O ile dziś Luksemburg kojarzy nam się z najwyższym wskaźnikiem PKB na statystycznego mieszkańca Unii Europejskiej, a zagorzałym kibicom piłkarskim co najwyżej z reprezentacją, która potrafi przegrać nawet z Wyspami Owczymi, o tyle w XIV wieku ten skrawek ziemi między Francją a Niemcami odgrywał dużo istotniejszą rolę. Ówczesny Luksemburg to nie było pierwsze z brzegu księstewko, ale wielkie hrabstwo, z którego pochodziła dynastia długi czas decydująca o losach dużej części naszego kontynentu.
Jednym z tych cesarzy był Karol IV Luksemburski. Ktoś powie: co może mieć wspólnego cesarz rzymski i król czeski z ziemią olkuską i dlaczego poświęca mu się miejsce w książce o niej? Fakt, wydawać by się mogło, że niewiele. Coś jednak wspólnego ma, skoro Karol IV przez tę naszą ziemię przejeżdżał, a nawet tu i ówdzie goszczono go – i to nie byle jak, bo po królewsku, by nie powiedzieć po cesarsku.
Bohaterskie zejście Jana
Rycerz, co tam zwykły rycerz, król, który umiera w łóżku, nie wart jest funta kłaków – to wie każde dziecko. Król musi polec w bitwie, najlepiej w samym środku krwawego starcia, w ścisku opancerzonych wojów, zawsze z dumnie podniesionym czołem. Jego koniec musi być na tyle malowniczy, by późniejsi artyści mogli go przedstawiać w szlachetnej postawie, na rączym rumaku, okrwawionego juchą poległych z jego ręki wrogów, z mieczem wzniesionym do kolejnego ciosu. I właśnie wtedy, w chwili, gdy gotuje się, by rozłupać jeszcze jedną mózgoczaszkę, zostaje zdradziecko pchnięty w plecy przez jakiegoś rycerza (oby nie przez lancknechta). Przyznajmy, ręka sama sięga po pędzel… „Tot, Boh da, ne bude, by kral czesky z boje utiekal” – miał rzec Jan Luksemburski, król Czech, gdy mimo ślepoty zasiadł na wierzchowca, stanął między mającymi jeszcze receptory wzroku towarzyszami i ruszył w bój, by wesprzeć pod Crecy-en-Ponthieu cofających się pod angielskim naporem Francuzów. Przyznajmy, niezbyt pomógł „żabojadom” jego heroiczny atak, bo Francuzi na tym etapie wojny stuletniej (która, o czym powszechnie wiadomo, trwała 116 lat) dostawali tęgie baty od Anglików. Wedle mnie podobny był Jan w tym momencie do sławnego czarnego rycerza z filmu „Monty Python i Święty Grali”, który fakt utraty całego ramienia skwitował krótkim mianem nieważnego „draśnięcia”. Nie o Janie L. jednak będzie mowa, choć mocno napsuł on krwi naszemu Kazimierzowi Wielkiemu. Skupimy uwagę na Karolu IV Luksemburskim, synu Jana, który dzięki brawurowej, a przy tym fatalnej w skutkach decyzji ojca, został w 1346 r. z jednej strony sierotą, ale z drugiej – co mu pierwszą stratę w pewnym stopniu zrekompensowało – władcą Czech, a w niedługim czasie także królem niemieckim i cesarzem rzymskim. To się dopiero nazywa kariera! W owych czasach byle gołodupiec bez pleców (z wyjątkiem tak osobliwych przypadków jak Joanna d’Arc) mógłby Karolowi co najwyżej pomachać chusteczką.
