Poplątane było życie jednego z największych polskich podróżników, który obok Bronisława Malinowskiego zajmuje godne miejsce, bo w galerii najsłynniejszych badaczy ludów pierwotnych Azji i Pacyfiku. Jest w tym losie bohaterstwo, jest upodlająca zdrada, jest wreszcie upokarzająca ucieczka, która paradoksalnie z zagubionego młodzieńca zrobiła jednego z najpracowitszych etnografów zajmujących się wyspami Oceanu Spokojnego. Uciekł Jan Kubary, bo o nim mowa, na przysłowiowy koniec świata, uciekł w pracę, bo zdając sobie sprawę z hańby, jaką się okrył, a o której słów kilka poniżej, nie mógł pozostać w ojczyźnie. Nigdy jednak nie zapomniał kim był, zawsze czuł się Polakiem i koniec końców w służbie nauce zmył hańbę z czasów młodości „górnej i chmurnej”. Właśnie z tym bardziej chmurnym okresem wiąże los Kubarego z ziemią olkuską. Pokusiliśmy się przedstawić sylwetkę człowieka, który niczym bohater powieści Dostojewskiego musiał zmagać się z samym sobą i całym światem. Inaczej jednak niż postaci powieści wybitnego rosyjskiego pisarza Kubary miast popadać w szaleństwo, postąpił w duchu pozytywistycznym i zajął się pracą. Wybaczą też Państwo nieco prowokacyjny tytuł tego artykułu, ale tak mnie korciło, że nie zdołałem powstrzymać pióra przed nawiązaniem do współczesności. Zresztą sami Państwo przyznacie, że historia jest bardzo na czasie…
Czasy bohaterskie czyli dobre sprawowanie
Urodzony w 1846 w Warszawie Jan Stanisław miał – jak to wówczas mawiano – podłe pochodzenie, był bowiem synem lokaja Stanisława Kubarego i Niemki Tekli Schur (lub Ischer). W wieku 6 lat odumarł go ojciec. Matka nie pozostawała zbyt długo we wdowieństwie, rychło bowiem wyszła powtórnie za mąż, lecz już nie za lokaja, ale warszawskiego szewca Tomasza Marcinkiewicza, którego warsztat znajdował się w znanej kamienicy „Pod Królami” (ul. Daniłłowiczowska). Wcześnie, bo już w 6 klasie gimnazjalnej, zaczął się Jan udzielać w tajnej organizacji narodowej. Zwerbował go do niej – wedle niektórych biografów – ojczym, w którego warsztacie żywy był kult słynnego szewca z czasów insurekcji kościuszkowskiej Jana Kilińskiego. Dodajmy też, że ojczym Kubarego stracił brata, Józefa, który za uczestnictwo w zamachu na policmajstra trafił na szubienicę. Inni historycy „winą” za polityczne uświadomienie młodego Janka obarczają Aleksandra Zwierzchowskiego. Radzimy czytelnikom zapamiętać to nazwisko, bo obu, wówczas chłopców, z czasem los zwiąże silniej, stając się zalążkiem i osnową dramatu, jaki przeżyją. Kubary, mając w chwili wybuchu powstania styczniowego ledwie 16 lat, wraz z dwoma kolegami posłuchał rozkazu Zwierzchowskiego i przyłączył się już 29 stycznia do oddziału w lasach myszynieckich. Szybko jednak zrejterował, co biograf Witold Armon tłumaczy widokiem „nędznego uzbrojenia”, a co mniej dociekliwszy badacz psychiki raczej położyłby na karb zwyczajnego gówniarstwa. Uciekł Kubary do Prus Wschodnich, z których dzięki pomocy rodziny z Niemiec zdołał przedostać się do Warszawy i jakby nigdy nic znów podjął naukę. Bał się jednak kary za zdradę, więc powrócił do służby powstańczej, ale już nie w leśnym oddziale. Był m.in. sekretarzem naczelnika woj. krakowskiego najpierw Władysława Gołemberskiego, a potem M. Chwaliboga. Zajmował się organizacją straży granicznej, która konwojowała broń przekazywaną z Galicji do Królestwa. Jak pisze Armon, „obciążony