28 marca 2020 odszedł do Pana mój Tato Ludwik Andrzej Libura. Był on ukochanym Ojcem, nauczycielem i przewodnikiem życia. Był niezwykłym człowiekem- nie tylko dla samej rodziny. Jeszcze za życia Taty, ale szczególnie po jego śmierci, spływały na nasze ręce liczne relacje- głównie od jego pacjentów, które uświadomiły nam jak głębokie było jego oddziaływanie na otoczenie, któremu służył. Profesjonalna pomoc w połączeniu z jego przenikliwością i bezinteresownością – bardzo często ratowały od kalectwa, udzielały mądrości życiowej i tym samym na trwale zmieniały życiorysy wielu osób.
Dlatego znając kontekst i historię życia mojego Ojca, postanowiłam przybliżyć jego sylwetkę, dając świadectwo dobra – jako dowód wdzięczności mojej oraz tych osób, które jego doświadczyły od Taty.
Ludwik Andrzej urodzony w 1932 r w Siedlcach był synem Józefa Libury i Julii z domu Bulwa. W porównaniu z młodszym rodzeństwem, przeżył stosunkowo najdłuższy okres szczęśliwego i beztroskiego dzieciństwa. Pierwsze 7 lat życia spędził u boku swojego Taty – inżyniera leśnika kolejno na placówkach: w Siedlcach, w nadleśnictwie Kumiałka, i wreszcie po uzyskaniu przez Ojca awansu – w nadleśnictwie Krasne w Puszczy Augustowskiej. Kolejny okres 7 lat był naznaczony traumatycznymi wydarzeniami z historii Polski. Pierwszym było rozstanie z Ojcem, który jako jeden z oficerów wojska polskiego znalazł się na liście katyńskiej- więziony w Starobielsku, a następnie rozstrzelany przez NKWD w Charkowie. Następnym wydarzenim była deportacja do Kazachstanu, dokąd został zesłany razem z Mamą i dwójką młodszego rodzeństwa. Przyjechali tam wiosną (marzec-kwiecień) 1940 r, która była pełnią tamtejszej mroźnej zimy. Rodzinę Taty i kilkanaście innych przydzielono do posiołka Lietowocznoje w Północnym Kazachstanie. Na szczęście była to duża wieś kołchozowa ze szpitalem i szkołą. Mieszkali kolejno u kilku rodzin, a ostatnie trzy lata w maleńkiej ziemiance w przysiółku Kirpicznoje. Kiedy tylko było można Babcia posłała Tatę do szkoły. Do czasu repatriacji ukończył 4 klasy. Po polsku pisać i czytać nauczyła go sama. Chciała, aby umiał dać znać o sobie i rodzenstwie do Polski, na wypadek gdyby umarła (wielokrotnie bowiem chorowała m.in na tyfus.). Tato w swoim życiu dorosłym bardzo rzadko dzielił się wspomnieniami z okresu Syberii. Nieliczne relacje dotyczyły piękna natury i krajobrazu, które obserwował m.in. przez własnoręcznie wydłubaną szparę w drewnianej ścianie wagonu towarowego, w którym wtedy wieziono ich do Kazachstanu. Zważywszy iż podróż trwała bez przystanku 3 tygodnie (w druga stronę o wiele dłużej), w tłumie i w ścisku innych zesłańców, ta dziura w deskach wagonu, mogła być rzeczywiście jedyną „odskocznią” i oknem na świat… Okres w Syberi naznaczył Tatę na całe życie: jako najbliżsi wiedzieliśmy, że dźwiga ciężary i tajemnice, do których nie mieliśmy dostępu. Swoje prawdziwe przeżycia ukrywał pod łzami, które często spływały mu po policzkach np. w chwilach rodzinnych modlitw, gdy wspominane były imiona jego rodziców…
Kolejne lata po powrocie z Syberii ukazały sylwetkę mojego Taty jako miłośnika natury, sportu (w szczególności narciarstwa), ale także osobę wrażliwą na piękno, co znajdowało swój wyraz w fotografii, której oddawał się z całą pasją.
Zarówno swój pierwszy kierunek jak i miejsce studiów wybrał wyraźnie honorując swojego ś.p. Tatę: wydział leśnictwa na Uniwersytecie w Poznaniu. Nie dostał się tam jednak: życie wyraźnie kierowało go na inne tory. Kolejny wybór to Wyższa Szkoła Wychowania Fizycznego (dzisiejsza AWF) w Krakowie. Po tych studiach pracował jako instruktor narciarstwa, a także nauczyciel w szkole zawodowej. Szybko jednak zmienił kierunek, pracując najpierw jako rehabilitant w Zakładzie Uzdrowiskowym Jastrzębie Zdrój, a następnie w Klinice Ortopedii Śląskiej Akademii Medycznej w Bytomiu pod kierunkiem ówczesnej sławy polskiej ortopedii – profesora Gabriela Wejsfloga. Za namową swojego szefa, podjął równocześnie studia medyczne, a następnie specjalizował się, i doktoryzował w dziedzinie ortopedii i rehabilitacji pod jego kierunkiem. Pomimo otwartych drzwi dalszego rozwoju i życzliwości kierownika Kliniki, Tato jednak zdecydował o przerwaniu kariery naukowej na rzecz pracy w rodzinnym mieście Olkuszu, gdzie założył rodzinę i zamieszkał w domu swoich przodków „na Parczach”.
