzymskich. Rozmaryn, majerany i bukszpany tam rosną i patrzysz tylko, czy z jedwabnego wirydarzyka nie wyjdzie jaki król złotem haftowany, czekasz, aż ci słowicy siędą na ramieniu, aby się przypodobać swym śpiewem. Tam kryniczka bije nadobna, tu trawka kwiatami wysadzana jak klejnotami, w górze bażantowie po drzewkach harcują, spodem króliczkowie i zającowie kuglują i rzeka pięknie płynie pod samym płotem, a na niej toczą się złociste koła Febowe i rybki w niej igrają. Owóż i pagórki, i górki masz tu nadobne, nie takie srogie i zębate, jak te od Nowego Targu, ale łagodne, niby w Raju wzniesione. Są tam góra Pomorska, takaż Pilecka, takaż Sikorska. Wśród tych gór, lasów sosnowych i ogrodów masz drogi tak liczne, że łatwo wszędzie kolasą zajedziesz, a te ważniejsze drogi to są: z Ilkusza do Krzeszowic, do Zawady, do Sławkowa, do Ujkowa osobny wiedzie trakt, a osobny do Jagielni. Wód co niemiara. Między Czarnogórą a Ilkuszem płynie rzeka Baba, a z Piask wypływa Jagielnia tak sitowiem zarosła, że ledwo nurt widać, na północy zaś płynie Przemsza Biała, która gdzieś tam spod Pomorskiej Skały wytrysnąwszy ku Hutkom pomyka. A ile ruczai, poników, krynic i strumieni! Nie wyliczę tego wszystkiego, ale powiem, że gdy staniesz w kolasie na gościńcu ilkuskim, to masz dookoła siebie raj, który Stwórca przyozdobił najpiękniejszymi klejnotami i osłonił bezmierną kotarką niebios, uhaftowaną w nocy srebrnymi gwiazdy, jak to pięknie powiedział nieboszczyk pan Kochanowski. Dziwne tedy jest wszystko to, co sobie tu ludzie szepcą o paskudztwach ukrytych pod tym rajskim wizerunkiem. Prawda, że gdy jedziesz dalej ku Bolesławiu a pilnie się rozejrzysz, a za cuchem pójdziesz, to najdziesz tu i tam piachy, kupy żużli, jakieś rurnice sterczące z owych kup, rusztowania, koła etc. Czarne to i szpetne, dymem zionące i smrodliwe, ale też i wstydliwe pod liściem zielonym ukryte. Noc jest pono przyjaciółką diabła i niejeden sobie tłumaczy, że nocką szatan najśmielej sobie poczyna. Com widział, tom widział; nocą coś tam się czerwieni, jakieś tumany harcują dymnie, huki słychać i iskry skaczą aż pod niebo, o których mówią, że to dusze tak broją na diabelskim rzeszocie.”
(Fragment str. 60 do 62)
Górnictwo i hutnictwo na drzeworytach G. Agricoli
O górnictwie i przywilejach górniczych
Fragment poniższy ma wyraźny podtekst ideologiczny, gdyż szlachcic Woysza narzeka na demokratyczne obyczaje wśród górników, którzy w opisach Gołębiowskiego jawią nam się niemal jako „przodownicy pracy”; jest to grupa ludzi prostych, ale szlachetnych i godnych, którzy …nie porzucają z byle powodów swoich stanowisk pracy.
„Ówóż zwykłe to hultajstwo na obrazę stanu szlacheckiego obmyślone przez jakiegoś diabła rudnickiego, a tak to chytrze ułożone, aby panów z siodła wysadzać, pogrążać i kiesy im wałaszyć. Największy dziw, że królowie i królowe rękę do tego przyłożyli, pieczęciami kanclerskimi pleniąc zło i niesprawiedliwość. Mogą jedni drugich tumanić, alem ja nie u rybałtów uczył się rozumu. Sięga to paskudztwo przywilejów królowej Elżbiety i statutów Jana Olbrachta, który wolności do grzebania się w ziemi i prażenia kruszców dał każdemu, kto je chciał brać, pan czy cham. A chytrzy oni. Od pszczół zieli, hultaje, naukę i ekonomię swoje w ziemi i oficynach budując, społecznie dzielą się robotą i urobkiem, a panom, na których ziemi się grzebią, tylko okruszyny dają. Ówóż prawa! Psia twoja buda, panie, a to, co podle budy, to już nie twoje, luboś tę ziemię rosił krwią rycerską aże do spodka.”
(Strony 80-81).
W kuźni
O żelaznych zasadach kuźników i ich solidarności zawodowej – trochę w duchu czasów, których pisał powieść Gołębiowski..
