W XVI w. kiła panowała w całej Europie. Ponoć cierpiała na nią wówczas jedna dwudziesta ludności naszego kontynentu. I choć pojawiła się w Neapolu, to jednak nazwano ją galijską chorobą, bo najprzód dotknęła francuskie wojska króla Karola operujące w Italii w końcu XV w. Potem rozlała się na wszystkie europejskie kraje, z Rosją włącznie, gdzie – co ciekawe – zwano ją „chorobą polską”.
Panowała kiła, dodajmy, w sposób iście demokratyczny. Zapadali bowiem na nią bogaci i biedni, nisko urodzeni i wysoko, świeccy i głoszący słowo Boże. Ba! Zdarzało się to nieszczęście nawet królom, że wspomnimy naszych Jagiellonów – Jana Olbrachta i Aleksandra. Co tam królom, nawet biskupom i kardynałom. Jednego z takich nieszczęśników, niejakiego Szymona Ługowskiego, opiszemy poniżej, bo jako starosta żarnowiecki, właściciel Korzkwi i Grębienic związany był bardzo mocno z tak bliską nam przecież ziemią olkuską. Dlaczego uznać go możemy za nieszczęśnika? Nie chodzi już nawet o to, że przez lata cierpiał na francuski przymiot. Może jeszcze więcej bólu zadali mu medycy, którzy mieli syfilis z niego wydusić. Dreszcz po plecach przechodzi, gdy człowiek czyta o ówczesnych metodach leczenia.
„Ty bez chwili odpoczynku
W każdymś się rozwalał szynku
I wypijał kufli moc.
Po zamtuzach staleś biegał
I tam ze zdzirami legał
Umartwiając ciało tak.
Bacchus za cię przed czasem
Obdarował siwym włosem,
Wenus wrzodem Gallów znów.”
Andrzej Krzycki o Korybucie Koszyrskim
Skąd przybyła…
Jak zapewne nie wszystkim wiadomo kiła nie leczona jest chorobą bardzo uciążliwą. W XVI w. jeszcze bardziej uciążliwa mogła być jednak kuracja mająca z kiły wyleczyć. Wprzódy jednakowoż powiedzmy, co to za choroba, zakładając, iż każdy wie, że przenosi się ona na ogół poprzez kontakt seksualny. Po powszechnie lekceważonych „sinych, czarnych lub białych” wypryskach, jakie pojawiają się na organach płciowych zarażonych osób, kolejnymi objawami są łuszczące się wypryski na całym ciele delikwenta oraz narastający ból w członkach i stawach. Następnie po roku pojawiają się ropiejące guzy i okrutnie bolące stwardnienia, które – jak pisze historyk tej choroby Claude Quetel – „drążą głęboko całe ciało, obnażając kości i wyżerając nos, wargi, podniebienie, krtań, organy płciowe”. W efekcie następuje „destrukcja kości i dotknięte nią członki pozostają na zawsze przygięte łub skrócone”. Dziś mamy do walki z nią antybiotyki, w dawnych stuleciach kiła często kończyła się śmiercią, bo za leczenie w wielu przypadkach musiała wystarczyć żarliwa modlitwa. W XVI w. leczono syfilis wcierając w członka nieco maści rtęciowej (zwanej szaruchą). Czasem stosowano, powiedzielibyśmy, wręcz końskie dawki, bo chory był po szyję zanurzany w beczce z rtęcią, wszystko po to, by „wypocić swoją kiłę”. Niektórzy dawali się zamykać na wiele dni w łaźniach parowych, gdzie „dusili” chorobę bardzo wysoką temperaturą. Na ogół jednak wcześniej sami ulegali uduszeniu. Ulrich von Hutten, niemiecki pisarz i humanista, poddał się takiej kuracji jedenaście razy nim zmarł w 1523 r. mając lat zaledwie 35. Zdrowiał po niej jednak raptem jeden na stu kurowanych, co chyba można podciągnąć pod cud lub uznać za błąd statystyczny. Biedacy leczyli się w bardziej prozaiczny sposób – zakopywano cierpiącego po szyję w gnoju, który też miał „wyciągnąć” chorobę. Był czas, że ludzie chorzy na ów „przymiot” byli usuwani poza nawias społeczeństwa, za mury miast, do których powrót mieli zakazany pod karą szubienicy. Człowiek, o którym słów kilka poniżej, miał więcej szczęścia, bo dzięki sporej fortunie, jaką osiągnął, nie musiał obawiać się proskrypcji. Wątpliwe jednak, by uchronił się przed rtęciową kuracją i potami, które, być może, przyczyniły się do jego zejścia w wieku ledwie 53 lat.