obowiązkami ponad wiek”, poprosił o urlop, podczas którego mieszkał w Krakowie. Kiedy wróciły mu siły i uspokoił kołatanie nerwów znów zajął się działalnością insurekcyjną. To wtedy, w początkach października 1863 r. został pomocnikiem naczelnika powiatu olkuskiego. W tym miejscu należy szczegółowo wyjaśnić, że naczelnicy powiatowi byli zarówno wojskowi jak i cywilni. Od sierpnia funkcję naczelnika cywilnego powiatu olkuskiego sprawował Bolesław Anc z Jędrzejowa, zaś naczelnikiem wojskowym był mjr Zygmunt Chmieleński, notabene od września także naczelnik wojewódzki. Ten drugi dowodząc, jeszcze jako kapitan, 200-osobowym oddziałem stoczył w lipcu 1863 r. kilka zwycięskich bitew na terenie Obwodu Olkuskiego: Janów, Potok Złoty, Obiechów k. Szczekocin. Mimo rozbicia pod Lelowem 18 sierpnia Chmieleński zdołał ponownie zebrać swoich ludzi. Jan Kubary był prawdopodobnie współpracownikiem właśnie Chmieleńskiego, który, choć nie przez wszystkich był kochany (nie przepadali za nim zwłaszcza dziedzice, których zdarzało mu się obić nahajką za „negatywny” stosunek do kwestii uwłaszczenia chłopów), to jednak bez dwóch zdań był „jednym z najzdolniejszych i najodważniejszych wodzów powstania” (M. Tyrowicz). O działalności Kubarego na ziemi olkuskiej milczą autorzy tej miary co J. Liszka („Pamięć powstania styczniowego na ziemi olkuskiej”), R. Szwed (powstanie styczniowe w Zagłębiu Dąbrowskim”) czy historycy piszący „Dzieje Olkusza i regionu olkuskiego”, a przecież granica naszego powiatu była jedną z częściej przekraczanych przez uformowane w Galicji oddziały insurekcjonistów. To tędy przedzierali się żołnierze Nullo, Mossakowskiego i innych, zapewne w organizacje części przerzutów przez granicę zaangażowany był Kubary. Zawsze jednak bardziej rzuca się w oczy działalność bojowa niż organizacja zaplecza, stąd zapewne brak nazwiska Kubarego w opracowaniach. W każdym bądź razie jego droga życiowa potoczyła się zupełnie inaczej niż bezpośredniego przełożonego Chmieleńskiego, który po wielu walkach i bitwach, już jako pułkownik (był m.in. szefem sztabu u gen. Józefa Hauke-Bosaka), trafił w grudniu 1863 r. w ręce Rosjan i zginął rozstrzelany.
Po, jeśli tak można powiedzieć, okresie olkuskim Kubary znów znalazł się przy boku Gołemberskiego, zajmując się tym razem windykacją zaległych podatków. Była to ciężka praca, do której wątły psychicznie Kubary raczej się nie nadawał. Nie dziwne więc, że w grudniu 1863 r. wycofał się z tych zajęć; znów poszedł na urlop. Odejście Kubarego z powstania można chyba wiązać z jego zatargiem właśnie ze wspomnianym gen. Hauke-Bosakiem. Otóż tenże generał miał ponoć ochotę powiesić jakiegoś nazbyt sprzyjającego Rosjanom leśniczego Skórskiego, co spotkało się z tak żywym oporem świadka tych wydarzeń, bohatera tego tekstu, że generał, akurat jeden z najlepszych, jakich mieliśmy w powstaniu, kazał Kubarego uwięzić. Kłótnia z Hauke-Bosakiem, który pewnie nie mógł pojąć przyczyn utraty złudzeń przez Kubarego co do szans powstania, przesądziła sprawę. Po tym wszystkim zapał młodzieńca do walki w imię narodowych celów zdecydowanie osłabł. Dopiero jednak w marcu 1864 r. Gołemberski pozwolił mu odejść ze służby. Niemal rok więc brał Kubary udział w powstaniu; nazwijmy ten okres jego życia – dla naszej wygody – czasem bohaterskim. Następny był już w wykonaniu Kubarego zgoła odmienny.