Przyznajmy, że Karolowi IV było pisane zostać cesarzem. Wszelako, gdy rodził się w 1316 r. był nie tylko synem króla Czech, ale i wnukiem cesarza Henryka VII. Jednak dzieciństwa nie miał sielskiego i anielskiego. Jako czteroletni brzdąc został odebrany matce Elżbiecie, krnąbrnej z charakteru kobiecie, która buntem odpowiadała na despotyzm męża. Dziś Jana Luksemburskiego nie tylko feministki nazwałyby klasyczną „męską, szowinistyczną świnią”. Odseparowanie od matki to nie koniec zarzutów, jakie możemy wysunąć wobec Jana Luksemburskiego w kwestii stosowanych przezeń metod wychowawczych. Wyrodny mąż i ojciec chciał chyba z Karola zrobić twardziela, bo wsadził wówczas ledwo kilkuletniego syna do piwnicy i nakazał trzymać go tak przez kilka miesięcy. Dopiero po tej odsiadce wysłano chłopca do Paryża, gdzie miano go wychować na ludzi. Niespełna 7-letniego dzieciaka wydano wtenczas za Blankę de Valois. Blanka, rzecz jasna w późniejszych latach, dała mu trójkę dzieci. Dwie córki: Małgorzatę (późniejszą żonę Ludwika Węgierskiego) i Katarzynę (żonę Rudolfa IV Habsburga) oraz Ottona V Wittelsbacha. Dodajmy ad vocem, że pamiątką po Blance jest złota korona (wyrób z końca XIII w.), którą odnaleziono w słynnym skarbie ze Środy Śląskiej, a która znalazła się tamże, w skrytce bankiera, oddana mu przez potrzebującego „gotówki” Karola IV. O kolejnych żonach Karola będziemy informować Państwa na bieżąco w dalszej części artykułu.
Kariera Karola
Jako 14-letnie pacholę wyruszył Karol na pierwszą wyprawę wojenną. Wraz z Janem Luksemburskim trafił wówczas do Luksemburga. Gdy w sierpniu 1346 r. pod Crecy zginął jego ojciec, Karol miał już 30 wiosen, co w średniowieczu było dość zaawansowanym wiekiem i można by rzec ostatnim dzwonkiem, by otrzymać jakiś ważny urząd i przez jakiś chociaż czas na nim posiedzieć. Wbrew pozorom nowy cesarz nie wyglądał okazale, był mały i do tego cherlawej postury. Zauważmy, że Karol również brał udział w nieszczęsnej bitwie pod Crecy, ale z większym fartem niż ojciec. W tym samym roku, jeszcze przed koroną czeską, dostała mu się – dzięki poparciu kurii papieskiej – korona niemiecka, którą otrzymał po zdetronizowaniu Ludwika IV Bawarskiego. Został w ten sposób jakby antykrólem, bo Ludwik pozostawał wciąż cesarzem. Ale to w onej epoce nie było nic szczególnie oryginalnego, wszak przy antypapieżach antykról to drobiazg. W następnym roku, choć w tym czasie zeszło się Ludwikowi z tego świata, sytuacja Karola nie była dużo lepsza, bo ujawnili się kolejni kandydaci do tronu cesarskiego. I to nie byle kto, bo mocna trójka: król Anglii Edward III, Fryderyk Wettin i Gunter Schwarzburg. Przez następnych kilka lat – pisząc w przenośni – Karol wygryzał kandydatów. Miał przy tym dużo szczęścia, bo największy rywal Schwarzburg nagle sam „wygryzł się” z rywalizacji, bo umarł. Tytuł cesarza przypadł Karolowi w 1355 r., wtedy też wyprawił się do Rzymu po koronę. Już w następnym roku ogłosił tzw. Złotą Bullę, w której podał procedury elekcyjne przy wyborze cesarza, mające zamknąć drogę do tronu różnym egzotycznym kandydatom (skąd my to znamy?). Można powiedzieć, że Karol, korzystając z – powiedzmy – dość demokratycznych procedur, postanowił ciut tą demokrację ograniczyć; tak na wszelki wypadek. Nie