Kontrowersyjny bohater tego tekstu imć Szymon Ługowski urodził się w 1530 r., czyli raptem trzynaście lat po znamiennym wystąpieniu Marcina Lutra, który, zdegustowany sytuacją panującą w Kościele, przybił do drzwi wittenberskiej katedry słynne tezy zmieniające losy Europy. Wśród spraw, które – zdaniem Lutra – szkodziły chrześcijaństwu, znajdowała się też kwestia nieobyczajnego trybu życia ówczesnego kleru, co wydaje się swoistym paradoksem, jeśli zważyć na fakt, że sam ich autor, jako były augustianin, ożenił się z eks-mniszką i dochował sześciorga dzieci. Tę niewątpliwą antynomię rozwiązał Luter kwestionując dogmat celibatu księży. Człowiek, którego losy opiszemy poniżej, jest przykładem XVI-wiecznego szlachcica, któremu kościelna kariera nie przeszkodziła w korzystaniu z uroków życia. Jest wreszcie przykładem na to, że było wiele na rzeczy w opiniach renesansowych humanistów, twierdzących, że Kościół tamtej doby tkwił w głębokim kryzysie.
Syn szlachetnego szewca
Można powiedzieć, że – zgodnie z teorią Zygmunta Freuda – przyszłość małego Szymona zdeterminowało dzieciństwo, które spędził w ubóstwie. Był bowiem synem biednego podlaskiego szlachcica, Marcina z Szaniaw, którego zwano Świętkiem i Zofii Borkowskiej, córki Katarzyny Ługowskiej. Po babce więc przyjął Szymon nazwisko, podobnie zresztą uczyniło jego rodzeństwo, bracia Feliks i Jan (zachowały się po nim ciekawe pamiętniki) oraz siostra Zofia. Wpływ na to miał zapewne fakt, że Ługowscy byli zamożniejsi od Szaniawskich, a poza tym Zofia wyszła za Macieja Ługowskiego herbu Lubicz. Mimo wszystko pozostał jednak Szymon przy ojcowskim herbie Junosza, może dlatego, że miał się on wywodzić od legendarnego przodka, zwanego Woskiem, który już w 1281 r. mężnie wojował wraz z Leszkiem Czarnym, księciem Polski. Wróćmy jednak do Szymona i początków jego edukacji. Właśnie dzięki finansom krewnych Szymon mógł zdobyć wykształcenie, którego nie zapewnił mu ojciec, ponoć zajmujący się w miasteczku Łuków szewstwem, fachem niezbyt chwalebnym, nawet jak na ubogiego szlachcica. Spotkać się można z opinią, że – podobnie jak brat Feliks – studiował Szymon za granicą, ale, z braku na to dowodów, znajomość przez niego łaciny i pęd do wierszoklectwa musimy przypisać polskiemu szkolnictwu. Szybko „przyszywany” Ługowski piął się w urzędniczej hierarchii. Na 1555 r. datuje się początek jego pracy w skarbie koronnym. Musiał być sumiennym, a na pewno dobrze ustosunkowanym pracownikiem, skoro w siedem lat później, już jako główny pisarz skarbu koronnego, odpowiadał za całą rachunkowość Rzeczypospolitej, za co pobierał wynagrodzenie w wysokości 160 florenów. Odpowiadał też za archiwum koronne, zaopatrzenie dworu królewskiego w prowiant. Wiemy też o jego udziale w przygotowaniach do Unii z Litwą. Sprytem i dzięki różnorakim operacjom rachunkowym zdobył na tym stanowisku pokaźne fundusze i znaczące towarzystwo przyjaciół. Zapewne, mając pieczę nad skarbem, nie mógł się od przyjaciół opędzić. Najważniejszymi jego poplecznikami byli wówczas (do połowy lat 70.) podskarbi Walenty Dembiński i wreszcie sam król Zygmunt August. Mimo typowo dworskiego charakteru zajęć Ługowski piął się też w hierarchii kościelnej. W 1559 r. został poznańskim kanonikiem (dowieść wówczas musiał przed konsystorzem szlachectwa, które poświadczyli m.in. Andrzej Ługowski i Jan Szaniawski), a w 1565 kanonikiem krakowskim. Wystarał się też o liczne nadania. Już ok. 1559 r. zyskał plebanię tuchowską, potem także chęcińską, kossocicką, stróżyską, łukowską i zbuczyńską. Gdy zmuszony był się tych dóbr pozbyć, dostali je jego małoletni krewniacy. Właściwie nominalnie, bo wciąż zarządzał nimi Szymon, on też pobierał z nich dochody.