Zdrada czyli okoliczności obciążające
Lata 1864-68 to czas w życiu Kubarego najgorszy, którego będzie się wstydził do końca życia, bo położył się on cieniem na całej jego powstańczej karcie. Otóż będąc w Dreźnie, nie wiedzieć za jaką przyczyną, nagle zdecydował się Kubary na rozmowy z Rosjanami. Można się domyślać, iż na młodzieńca wpłynęli niemieccy krewni i że za tym czynem stać też mogła zwykła tęsknota za ojczyzną i matką. Fakt faktem, że złożył Kubary zeznania, widać cenne dla carskich urzędników, skoro dano mu zgodę na wyjazd do Warszawy. Stara to zasada służb wywiadowczych, że raz dającego się zwerbować agenta nie puszcza się już samopas. Tak też stało się z Kubarym. W Warszawie był zmuszony do ponownych, jeszcze bardziej szczegółowych zeznań, zostając w efekcie tajnym carskim agentem, któremu płacono za usługi 25 rubli miesięcznie czyli całkiem sporo. Czy dla młodego bojownika o wolność własnego kraju mogło być większe upodlenie? Tak jak u Dostojewskiego bohater musiał sięgnąć dna, by móc wreszcie uświadomić sobie własny upadek, Kubary przekonał swoich mocodawców, że może być agentem za granicą. Zastrzegł jednak – cóż za pryncypialność – że on sam nie będzie donosił, ale znajdzie kogoś, kto uczyni to za niego. Tak to Kubary zabrał się za niszczenie innego człowieka, swego przyjaciela, Zwierzchowskiego, którego namówił na współpracę z Rosjanami. Uczeń szybko przerósł mistrza. Jął bowiem Zwierzchowski tworzyć pod kuratelą policji carskiej fikcyjny Rząd Tymczasowy. Na tę prowokację dało się nabrać wielu powstańców we Francji, którzy po powrocie do kraju wpadali w łapy tajnej policji. Dopiero w tym momencie zdał sobie Kubary sprawę ze zła, które uczynił – był już na dnie. To była ostatnia chwila, by móc ocalić duszę. Kubary zdemaskował udział swój i Zwierzchowskiego w policyjnej prowokacji i w quasi Rządzie Narodowym. W styczniu 1865 r. Rosjanie go zaaresztowali. Groziła mu wywózka na Sybir, ale dzięki wstawiennictwu matki uniknął najgorszego. Nawet go wypuszczono, co – można się domyślać – było związane z jego zapewnieniem, że będzie w dalszym ciągu prowadził działalność prowokatorską wśród młodzieży Szkoły Głównej. Jeszcze trzy lata starał się, jak twierdzą biografowie, jednocześnie donosić (złożył kilkanaście raportów dotyczących życia akademickiego), ostrzegać i – rzecz jasna – poznawać tajniki medycyny, którą studiował. W końcu napisał dramatyczny, pełen bezradności i naiwności list do matki, w którym czytamy m.in.: „Ty mnie droga Matko, nie rozumiałaś i nie dziwię się, gdyż nie mogłem Ci całego ciężaru mego życia przedstawić, każden dzień był dniem straconym mego życia. (…) Polacy mnie nienawidzą, również i Rosjanie, nie rozumiemy się, kogóż obchodzi moje życie? Nikogo, a mnie najmniej.” Nie żegnając się z nikim uciekł z kraju. O jego determinacji niech świadczy to, że do Berlina dotarł pieszo.