wypada nam nie wspomnieć, że w 1349 r. Karol, wobec śmierci pierwszej małżonki, poślubił Annę z Palatynatu, córkę Margrabiego Rudolfa II. Z tego małżeństwa przychówek nie był już imponujący, raptem jeden syn Wacław, który zresztą był dziecięciem marnej kondycji, toteż w drugiej wiośnie życia dołączył do grona aniołków. Szybko zresztą w jego ślady poszła i matka Anna. Przy boku Karola wnet znalazła się jej godna następczyni, ale o kolejnych cesarskich żonach przyjdzie nam sposobność jeszcze napisać. Wróćmy do wielkiej polityki. Współpracując blisko z papiestwem, będącym podówczas w „awiniońskiej niewoli”, przyłączył Karol IV do cesarstwa w 1365 r. Burgundie. Mówi się, że swym mądrym administrowaniem doprowadził do rozkwitu Czechy, które to królestwo bodaj najbardziej lubił. Lubił tak bardzo, że nie mógł spokojnie patrzeć na zarazę, która w 1348 roku dziesiątkowała populację Pragi. W całej Europie uważano, że za dżumę odpowiadają Żydzi, więc król Karol pozwolił tłumowi wymordować wszystkich praskich starozakonnych. Czesi mu się za tę miłość odwdzięczyli nazywając znane uzdrowisko Karlowymi Warami. To Karol założył Nowe Miasto, pobudował katedrę św. Wita, gotycki zamek na Hradczanach i praski most – jakżeby inaczej – Karola, do dziś ulubione miejsce schadzek w mieście Haszka. Stworzył także Uniwersytet w Pradze, skromnie przy tym nazwany Uniwersytetem Karola. A ponieważ praska wszechnica założona została w 1348 r., nasza Akademia Krakowska może się poszczycić dopiero drugim miejscem na liście najstarszych uniwersytetów Europy środkowej. Zresztą to nie jedyny uniwersytet, który Karol ufundował, wszak był człowiekiem światłym, korespondował z Petrarką, znał języki (czeski, niemiecki, francuski, włoski i łacinę, a zapewne kojarzył też coś z polskiego), nawet sprokurował własną biografię i żywot św. Wacława. Ponadto Karol był znanym w swoich czasach kolekcjonerem relikwii. Czegóż on nie miał: obrus służący podczas Ostatniej Wieczerzy, kawałek koszuli Matki Boskiej, gałązkę z Krzewu Gorejącego, za pomocą którego Bóg objawił się Mojżeszowi (ciekawe, czy nadpalony?), a nawet ząb Marii Magdaleny. Co więcej, z handlu relikwiami zrobił Karol wyśmienity interes. Tęgi był z niego cwaniak, skoro potrafił wmówić Krzyżakom, którzy należeli do jego najlepszych klientów, że sprzedawane im regularnie relikwie, co chwila mu się w cudowny sposób odradzały! I ponownie mógł nimi handlować!
Co by nie mówić, niedaleko od takiego handlu było do lichwy, którą również zajmował się Karol IV, też zresztą z powodzeniem. Z przywar, no bo któż ich jest pozbawiony, wyliczmy cesarzowi nadmierne zamiłowanie do alkoholu, po którego zbyt obfitych dawkach zdarzało mu się coś chlapnąć, powodując, bywało, duże zawirowania polityczne. Podczas jednej z uczt na Hradczanach, w której brało udział madziarskie poselstwo z Ludwikiem Węgierskim na czele, pozwolił sobie Karol IV poddać pod wątpliwość obyczajność matki króla Węgier, Elżbiety, wyrażając się o niej, iż jest „parum pudicam”, czyli za mało wstydliwa. Dodajmy, że „prywatnie” Elżbieta była siostrą Kazimierza Wielkiego, więc i nas ten wątpliwy żart mógłby urazić, a co dopiero króla Ludwika. Węgierki monarcha mocno dotknięty nazwał podpitego Karola „pijaną pipą”, co