Mieszkańcy Chrząstowic (gmina Wolbrom) od kilku lat borykają się z ogromnym problemem. Zmorą kilkunastu gospodarzy są dziki, które systematycznie niszczą uprawy. Rolnicy rozkładają ręce z bezsilności, bo ze swoim problemem zostali sami. Żalą się, że od lat nie mogą porozumieć się z kołem łowieckim, które prawo obliguje do kontrolowania działań dzikich zwierząt na terenach prywatnych.
Uprawy ziemniaków, zboża i kukurydzy stały się miejscem poszukiwania jedzenia dla wygłodniałych stad dzików, które zostawiają ruinę na polach. – Jestem bezsilna. W ciągu jednej nocy zrównały z ziemią cały zagon kukurydzy. Cała moja praca poszła na marne – opowiada mieszkanka Chrząstowic. – Kolejny rok z rzędu dziki doszczętnie zryły nam uprawę ziemniaków. Wsadziliśmy 3 worki, zebraliśmy 3,5. Przecież to jest robota na marne – dodaje inny mieszkaniec. Podobnych opowieści można przytoczyć kilkanaście. – Rolnicy z naszej wsi są zrezygnowani. Sadzenie czegokolwiek na tym obszarze staje się dla nich nieopłacalne, bo przez kilka miesięcy dbają o swoje uprawy, inwestują w nie pieniądze, a potem przychodzi stado dzików i wszystko niszczy – mówi Wiesława Osuszek, sołtys Chrząstowic, która w imieniu poszkodowanych mieszkańców szuka rozwiązania dręczącego ich problemu.
Jak się okazuje, mieszkańcy od dłuższego czasu próbowali indywidualnie porozumieć się z kołem łowieckim, działającym na tamtym terenie, czyli Kołem Łowieckim „Kuropatwa” z Jaroszowca. Mieszkańcy narzekają na to, że współpraca układa się fatalnie, a właściwie nie ma jej wcale. – Jest ogromny problem ze skontaktowaniem się z panami z koła. A jeśli już się uda i próbujemy zasięgnąć rady czy uzyskać pomoc przy odszkodowaniach, jesteśmy zbywani i zniechęcani. Niektórzy dotrwali do momentu oszacowania szkody, ale procedury są po prostu jak z „Misia” Barei – żalą się mieszkańcy. – Zaproponowane odszkodowania mają się nijak do rzeczywistej wartości uprawy. Zdarzyło się tak, że przyznano odszkodowanie w wysokości kilkudziesięciu złotych za zniszczoną całkiem uprawę, ale poszkodowany do dziś nawet i tego nie otrzymał – opowiadają. Rolnicy są zgodni co do tego, że dużo lepsza i rozsądniejsza byłaby profilaktyka niż późniejsza walka o odszkodowania. – My chcemy tylko tego, żeby koło wywiązywało się ze swoich obowiązków i dbało o to, aby dziki nie buszowały po naszych polach. Jakiś czas temu postawiono u nas ambonę do obserwacji dzików, wokół której zasiano kukurydzę, która nęci dziki. Nigdy nikogo tam nie widzieliśmy. Nikt nie panuje nad ich liczebnością, nad tym, czy są głodne czy nie i nad tym, gdzie przebywają – mówią zdenerwowani. Próbowali na własną rękę grodzić uprawy i stosować chemiczne środki odstraszające dziki. Nie dało to żadnych efektów, co również zgłoszono do koła. Jak mówią poszkodowani, w zamian dostali kilka „cennych” rad, między innymi podpalenie opon na polach, z których dym odstraszyłby buszujące dziki. Ilość preparatu odstraszającego, jaki dostali od koła, była tak mała, że jej użycie też nie dało efektu.
Do opowieści mieszkańców Chrząstowic swoje dorzucają też mieszkańcy sąsiedniego Zarzecza. – Runo leśne jest miejscami zniszczone. Dziki buchtują całą ściółkę niemal do gołej ziemi w poszukiwaniu jedzenia. Są paśniki na jedzenie, ale nigdy nie widzieliśmy, żeby coś w nich było. Więc idą szukać na prywatne pola – opowiadają „Przeglądowi”.