Na koniec świata czyli okoliczności łagodzące
W Niemczech zajmował się dorywczymi pracami. Musiał mieć spore talenty artystyczne, skoro jakiś czas był pomocnikiem rzeźbiarskim. Niedługo. Poznał bowiem Jana Cezara Godeffroya, potomka hugenockiej rodziny francuskiej (nota bene przedstawicieli rodu Godeffroy znajdujemy wśród XIX wiecznych komisarzy Obwodu Olkuskiego i dzierżawców Rabsztyna), właściciela wielkiej hamburskiej firmy zajmującej się handlem z wyspami zachodniego Pacyfiku. Godeffroy, zwany „królem Pacyfiku”, miał też muzeum, dla którego Kubary stał się na wiele lat jednym z głównym dostarczycieli eksponatów. Tak zaczął życie jak z powieści Conrada. W 1869 r. wypłynął z Hamburga na Pacyfik. W kieszeni miał umowę na 5-letni okres, podczas którego znów był agentem, tyle że już tylko handlowym. Reprezentował interesy Godeffroya, który był pod wrażeniem inteligentnego, znającego języki (prócz niemieckiego i rosyjskiego znał Kubary także angielski i francuski) człowieka. Talent do języków przydał mu się, bo na Pacyfiku w mig nauczył się np. samoańskiego. Pierwszym etapem jego długoletnich badań Pacyfiku były wyspy Samoańskie – Tonga i Apia (to tam napisał list w formie nieporadnego wiersza, w którym troskał się, że wszystko, co teraz robi, pójdzie na chwałę Niemiec). Przez następne 27 lat zbadał kilkaset wysp, będąc często pierwszym białym człowiekiem, który się na nich pojawił (np. Wyspa Babelthaup w okręgu Artingal). W 1871 r. był na wyspach Palau (po drodze zwiedzając Ebon z Wysp Marshalla, gdzie opracował słowniczek i gramatykę miejscowego języka i Yap na Karolinach, gdzie m.in. odkrył cztery nieznane ornitologom gatunki ptaków). To na Palau mieszkał wśród „łowców głów”. Takich wojaży mógł dokonać tylko bardzo odważny człowiek, dość wspomnieć, że raptem kilka lat wcześniej, w 1867 r., niejaki Thomas Baker, anglikański misjonarz oraz sześciu jego towarzyszy zostało na niedalekiej Fidżi przerobionych przez autochtonów z plemienia Navosa na tzw. mbokola, potrawę, w której gustowali mieszkańcy wysp. Czyżby krajowcy zasugerowali się nazwiskiem Anglika? Nie obyci ze zdobyczami cywilizacji, więc nie znający obuwia Mikronezyjczycy ugotowali misjonarza razem z butami, bo sądzili, że Baker i jego sandały to jedność. Jednak w przeciwieństwie do dania głównego buty nie zmiękły i nie zostały skonsumowane (podeszwę jednego z nich oraz misę, w której przyrządzono potrawę z misjonarza można do dziś podziwiać w muzeum narodowym w Suva). Dla nas jest istotne, że Kubarego nikt nie skonsumował.
To Palau, które odwiedzał kilkakrotnie, dało Kubaremu największy plon badawczy, znalazł wiele nowych gatunków ptaków, a nawet odkrył pokłady fosforytów, potem wydobywane na masową skalę. W 1873 r. pojawił się pierwszy raz na Ponape, która stała się dla niego – można tak powiedzieć – życiową przystanią; przebywał tu z przerwami wiele lat, miał pracownię naukową i plantację. Potrafił nawiązać niezwykle bliski kontakt z krajowcami, w czym bez wątpienia przydały mu się wprawdzie nie ukończone, ale jednak liźnięte studia lekarskie, a także nauka miejscowych języków i pochodząca z Ponape żona (ojciec jej był misjonarzem anglikańskim, który jednakowoż nie skończył jako mbokola, matka autochtonką). Tu też odkrył ślady starożytnej cywilizacji, które szczegółowo skatalogował. Lecząc autochtonów, zdobywał sobie uznanie i szacunek. Zbadał wiele wysp, wymieniliśmy tylko te, na których przebywał dłuższy czas, a przecież gros z nich odwiedzał na krótko, był m.in. na Nowej Brytanii, Fidżi, Nowej Gwinei i Nowej Zelandii. Praktycznie opłynął całą Oceanię (między wyspami poruszał się często łodziami krajowców). Z początku Jan Kubary ograniczał się tylko do zbierania eksponatów dla Godeffroya, z czasem zaczął poważniejsze badania: notował obyczaje, wierzenia, opracowywał słowniki tubylczych języków, dokonywał