więcej, uczynił to głośno, tak by dosłyszał to określenie każdy z biesiadujących. Mało co, a obiad zamiast deserem skończyłby się wojną. W dziedzinie polityki miał jednak cesarz Karol przeważnie osiągnięcia. Wzmocnił przecież Czechy, przyłączając do nich Palatynat Górny (uczynił to wkrótce po tym jak został cesarzem), a w 1368 r. księstwo śląskie i ostatnie niezależne od Czech księstwo w tym regionie – świdnicko-jaworskie. Było ono wianem, jakie wniosła mu w 1353 r. polska księżniczka Anna Świdnicka, jego trzecia żona. Jest więc pretekst, by o tym małżeństwie coś skrobnąć. Ze związku z Anną miał cesarz dwójkę potomstwa: córkę Elżbietę (żonę Albrechta III Habsburga) oraz syna Wacława, króla czeskiego i niemieckiego. O Wacławie jeszcze wspomnimy. Anna nie przeżyła już następnego porodu, więc w 1362 r. Karol postanowił uderzyć w konkury do Elżbiety, córki księcia Bogusława V szczecińsko-słupskiego. Matką nowej „miłości” była Elżbieta, córka Kazimierza Wielkiego. Nowa wybranka cesarza była więc wnuczką naszego monarchy. Zresztą po prawdzie nie była to znowu taka pierwszej świeżości miłość, bo Kazimierz Wielki od lat planował wydać Elżbietę za Karola.
Karol w Olkuszu i Krakowie
Kiedy cesarz Karol IV zdążał w maju 1363 r. do Krakowa na ślub ze swą czwartą z kolei wybranką, po drodze zatrzymywał się w wielu miastach. Wiemy, że odwiedził wówczas m.in. Bytom, zamek w Będzinie, legendy mówią, że zajrzał też do biskupiego dworu w Strzemieszycach, choć – dalibóg – nikt nie wie, gdzie owo dworzyszcze się znajdowało. Wreszcie odwiedził królewskie miasto Olkusz, znane z kopalni srebra. Ówczesny Olkusz był jednym ze znaczniejszych miast Królestwa, co potwierdzało choćby zasiadanie jego przedstawicieli w sądzie sześciu miast, najwyższej instancji sądowej w sprawach miejskich dla Małopolski. Liczył „Srebrny Gród” około tysiąca mieszkańców, a samych murowanych domów było weń 94, gdy nawet w stołecznym Krakowie ich liczba oscylowała wokół raptem 150. Bogaty z racji istniejących tu kopalń srebra i ołowiu, potężnie obwarowany gród zapewne zrobił dobre wrażenie na Karolu. Cesarz witany przez rajców zatrzymał się w tutejszym ratuszu, jeśli – rzecz jasna – ten już był wzniesiony, bo wedle części historyków wymurowano go dopiero w końcu XIV stulecia. Nie wiemy, jak goszczono cesarza w naszym mieście. Niestety, w mrokach dziejów zaginęło menu, które serwowano w miastach, przez które cesarz przejeżdżał. Co gorsza, Wilhelm z Machaut, piewca czynów Króla Cypru Piotra de Lusignana, który w rzeczonej wyprawie osobiście nie brał udziału, ale król Piotr raczej tak, pomija fakt wstąpienia Karola IV do Olkusza. Dobrze, że Jan Długosz był skrzętniejszym historykiem i w około sto lat później miasto gwarków, jako etap w podróży cesarskiej, wymienił. Tenże Długosz pisał, że był Karol IV „ze wszystkimi książęty i panami swemi starannie podejmowany”. Zapewne i w Olkuszu było podobnie, bo dlaczego miałoby być inaczej. Karol IV pewnikiem coś przekąsił, być może spróbował lokalnego piwa i dopiero tak wzmocniony wyruszył na spotkanie ze swą nową bogdanką do Krakowa. A tej siły mu trzeba było, wszak była to dziewoja jak się patrzy. Współcześni mówili o cesarzu, że był chuderlawy, a ją z kolei uznawano za najsilniejszą białogłowę tamtych