„Niekonwencjonalny” zakonnik
Współpraca z królem i kanclerzem Dembińskim była dla Szymona wielce opłacalna. W 1567 r. mianowano go prepozytem konwentu bożogrobców w Miechowie. A oto jak opisuje jego skromne i bogobojne zakonne życie prof. Wacław Urban w PSB: „Wg ówczesnego pamfletu, nadawał się wprawdzie do życia zakonnego < <jak osioł do liry> >, ale przyjął formalne śluby zakonne i owładnął klasztorem przynoszącym kilkanaście tysięcy rocznego dochodu. Nie lubiany przez zakonników jako «pierwszy intruz» (bezprawnie narzucony proboszcz), starał się jednak zachować pozory praworządności, w l. 1574 i 1580 odbył kapituły generalne zakonu oraz dbał o jego dobra, nie zapominając oczywiście o sobie i swoich krewnych. Dużą część czasu spędzał w Krakowie (zapewne we własnej kamienicy na Stradomiu) wśród konkubin i ladacznic, z którymi miał podobno, nie licząc córek, 3 lub 4 synów”. Możemy domniemywać, że to właśnie wtedy nabawił się Ługowski owego groźnego przymiotu. Był aliści Kraków miastem wielce zasłużonym w rozszerzeniu francuskiej choroby w Rzeczypospolitej, wszak to w grodzie Kraka pojawiła się czcigodna białogłowa, która do Rzymu – jak pisał w 1495 r. Marcin Bielski – „na odpust chodziła” i z owego odpustu „france” przyniosła (po wiekach poświęci onej niewieście piosenkę „Piwnica pod Baranami”). Miał też zresztą gród z Wawelem zasługi w dogłębnym poznaniu „wrzodu gallijskiego”, to tu przecie pracował na uniwersytecie Maciej z Miechowa, autor rozprawy o kile „Primordialis morbi Gallici origo atque incrudescentis” (Poznań 1521), a pod koniec życia Ługowskiego ukazała się, zapewne mająca w prepozycie bożogrobców jednego z pierwszych czytelników, książka nadwornego lekarza Batorego i Wazy, Wojciecha Oczko, zatytułowana „Przymiot albo dworska niemoc” (Kraków 1581). I jak tu nie dziwić się, że czasy życia Szymona Ługowskiego to właśnie okres największych w Polsce triumfów reformacji, której szeregi zasilały coraz większe rzesze szlachty, pomstującej na rozwiązłość kleru katolickiego, jego zachłanność i symonię. Dodajmy też, że czasy jego prepozytury u bożogrobców, kiedy to dawał podległym mu braciszkom zły przykład i pozwalał na rozluźnienie dyscypliny, to początek kryzysu w klasztorze miechowskim. Jak się mieli braciszkowie nie staczać, skoro mieli zwierzchnika ochoczo zadającego się z panienkami najgorszego autoramentu, a który przy tym nawet długów zaciąganych w roli prepozyta miechowskiego nie spłacał (w 1579 r. przegrał imć Ługowski sprawę przed sądem oficjała krakowskiego z kalwinistą Marcinem Chromieńskim, wójtem Chliny, któremu zwlekał z oddaniem pożyczki 650 złp).