wspomnianych odkryć archeologicznych. Ustalał wreszcie nazwy geograficzne, stosując zawsze nomenklaturę miejscową, czym różnił się zdecydowanie od ówczesnych odkrywców, którzy bez szacunku dla miejscowych nazw wszędzie starali się wpychać własne – europejskie słownictwo. I my mamy takie grzechy na sumieniu; pierwszy z brzegu przykład: żaden z Aborygenów nie wymówi bezbłędnie nazwy najwyższego szczytu Australii Góry Kościuszki, którą obdarzył tym mianem Strzelecki. Swoje obserwacje wysyłał Kubary do Europy, drukowała je gazeta Godeffroya oraz polskie czasopisma (m.in. „Wędrowiec”, „Tygodnik Ilustrowany”, a później także „Ateneum”, „Wszechświat”). Podróżnik korespondował ze znanymi badaczami polskimi, m.in. z W. Taczanowskim i J. Sznablem. Wysyłał też okazy do polskich zbiorów muzealnych. Odwiedził Polskę tylko dwa razy. W 1875 r., kiedy to – płynąc do Europy – stracił w katastrofie statku dużą część zbiorów, ale dzięki Godeffreyowi udało mu się dostać zgodę na wyjazd do Warszawy, do matki i na II Zjazd Lekarzy i Przyrodników we Lwowie. Drugi raz był w ojczyźnie, choć nie jest to pewne, w 1891, kiedy odbywał się VI Zjazd Lekarzy i Przyrodników.
Od 1875 r. miał już obywatelstwo brytyjskie. W następnym roku był na Samoa, odwiedził wyspę Nukuoro, Mortlock, a ponad rok (przełom 1878-79) spędził na wyspie Truk. Po tej ostatniej wyprawie okazało się, że firma Godeffreya zbankrutowała, a Kubary stracił źródło utrzymania.
Chude lata czyli kara?
Pozostał bez pracy, a miał przecież na utrzymaniu rodzinę. Mieszkał wtedy w Ponape, ale bieda szybko zajrzała mu w oczy. Próbował więc szczęścia w tokijskim muzeum (w roku 1882), ale wrócił, nie znajdując tam, jako obcokrajowiec, zajęcia. Zamieszkał na Palau. Znów uśmiechnął się do niego los, kiedy dzięki wstawiennictwu wybitnego etnologa i podróżnika niemieckiego A. Bastiana zatrudniono go jako zbieracza dla Muzeum Etnograficznego w Berlinie. Do Berlina trafiły w 1885 r. eksponaty zebrane przez Kubarego na Yap. Potem był tłumaczem na niemieckim okręcie wojennym. Nie dziwi więc, że znalazł później zajęcie w stacji handlowej na wyspie Matupo, która należy do Archipelagu Bismarcka (wówczas wchodzącego wraz z Papupą w skład niemieckich zdobyczy kolonialnych na Pacyfiku). W następnych latach pracował w kilku niemieckich firmach mających swe oddziały w Archipelagu Bismarcka. Charakter tych zajęć nie sprzyjał jednak badaniom naukowym, które Kubary z czasem miał, wedle części badaczy jego życia, w ogóle zarzucić, ale wedle innych – mimo wszystko kontynuować. W 1891 r. chciał wrócić na stałe do Europy, ale nic z tych planów nie wyszło. Ponownie pracował w Konstantinhafen, gdzie był cenionym urzędnikiem. W końcu 1894 r. wrócił na Ponape. Nie zaznał już szczęścia. Jego plantacja została zniszczona podczas prób zagarnięcia wyspy przez Hiszpanów. On sam chorował na malarię. Z biedy był zmuszony sprzedać za grosze kolekcję ptaków i motyli. Nie mógł już tego wszystkiego wytrzymać, a dodatkowo jego zdrowie podkopały lata spędzone w tropikach. Umarł w wieku ledwie 50 lat, prawdopodobnie na atak serca, choć i z tą sprawą są kłopoty, gdyż istnieją jeszcze dwie odmienne wersje co do przyczyn jego śmierci. Wedle jednej miał popełnić samobójstwo, przecinając sobie żyły na rękach, a podług najmniej prawdopodobnej miał go zabić szwagier. Pewne jest, że zgon nastąpił 9 października 1896 r. Co ciekawe, kiedy kilkadziesiąt lat później mogiłę Kubarego rozkopali rządzący wówczas wyspą Japończycy, znaleźli w trumnie tylko resztki odzieży i stertę kamieni… Wedle Słabczyńskiego szczątki naszego rodaka mogli przenieść w inne miejsce krajowcy. Z pewnością nie jest to – jak moglibyśmy żartem określić – jakiś casus Elvisa, bo żaden z badaczy nawet nie sugeruje, że Kubary miałby nie umrzeć w 1896 r., tylko cichcem przenieść się na jakąś inną wyspę i żyć tam jeszcze wiele lat.