W Olkuszu był założycielem i pierwszym ordynatorem Oddziału Chirurgii Urazowo-Ortopedycznej w tutejszym Szpitalu Powiatowym. W swojej profesji – był osobą bardzo skromną. Od współpracowników, ale przede wszystkim od pacjentów, wiemy że był „człowiekiem dobrym, który nikomu nie odmówił pomocy”. Obok oddziału, miejscem jego pracy była specjalistyczna poradnia tutejszego szpitala oraz przychodnia w ZGH „Bolesław” w Bukownie. Był z tych lekarzy, którzy przyjmowali do ostatniego pacjenta, często siedząc do późnych godzin wieczornych. Najliczniejszą grupę pacjentów stanowili mieszkańcy tutejszego powiatu. Jako dziecko wielokrotnie pamiętam, iż pacjenci, w zaufaniu przychodzili do Taty nie tylko po ortopedyczne, ale także po te życiowe porady. Drzwi naszego domu były otwarte dla każdego. Często, przypadkowo spotkane osoby, wspominały nawet po wielu latach dobro doświadczone od Ojca. Dysponując skromnymi możliwościami powiatowego Szpitala, na terenie swojego oddziału Tato wprowadził wiele specjalistycznych terapii i podejmował się skomplikowanych technicznie zabiegów. Sam będąc sportowcem współpracował z klubami sportowymi z różnych miejsc w Polsce, przywracając do zdrowia i czynnej aktywności wielu zawodników, trenerów a także tancerzy – często po trudnych kontuzjach. Z sukcesem przyszywał także palce lokalnych pacjentów, amputowane przez kosy czy piły.. Kiedy jednak sam stanął w obliczu podobnej sytuacji tj. odciętego palca wskazującego przez tarczę piły obrotowej – odmówił jego przyszycia. Po przejściu na emeryturę kilka lat przyjmował jeszcze w Poradni Rehabilitacji Ruchowej przy Szpitalu w Olkuszu.
Pierwszym miejscem jego funkcjonowania była jednak rodzina. Obok kilku przyjaciół z czasu harcerstwa, to właśnie rodzina, po traumatycznych przeżyciach z dzieciństwa – była jego enklawą zaufania, odpoczynku i poczucia bezpieczeństwa. Miał serce Ojca. Niedzielne wycieczki spędzane na łonie natury, wakacyjne podróże, zimowe wypady na narty, a także opowieści, które pamiętam z dzieciństwa, m.in. o działaniu siły grawitacji (czyli „dlaczego spada sie z trzepaka”), systemie słonecznym, o strukturze atomów itd. naznaczyły każdą z nas pasją poznawania świata, odwagą do zdobywania tego, co w nim nieznane… Kiedy powoli rozjeżdżaliśmy się z domu – towarzyszył nam jak mógł, rozwożąc jako kierowca na obozy, oazy. Jego ojcowstwo nie było tylko dla nas. Przekazywał je także przyjaciołom, znajomym, bliższym i dalszym krewnym, którzy wielokrotnie doświadczali dobra z jego strony. Jestem świadoma, iż jego bezinteresowany dar z siebie jest dziś fundamentem mojego zycia.
Ostatnie lata naznaczone były cierpieniem z powodu licznych schorzeń, epizodów hospitalizacji, w trakcie których medycyna bardzo często nie dawała mu już szans na przeżycie… Związek tych schorzeń z jego cierpieniem i traumą z przeszłości był widoczny: Tato w chwilach cierpienia, splątania pod wpływem gorączki, czy udarów TIA – zaczynał płynnie mówić po rosyjsku… Z drugiej strony wszyscy byliśmy świadkami, jak właśnie w takich chwilach – manifestowała sie w nim niesamowita siła i wola życia. Jakby te przeszkody na jego drodze – to było nic, w porównaniu z tym co on juz przeszedł i …przeżył! Manifestowała sie w nim także wiara w Tego, od którego jego życie, pomimo że przebiegało nad przepaściami totalitarnych systemów – tak naprawdę zależało i zwyciężało! Tu pragniemy podziękować lekarzom Nowego Szpitala w Olkuszu, których pomocna dłoń wielokrotnie ratowala Ojca. W chwilach próby był dzielnym człowiekiem… Nie zapomnę, kiedy złożony ostatnią chorobą, pomimo braku tchu i gasnącego spojrzenia, patrząc na mnie naśladowal „narciarski oddech”, którego sam przecież kiedys mnie uczył..
Ostatnie lata pokazały także, że pod fasadą niezależnego i wydawałoby się niedostępnego człowieka, bije bezbronne serce, które żyło dzięki miłości i zaufaniu do najbliższych. Piękne świadectwo miłosci mojej Mamy do Taty, która pomimo wielu trudów z tym związanych, do końca towarzyszyła Tacie. Jej poświęcenie, trud i miłość pozostanie na zawsze w moim sercu; nade wszystko -w sercu Mojego Taty.
Tato odszedł do Pana w 80-tą rocznicę śmierci swojego Ojca i swojej podróży do Kazachstanu… Dziś, pisząc te słowa w pierwsze Święta Zmartwychwstania po jego odejściu – po ludzku chciałoby się tą wieczność objąć, aby przytulić się do Taty…
Córka Marta Libura