Od 1570 r. zaczął Ługowski nabywać dobra ziemskie i tytuły. Najpierw za pieniądze pożyczone królowi na wojnę moskiewską (było tego 10 tys. florenów) dostał w dożywocie starostwo żarnowieckie (próżno jednak szukać jego nazwiska w opracowaniach dotyczących tej miejscowości autorstwa Jaskłowskiego, Wiśniewskiego, Kiryka i Przemszy-Zielińskiego). Dzierżył też Kobierzyn, wieś pod Krakowem, znaną dziś ze szpitala dla psychicznie chorych. Kupił wówczas także dziewięć innych wsi w Krakowskiem (m.in. Maszyce, Janoszowice, Biały Kościół, Chochoł, Brzozówkę, Szczytniki i Kowary). Ponadto od Zborowskich nabył w 1572 r. wieś Korzkiew, gdzie był zamek, trzy młyny, folusze (zakłady spilśniania tkanin), dwie szabelnie (produkowały aż do XVIII w. dobrej jakości pałasze, szpady i szable) oraz wioskę Grębienice z działającą tam wtedy papiernią. Co ciekawe, ze Zborowskimi żył w stałym konflikcie, obie rodziny najeżdżały się wzajem, czyniąc szkody obu majątkom. Kolejne trzy wsie kupił Ługowski w ziemi chełmskiej. Mimo iż teoretycznie był Ługowski księdzem, nie przeszkodziło mu to w obrabowaniu świątyni w Korzkwi ze sreber i zagarnięciu pola plebańskiego. Nie inaczej poczynał sobie w Grębienicach, gdzie nie płacił dziesięciny, która z tej wsi należała się prebendzie św. Marcina w Krakowie. Poirytowany konsystorz krakowski obłożył go za to w 1573 r. ekskomuniką. Zapewne bardzo się tą karą przejął…
Podczas bezkrólewia popierał Ługowski Maksymiliana II Habsburga, gdy jednak jego kandydat odpadł z rywalizacji o polski tron, powrócił do działalności gospodarczej. Zbudował warzelnię soli w Bydgoszczy (w 1579 r.), a jako komisarz dokonał rewizji żup krakowskich (1581, 1582). Zamarzyła mu się jednak sakra biskupia, jął więc ku niej czynić starania. Gdy podarował Stefanowi Batoremu 3 tys. zł, uczynił ten gest, mając chrapkę na wakujące po śmierci bpa Wojciecha Starorzebskiego biskupstwo przemyskie. Wsparł go wtedy kanclerz Jan Zamoyski, którego ewentualne opory zdusił Ługowski w zarodku, darując mu 4 wsie: Matcze z folwarkiem, Liski, Tursko (woj. bełskie) i Poręba (woj. krakowskie). Stały się one uposażeniem Akademii Zamojskiej, gdyż zobowiązał się Ługowski przekazać je (dające rocznie 1500 florenów) na działalność zakładu naukowego, który miał ratować młodzież szlachecką przed zagrożeniem herezją. W czerwcu 1581 r. Stefan Batory mianował go biskupem przemyskim. Zapewne Batory z Zamoyskim liczyli się z szybkim zejściem schorowanego już wówczas Ługowskiego, dlatego tak nalegali na tę nominację. Duchowieństwo oponowało jednak przed kontrowersyjną kandydaturą, szlachta też nie była zachwycona. Gdy jeszcze procesy kościelne w Warszawie (negatywna opinia nuncjusza Caligariego) i Watykanie wypadły dla Ługowskiego niekorzystnie, zarzucając mu m.in. wspomniane kupczenie urzędami, rozpustę oraz udzielanie dyspens dla małżeństw mieszanych (katolicko-protestanckim, których Kościół nie uznawał), wydawało się, że wymarzone biskupstwo wyśliźnie mu się z rąk. Znalazł jednak poparcie u jezuity A. Possevino, który zamierzał przepchnąć jego kandydaturę nawet wbrew papieżowi (zapewne miał uczynić to za odpowiednią łapówkę). Złożył więc Ługowski przysięgę senatorską i gdy wszystko układało się po jego myśli, nieoczekiwanie powalił go zawał serca, którego organizm osłabiony licznymi chorobami, by wymienić tylko podagrę, reumatyzm i wspomnianą kiłę, nie przetrzymał. Zmarł 25 stycznia 1583 r. Jego śmierć położyła też kres konfliktowi między Rzymem a Warszawą, który wynikł właśnie w związku z lansowaniem Ługowskiego na stolec biskupi w Przemyślu. Pochowano go w kościele św. Jadwigi na Stradomiu (dziś dzielnica Krakowa). Liczący 50 tys., a wedle niektórych nawet 80 tys. dukatów majątek dostał bratanek, z całej grupy sobie podobnych, którą przez lata nasz Szymon się wysługiwał. Można by powiedzieć, że wreszcie komuś innemu z familii coś faktycznie się dostało. Inni z krewniaków z niewiadomych powodów musieli obejść się smakiem, bo jak pisze Paprocki, Ługowski zapisał wszystko Stanisławowi jeszcze za swego „żywota, od inszych oddalając”. Darowane dobra jeszcze długo należały do Ługowskich. Dość wspomnieć, że np. Korzkiew dzierżyli do 1652 r. Dodajmy, że to oni nadali tutejszemu zamkowi jego renesansowy wygląd, odtworzony w ostatnich latach XX w. przez nowego właściciela.