Liczne prace naukowe, z których większość ukazała się już po śmierci Kubarego, były przez niego bogato ilustrowane. Robił też wiele zdjęć (w wydanym w 1881 r. w Hamburgu „Album des Museum Godeffroy” większość fotografii jest jego autorstwa). Jego rozprawy ukazywały się w kilku językach, głównie jednak niemieckim, co sprawiło, że długi czas był bardziej znany za granicą niż w kraju. W popularnych polskich czasopismach zajmował się przede wszystkim popularyzacją wiedzy o ludach Oceanii. Pisał bardzo obrazowo i z prawdziwym drygiem. Oto np. krótki opis samoańskiej kary za małżeński skok w bok: „Mąż miał prawo zabić uwodziciela swej żony lub jednego z jego krewnych. Jeśli jednak pokrzywdzony nie żądał śmierci przestępcy, wtedy krewni jego czatowali na uwodziciela i, niespodziewanie go zaskoczywszy, przywiązanego do drąga, jak Samoańczycy świnie przenoszą, przed dom pokrzywdzonego składali mówiąc: «Oto twoja świnia, rób z nią, co ci się podoba». Obrażony wówczas odpowiadał: «Rozwiązać tę świnię, niech sobie wolno chodzi». I rozwiązany przestępca mógł iść, gdzie chciał, ale wszyscy już wiedzieli, że to świnia. «Oto widzicie – mawiano – człowieka Żywego; ale życie mu darował ten lub ów, jako swej świni, może go więc każdej chwili zażądać». Krajowiec tak ukarany udawał się zwykłe na małej łódce łowić ryby na morze i nigdy już nie wracał albo wlazłszy na szczyt stustopowej palmy zeskakiwał z niej i wyziewał ducha na trawniku” (cytat za J. Wolniewiczem).
Po niemiecku ukazały się za to tak obszerne dzieła jak np. 300-stronicowe „Ethnographische Beitrage zur Kenntnis des Karolinen Archipels” (Leiden 1895) czy monografie wysp: „Die Bewohner der Mortlock Inseln” (1878/79) oraz „Beitrage zur Kenntnis der Nukuoro oder Montwerde-Inseln” (1900). Wiele jego prac powstało we współpracy z naukowcami tej miary co A. Bastian, W. Joste, J. D. E. Schmeltz. Uważa się, że jego dzieła uratowały spuściznę kulturową Oceanii przed zapomnieniem, gdyż Kubary zdołał ją opisać nim uległa ona naturalnej korozji w starciu z kulturą europejską. Już za jego czasów cywilizacja wdzierała się na wyspy Pacyfiku niosąc ze sobą takie mrowie zagrożeń, że prostolinijny krajowcy nie mieli szans im się przeciwstawić. Ponieważ dzielili się z gośćmi wszystkim, szybko nauczono ich chciwości. Europejczycy nawet tak piękny dar jak gościnność potrafili sprowadzić do poniżającego handlu wymiennego; np. seks z tutejszymi kobietami kupowany był za gwoździe (przelicznik był prosty: mikronezyjska piękność na całą noc za jeden gwóźdź). Ponoć na statkach musiano stawiać dodatkowe warty, bo marynarze wyciągali z poszycia każdy nie pilnowany gwóźdź. Kubary, nie godzący się na tego typu „cywilizacyjną ogładę”, pisał: „Tutaj osady okrętowe w kilku nocnych hulankach pozbywają się nieraz kilkumiesięcznych zarobków; tutaj panują prostytucja, bijatyki i inne «piękne» zwyczaje europejskich ludów”. Niestety, wiele zebranego przezeń materiału wciąż