„U kuźnika borkowskiego grosz był drobny, a gdy bieda nachodziła całą społeczność kuźniczą, to każdy grosz swój składał, aby dzieci brata głodne nie były. Każdy wiedział, że sam może popaść w biedę i nikt obcy go nie wspomoże, choćby i marł z głodu. A na zebry żaden kuźnik jeszcze nie chodził. Mógł bankier albo korzennik, fortunę straciwszy, iść pod kościół, mógł szlachcic, majętność zmarnowawszy przy kuflu czy ‘tuzie żołędnym’, klamki pańskiej się chwytać, głos na sejmiku sprzedawać, frymarczyć mieczem, imieniem i sławą albo w ‘rezydenty pójść’, ale inaczej było z kuźnikiem. Ten trwał przy swoim kole, nie opuszczał go, choćby mu wrzody głodowe gardło zarastały”.
(s. 100).
Sztolnia Ponikowska – stan obecny
Wygląd sztolni
„W sztolni było mroczno i błotno. Dębczaki, które ją rzędem umacniały, z dawna już się przechyliły i sterczały jak zęby spróchniałe, a ze szpar pod przegniłą przyciesią kapała woda i tworzyła u spodu bagno. Tam, gdzie powstały już całe bajora, położono tarcice i tratwiaki, ale i te już przegniły i bluzgało spod nich, kiedy kto na nie brzegiem stąpnął. Taczki gramoliły się tędy trudem. Wspierali się w nie kopacze, aż im w kościach grało, ale nikt nie ustawał. Spodnie miał każdy podkasane po sam brzuch i skakał na bosaka po czarnej wodzie. Niejeden osuwał się na kolana i pchał sobą taczki, a nie ustawał, bo za nim drugi następował i trzeba było nadkładać do kosza nową rudę. Z góry ostro biegł łańcuch i tylko na chwilę przystawał, spieszno tedy było każdemu”.
(s. 140-141)
O duchach tutejszych
„Dziwne ponoć w tej krainie siedzą duchy. Mówią, że mieszkają one w ziemi między kruszcami, ukazują się w różnych postaciach i czynią zło albo dobro. Jeden taki Szarlejem zowie się i pono w Bytomiu, kiedy mu złość wyrządzono, wodą zatopił ludzi i kruszce. Innego diabła Skarbnikiem zowią. Pono z Ryzenberku przywędrował, aby z ludźmi figlować. Rad ów Skarbnik zaćmić człekowi wzrok i wodzić na błota, aby go maczać, póki nieszczęsny ducha nie wyzionie. A są i takie duchy, co konia postać przyjąwszy ludzi duszą. Tych w Ilkuskiem i Będzińskiem jest najwięcej – a na pokaranie ludzi złych stworzył Pan wietrunki, to jest duchy w postaci ognia. W nocy wietrunek taki bywa płomienisty, w dzień pełga po ziemi jako mgła albo dym i szumi. A kędy się rucha, tam ziemia się rozstępuje. Ślady tej roboty znajdują ludzie w kruszcu, na którym jakoby pieczęci z wosku odbite są kości, listki, trzaski i diabelskie szpony. Nieraz wiatrunki latają po lesie, przez co ludzie do błądzenia są przywiedzeni. Nazywają te latające ognie Irrwiszem i wiedzą wszyscy, że to diabeł tak się w powietrzu kręci i z ludźmi kugluje. W Ilkuskiem nazywają go latawcem. Pono włodarz Minor widział takiego. Chowają go baby, które się czarami bawią, a latawiec im miejsca w lesie ukazuje, gdzie jest srebro. /…/ Bają też o niejakim Freszlu, panu kuźniczym, na którego za niesprawiedliwość jakąś Pan spuścił diabła, aby złupił zeń skórę. Po tym srogim odarciu człek ten żył jeszcze. Pono Ściwarek był przy tym, jak owego Freszla w kadzi z oliwą moczono, aby by nowa skóra odrosła, ale nie odrosła i mięso mu czernieć jęło, a w dziewiątym dniu z kości odpadło”.
(s. 148-149)
Górnictwo i hutnictwo na drzeworytach G. Agricoli
Jak widać po tych fragmentach rzecz jest napisana z biglem, bardzo sprawnie, a do tego bogatą i soczystą polszczyzną; autor nie bał się archaizmów, które nadały całości wiele autentyzmu. „Dożywocie pana Woyszy” czyta się dobrze, a dla czytelnika z naszego terenu dochodzi jeszcze radość z odkrywania lokalnych nazw i opisów obyczajów kiedyś u nas występujących, dziś zanikłych. Powieść jest dostępna na rynku antykwarycznym. Swój egzemplarz kupiłem na popularnej internetowej platformie handlowej; z przesyłką to był koszt 8 zł. Warto było.