Koło Łowieckie „Kuropatwa” z Jaroszowca, które działa na tych terenach, odpiera zarzuty mieszkańców, że jakoby nie dopełniało swoich obowiązków. Zdaniem koła, problem jest, ale nie tak duży. – Jeśli chodzi o odszkodowania, to nie ma winy po naszej stronie, bo szkody nie są zgłaszane tak, jak należy. Prawo mówi, że należy zrobić to na piśmie w ciągu 3 dni od powstania szkody. Wtedy my jedziemy na ogląd i szacujemy szkodę – mówi Mirosław Treter z Koła Łowieckiego „Kuropatwa”. Nie zgadza się z tym, że szkody są szacowane źle. Jak udało nam się ustalić, przyznano 3 takie odszkodowania. Pieniądze mają być wypłacone w ciągu 30 dni. Zaprzecza, jakoby pieniądze nie były wypłacane w czasie. Uważa, że na ambonie są prowadzone obserwacje przez dyżurujących łowczych, ale mieszkańcy nie widzą ich, bo ci …. siedzą na ambonie w nocy. Chociaż mieszkańcy twierdzą, że również po zmroku nigdy nikogo na ambonie nie widzieli. Kością niezgody jest również poletko zaporowe z kukurydzą, które powstało w okolicach upraw mieszkańców Chrząstowic. Działacze z koła twierdzą, że zasiali kukurydzę, żeby dziki się nią najadły i nie szły dalej w pola. – Efekt jest kompletnie odwrotny, bo nikt o to nie dba. Rzeczywiście kukurydza została zasiana, zwabiła te dziki, które zjadały wszystko i poszły dalej, jeść nasze uprawy – odbijają piłeczkę rolnicy. Koło nie uważa również, że zaniża wartość odszkodowań, które wypłacane są z funduszy koła. Zdaniem naszego rozmówcy z koła, łowczy realizują na bieżąco plan łowiecki i nie mogą bardziej wpłynąć na liczebność dzików.
W Nadleśnictwie Olkusz dowiedzieliśmy się, że raz na 10 lat sporządzany jest wieloletni łowiecki plan hodowlany. – Gospodarka łowiecka prowadzona jest przez koła łowieckie w oparciu o ten plan oraz przeprowadzaną corocznie inwentaryzację zwierzyny. W marcu każdego roku koła łowieckie przedkładają nadleśniczemu do zatwierdzenia roczny plan łowiecki, określający m.in. ilość zwierzyny do pozyskania (odstrzału) w danym roku. W trakcie roku, jeżeli zachodzi taka potrzeba, np. wzrost liczebności zwierzyny bądź wysokie szkody w uprawach, istnieje możliwość zmiany planu łowieckiego – wyjaśnia Barbara Filo z Nadleśnictwa w Olkuszu, specjalistka ds. stanu posiadania i gospodarki łowieckiej. Z inicjatywą zwiększenia planu musi jednak wystąpić koło łowieckie. Jak udało nam się ustalić, Koło Łowieckie „Kuropatwa” Jaroszowiec w tym roku nie składało żadnej propozycji w tym zakresie. – Nadleśnictwo zawsze przychyla się do wniosków kół o zmianę planu odstrzału dzików – tłumaczy Barbara Filo.
Jednostką, która zgodnie z prawem, może mediować między mieszkańcami a kołem łowieckim jest Urząd Miasta i Gminy w Wolbromiu. – Jeśli rzeczywiście jest problem ze znalezieniem porozumienia między mieszkańcami a danym kołem, będziemy próbowali wspólnie go rozwiązać. Strona, która uważa się za poszkodowaną, powinna najlepiej na piśmie zgłosić nam sprawę, a my podejmiemy się doprowadzenia sprawy do końca – zobowiązała się Aneta Perek, kierowniczka Referatu Ochrony Środowiska w wolbromskim magistracie. Zdaniem urzędniczki podobne interwencje z innych miejscowości były już zgłaszane i gmina w imieniu mieszkańców kontaktowała się z kołem łowieckim. – Najczęściej są to problemy z uzyskiwaniem odszkodowań. W tym przypadku problem jest nieco większy, ale też postaramy się mieszkańcom pomóc – obiecuje urzędniczka.
Jęczą zamiast wyjąć co tam kto ma pochowane od dziada-pradziada i odstrzał zrobić.
o rany, co za niekumaty naród teraz po wsiach mieszka,obrzyna to wy w ziemiance nie macie ?