czasów. Elżbieta miała łamać w rękach podkowy, rozdzierać pancerze i wykręcać myśliwskie noże. Nawet biorąc pod uwagę kiepską jakość ówczesnej stali, musiał to być wyczyn nie lada, który budził zdumienie i szacunek. Długosz szczegółowo opisał powitanie, jakie cesarzowi zgotował Kazimierz Wielki. Król Polski nawet zszedł z konia i przebył per pedes „znaczny kawał drogi na spotkanie”. Podobnie uczynili inni królowie, którzy wyczekiwali Karola IV Wszyscy pamiętamy szczere powitania, jakie jeszcze nie tak dawno odgrywali na lotniskach gensekowie zaprzyjaźnionych partii robotniczych, te słynne niedźwiedzie i karpiki. Okazuje się, że nie jest to wymysł czasu demoludów. Tak witano się już przeszło 700 lat temu. Długosz opisuje: „poczem podali sobie ręce i wobec mnicha Jana, nuncjusza Apostolskiego, uściskali się nawzajem z rzewnym wzruszeniem i ze łzami”. Następnie wszyscy razem wsiedli na konie i podążyli do Krakowa, gdzie przed samym miastem znów odbyło się podobne powitanie. Tu swego wybranka wypatrywała Elżbieta „w licznem dziewic gronie”. Kwatery dla gości znalazły się w najlepszym podówczas krakowskim „hotelu” czyli na Wawelu. Niezwykle bogatą ucztę wydano, pękły beczki wybornego wina, niejeden dziki zwierz w niepołomickich lasach dał gardła, by trafić na stoły Krakowa. Ślub, który odbył się ostatniego dnia maja 1363 r., oraz wesele zebrały prawdziwą śmietankę osobistości. Pomniejszych książąt nawet nie ma co wymieniać. Dodajmy z kronikarskiego obowiązku, że na Wawelu nie tylko ucztowano i deliberowano, bowiem odbywały się tam także rycerskie turnieje, grali muzykanci et cetera. Błędem jednak, dość częstym zresztą i starym, bo sięgającym czasów Długosza, jest łączenie ślubu Karola i Elżbiety ze zjazdem monarchów w Krakowie. Ów zjazd, na którym rozstrzygnięto wiele kontrowersji narosłych w stosunkach między królestwami naszej części Europy, miał miejsce dopiero w następnym roku. I to właśnie w 1364 r. odbyła się sławetna uczta w domu niemieckiego mieszczanina Mikołaja Wierzynka, na której swą obecnością zaszczycili Kraków królowie: Ludwik Wielki, Piotr władca Cypru oraz liczne grono książąt i książątek. Wtedy jednak Karol IV dojechał do Grodu Wandy i Kraka inną drogą. Z pism Wilhelma z Machaut, wspomnianego już kronikarza króla Piotra de Lusignana, który to władca Cypru towarzyszył cesarzowi w kolejnej podróży do Polski, wynika, że podczas tej peregrynacji ominięto naszą okolicę.
Pożycie małżeńskie
Małżeństwo Karola IV z księżniczką pomorską spowodowało rozluźnienie kontaktów tej dzielnicy z Polską, na co tenże władca zapewne Uczył, chcąc wciągnąć Pomorze w orbitę wpływów Cesarstwa. Po koronach Czech i Niemiec w 1368 r. w Rzymie na skronie Elżbiety włożono koronę cesarską. Ze związku z pomorską księżniczką miał Karol piątkę dzieci, z których najmłodszy syn, imiennik cesarza, zmarł w rok po urodzinach (w 1371). Pozostałe pociechy przeżyły i, jak to było u Luksemburgów w zwyczaju, daleko zaszły. Najstarszą córkę Annę wydano za króla Anglii Ryszarda II, a syn Jan został księciem zgorzeleckim. Bez wątpienia jednak największą karierę zrobił inny syn Karola, Zygmunt Luksemburski, późniejszy cesarz rzymski (w latach 1410-1437), król Węgier, Niemiec i Czech, inicjator Soboru w Konstancji.