Rodzinka
Można powiedzieć, że w niechlubne ślady biskupa Ługowskiego poszedł syn jego brata Jana, który po stryju dostał imię Szymon. Dostały mu się dobra w Korzkwi i probostwo w Zbuczynie. Tenże Szymon też się okazał niezłym ziółkiem i po 1623 r. zginął ścięty za jakieś zabójstwo. Z kolei jednak inny pociotek, Aleksander Ługowski, pobudował w Korzkwi murowany kościółek św. Jana Chrzciciela, którą to świątynię niektórzy historycy (ks. J. Wiśniewski) przypisują hojności samego Szymona Ługowskiego.
Tak na koniec wspomnijmy, że dziś, przeszło 400 lat po tamtych wydarzeniach, zdarzają się głosy w obronie nieszczęsnego Ługowskiego. Ojciec Paweł Sczaniecki, historyk z benedyktynów tynieckich, za złą sławę niedoszłego biskupa wini miechowskich bożogrobców, którzy obmową mieli się odpłacić za nienawistne, bo narzucone im rządy Ługowskiego. Sczaniecki stara się widzieć w Ługowskim dobroczyńcę Akademii Zamojskiej, zaś w popieraniu go przez Zamoyskiego, nadzieję kanclerza dla zapuszczonego biskupstwa przemyskiego, które potrzebowało tak dobrego gospodarza jak Ługowski. Zastanawiające, ale Sczaniecki nie wspomina nic o bratanku Szymona, również Szymonie, tym, który był księdzem i został ścięty za zabójstwo. Wymienia, zresztą tylko mimochodem, że Korzkiew po śmierci owego drugiego Szymona Ługowskiego przejął tegoż brat Stanisław herbu Lubicz. Tyle tylko, że tenże zmarł już w 1612 r. Byłby to więc błąd tego nieżyjącego historyka, który zdaniem prof. Wacława Urbana spotykamy nawet w źródłach, gdzie Szymon Ługowski niedoszły biskup jest notorycznie mylony z Szymonem Ługowskim księdzem zabójcą? Być może. Dla nas najistotniejsze jest, że osoba niedoszłego biskupa przemyskiego to arcyciekawy przykład XVI-wiecznej kariery, i to – powiedzielibyśmy – w iście amerykańskim stylu: od syna szewca do… Właśnie, do kogo?
Bibliografia: A. Boniecki – „Herbarz Polski”, tom XVI, Warszawa 1913, O. Dziechciarz – „Heretycy regionu olkuskiego”, Olkusz 1998, A. Falniowska-Gradowska – „Ojców w dziejach i legendzie”, Ojców 1995, J. Maciszewski – „Szlachta polska i jej państwo”, Warszawa 1986, K. Niesiecki – „Herbarz Polski”, tom VI, Lipsk 1841, C. Quetel – „Niemoc z Neapolu czyli historia syfilisu”, Wrocław – Warszawa – Kraków 1991, M. Rożek – „Wrzód Gallów”, Dziennik Polski, 1 XII 2001. P. Sczaniecki – „Zamek w Korzkwi i jego właściciele”, Kraków 1998. W. Urban – „Ługowski (Szaniawski) Szymon”, PSB, tom XVIII, 1973. J. Wiśniewski – „Historyczny opis kościołów, miast i zabytków, pamiątek w Olkuskiem”, Marjówka Opoczyńska 1933, D. Wójcik-Góralska – „W służbie czterech monarchów”, Warszawa 1978.
Fot. 1. Leczenie kiły za pomocą maści rtęciowej (sztych z XVI w.).
Fot. 2. Zamek w Korzkwi, obraz z 1805 r., namalował go Józef Peszke.
Fot.3. Zamek w Korzkwi. Zdjęcia archiwalne.
Fot. 4. 1941 Kościół w Korzkwi i wierni wracający z nabożeństwa http://www.jacek-dom.net/Pictures/scanned/Lusinowie/