pozostaje w rękopisach, a liczne z nich uległy zniszczeniu podczas tajfunu, jaki nawiedził wyspę Ponape w 1905 r. (Kubary pozostawił znaczną część swoich archiwów pod opieką miejscowego wodza Nanpei). Część listów i cennych zdjęć zaginęło w zajętym przez Japończyków w czasach II wojny światowej Singapurze, gdzie w katolickim klasztorze, jako siostra Humbelina, przebywała umieszczona tam jeszcze przez ojca, córka Kubarego i Anny Yelliot, Izabela (1883-1960, podróżnik miał też syna, Bertrama, który zmarł w młodości). W kilka lat po śmierci badacza, dzięki staraniom niemieckich naukowców Kubary doczekał się pomnika w Ponape. Jego imieniem nazwano wiele gatunków ptaków (m.in. Phlegoenas kubari, Rhipidura kubari), strzykw, małżów (Phybalosoma kubari), a także jeden z atoli w Archipelagu Wysp Marshalla i górę w paśmie Finisterre na Nowej Gwinei. Już w kilka lat po śmierci jego zasługi w dziele poznania kultury tej części świata podkreślali wybitni badacze niemieccy A. Kramer i A. Bastian, a z Polaków choćby Ludwik Krzywicki.
Nam pozostaje pytanie, czy gdyby nie zdrada, a w konsekwencji ucieczka z kraju, Kubary, który – dziecięciem będąc – marzył o dalekich podróżach, stałby się tym kim się stał, czy może spędziłby życie jako stateczny działacz emigracji? Jedno wszakże nie ulega wątpliwości – byłby „o niebo” szczęśliwszy.
Postscriptum. Gdy w 1910 r. w Ponape wybuchło powstanie Mikronezyjczyków, jeden z jego przywódców kazał się zwać Kubarym. Nazwisko naszego badacza stało się też zawołaniem bojowym tamtejszych wojowników. Tak to uczestnik jednego powstania stał się idolem następnego, dziejącego się po drugiej stronie globu, w zupełnie innej kulturze, którego jednak uczestnicy również walczyli o wolność i, niestety, zakończonego podobnie – przegraną.
Bibliografia:
W. Armon – „Kubary Jan”, PSB, tom XVI, 1971.
J. Liszka – „Pamięć powstania styczniowego na ziemi olkuskiej”, Bukowno 1996.
„Przeprosiny za kanibalizm”, przedruk z The Sunday Times z 19.10.03, Angora, nr 44, 2003.
W. Słabczyński – ,,Na wyspach Pacyfiku. O Janie Kubarym badaczu Oceanii”, Warszawa 1956.
W. Słabczyński – ,Polscy podróżnicy i odkrywcy”, Warszawa 1988.
W. i T. Słabczyńscy – „Słownik podróżników polskich”, Warszawa 1992.
R. Szwed – powstanie styczniowe w Zagłębiu Dąbrowskim”, Warszawa, Kraków 1978.
M. Tyrowicz – „Chmieleński Zygmunt”, PSB, tom III, 1937.
J. Wolniewicz – „Kolorowy pasat”, brak daty i miejsca wydania.
J. Wolniewicz – „Nan Madol czyli tajemnicze ruiny na Ponape”, Kontynenty, nr 3,1978.
Zdjęcia:
Fot. 1. Jan Kubary.
Fot. 2. Jan Kubary z czasów wypraw na Pacyfiku.
Fot. 3. Jan Kubary wśród mieszkańców wyspy Ta w archipelagu Mortlock.
Fot. 4. Rysunki Jana Kubarego z albumu „Ethnographische Beiträge zur Kenntnis des Karolinen Archipels”.
Koniecznie trzeba jeszcze przeprowadzić lustrację Św.Piotra i Św.Pawła.
Tak z okazji 29 czerwca.
A co z lustracją Jana III Sobieskiego?
Kiedy w końcu zostanie przeprowadzona?