Już na dwa lata przed śmiercią zdołał Karol IV sprytnie i zupełnie „bez protekcji” zapewnić tron niemiecki swemu najstarszemu synowi Wacławowi. Wcześniej nie było takiego zwyczaju, że syn dziedziczył go po ojcu. W 1378 r., „o trzeciej godzinie w nocy, w swym zamku praskim, pełen dobrych czynów, zasnął szczęśliwie w panu”, jak pisał Janko z Czarnkowa. Choć w swym życiu wiele się nawojował, wielekroć był ranny w walkach i wszelakich turniejach (stąd deformacja kręgosłupa z charakterystycznym wygięciem głowy), powaliło go zwykłe zapalenie płuc. Historycy dodają jeszcze, że prawdopodobnie ostatnim gwoździem do trumny był dla Karola upadek ze schodów. Przyznajmy ze smutkiem, że w żadnym wypadku nie była to śmierć godna króla, cesarza, a przecież Karol IV to bodaj najznamienitszy władca z dynastii Luksemburgów i na pewno był więcej wart niż wspomniany na wstępie funt kłaków. Elżbieta przeżyła męża o lat piętnaście. Z jej wizerunku na nagrobku w praskiej katedrze, gdzie widzimy kobietę o mocno zarysowanym podbródku, można wyciągnąć wniosek, że była niewiastą, która nie dała sobie w kaszę dmuchać. Krótko mówiąc, idealną na żonę cesarza.
Dodajmy na koniec, że tak wysoko postawionego gościa jak cesarz rzymski Karol IV, Olkusz już więcej nie gościł. Bywali tu królowie, arcyksiążęta, prezydenci, wysocy dostojnicy duchowni, którzy później zostawali papieżami, ale żaden więcej cesarz już się tu nigdy nie pojawił. I już się zapewne nie pojawi.
Postcriptum. O Karolu IV usłyszała Polska ponownie w 1988 r., kiedy to przypadkowo odkryto pozostały po nim skarb w Środzie Śląskiej. Skarb został w dużym stopniu skradziony przez robotników budowlanych, ale część precjozów udało się odzyskać, m.in.: złotą koronę, zapinki, zawieszki, pierścienie, bransolety i kilka tysięcy monet. Wedle historyków te bezcenne klejnoty znalazły się w Środzie, bo Karol, wówczas jeszcze „tylko” król Czech, zastawił je u miejscowego Żyda. Ten zaś, w kilka lat później, podczas pogromu, ukrył je. Prawdopodobnie Żyd zginął, skoro nikt nie opróżnił skrytki aż do końca XX wieku.
Bibliografia:
J. Długosz – „Dzieła wszystkie”, tom III, Kraków 1878.
P. Jasienica – „Polska Piastów”, Warszawa 1979.
A. Jedlicz – „W średniowiecznym Krakowie”, Warszawa 1966.
J. Kmiotek – „Cesarski gość w Strzemieszycach Wielkich”, [w:] „Echo
dawnych Strzemieszyc”, pod red. J. Kmiotka i J. Przemszy-Zielińskiego, cz. II, Dąbrowa Górnicza 1999.
A. Krzemińska – „Na ratunek zabytkom”, Polityka, nr 23, 2003.
„Kronika Jana z Czarnkowa”, Kraków 1996.
K. Pieradzka – „Elżbieta (zm. 1393)”, PSB, tom VI, 1948.
„Słownik władców Europy średniowiecznej”, pod red. J. Dobosza i M. Serwańskiego, Poznań 1998.
„Średniowiecze. Encyklopedia popularna”, oprac. H. R. Loyn, Warszawa 1996.
J. Wyrozumski – „Kazimierz Wielki”, Wrocław – Warszawa – Kraków – Gdańsk – Łódź 1986.
(Nieco rozszerzona wersja artykułu, który ukazał się w „Wiadomościach Zagłębia”, nr 16, 17 IV 2001 r.)