Na jednym ze skromnych, lastrykowych nagrobków na wolbromskim cmentarzu znajduje się plakietka ufundowana przez Mariana Ligienzę, byłego dyrektora Liceum Ogólnokształcącego w Wolbromiu, emerytowanego nauczyciela. Oto tekst napisu (w skrócie): „Stanisław Lorens. Porucznik Armii Krajowej, ps Kwieciński. Urodzony 06.01.1916, zm.30.06.1985. Uczestnik wojny obronnej 1939 w stopniu porucznika. Uczestnik Ruchu Oporu w latach 1940-45. Zastępca Komendanta Placówki AK „Wilga” w Wolbromiu. Aresztowany przez NKWD 19.01.1945. Więzień obozu pracy jako górnik w kopalni „Stalino” w Zagłębiu Donieckim w latach 1945-1948”.
Jest to grób długoletniego dyrektora Szkoły Podstawowej nr 3 w Wolbromiu i zastępcy Zespołu Szkół w Wolbromiu. Ci, którzy jeszcze pamiętają śp. Stanisława Lorensa, wspominają go, jako człowieka życzliwego, pogodnego, miłośnika motocykli a szczególnie motocykla „Junak”. Tak też wspomina swojego wujka wspomniany wyżej Marian Ligienza:
-Tak, pamiętam go dobrze, a jeszcze lepiej z rodzinnych wspomnień również mojego ojca, żołnierza AK. O jego przeżyciach często mówiono w naszym domu.
Wspomina te opowieści również Pani Janina Mikołajczak, córka Pana Lorensa.
We wspomnieniach tych pozostała pewna, do dziś niewyjaśniona tajemnica…
Historia działalności AK w Wolbromiu została udokumentowana szczegółowo w oddzielnych wydawnictwach, nie będziemy zatem tych dawnych faktów przypominać, ale ten jeden szczegół wart jest odświeżenia.
Dnia 17 stycznia 1945 roku, w dniu wkroczenia do Wolbromia Armii Czerwonej, do mieszkania Pana Lorensa przyszedł Kazimierz Siewierski, sekretarz PPR w Wolbromiu i dowódca komórki AL. Obaj panowie znali się dobrze, razem pracowali w tartaku. (Ów tartak był skrzynką kontaktową zarówno AK, jak i AL). Można powiedzieć nawet, że byli dobrymi kolegami. Niejednokrotnie uzgadniali akcje przeciw wrogowi, wiedzieli, w jakich organizacjach działają a mieli przecież wspólnego wroga. Siewierski, jako pełnomocnik AL, zaprosił Lorensa na spotkanie do magistratu, w celu, jak powiadał, stworzenia nowej, wspólnej powojennej administracji w Wolbromiu. Takie spotkanie odbyło się 19 stycznia. Byli na nim obecni, oprócz Siewierskiego i Lorensa – Zygmunt Gardeła, dowódca akowskiego oddziału dywersyjnego, Roman Gieszczyk z Batalionów Chłopskich oraz oficer NKWD i kilku żołnierzy sowieckich. Siewierski zameldował oficerowi, że oto są przedstawiciele upoważnieni do rozmów, choć była to nieprawda. W tym czasie Zygmunt Gardeła prawdopodobnie zorientował się „co jest grane” i wyszedł rzekomo po papierosy czy po te upoważnienia. I ślad po nim zaginął. Pojawił się dopiero za rok, co uchroniło go od niechybnej deportacji. A dwaj pozostali uczestnicy tego spotkania znaleźli się w więzieniu w Miechowie, potem w Krakowie, a potem jako zesłańcy na Ukrainie, gdzie Stanisław Lorens pracował jako górnik w Donbasie w nieludzkich warunkach. -„To były 3 lata koszmaru”- wspominał.
Jak pisze pani Mikołajczak, „…głód tam był tak wielki, że zesłańcy jedli liście, zboże i co tylko dało się ukraść”. Wspominał te długie szeregi maszerujących więźniów i strażników z automatami w ręku. I te słowa, które znajdują się w niejednym wspomnieniu z tamtych okrutnych czasów: „…szag w prawo – szag w liewo – strielaju”. Niejeden z więźniów za ten krok w prawo, krok w lewo, wychylenie się z szeregu, zapłacił życiem. Rodzina była przekonana, że Stanisław gdzieś przepadł, bo wieści o nim nie docierały, mimo zabiegów i poszukiwań. Podobnie była zaskoczona, kiedy 29.10.1948 r. pojawił się niespodziewanie człowiek prawie siwy i bezzębny. Wspominał: „Niespodziewanie któregoś dnia załadowano nas do wagonów bydlęcych, było strasznie zimno, bo to był już październik i myśleliśmy, że czeka nas coś jeszcze gorszego.
Ale po kilkunastu dniach mordęgi znaleźliśmy się na stacji w Krakowie. Z biedą dotarłem do swoich”.
A teraz kolejna odsłona dramatu na miarę Szekspira. Jest rok 1956. Atmosfera wybuchowa. Odbywa się jakby sąd, jak z Biblii…Tłum ludzi i konfrontacja Lorensa i Siewierskiego. Przed szkołą w Wolbromiu.
Oto jak tę sytuację opisał Marian Ligienza:
„ Z zakładów „Stomil”, w ramach protestu przeciw ówczesnej władzy, wychodzą na ulicę robotnicy, którzy znają historię tych dwu ludzi. Przyprowadzili Siewierskiego przed budynek szkoły (której p. Lorens był kierownikiem – F.L.), wyprowadzili z gabinetu Pana Stanisława Lorensa w celu konfrontacji i wyrównania rachunku krzywd. Rozmowy nie było. Ówczesny kierownik szkoły poprosił, aby tłum się rozstąpił i pozwolił panu Siewierskiemu odejść w spokoju.” To był gest niezwykły!
Ale pytanie pozostaje: dlaczego Siewierski dopuścił się zdrady swego kolegi z wolbromskiej komórki AK? Dlaczego Pan Lorens zdobył się na taki niezwykły, wspaniały czyn, trudno przecież przypuszczać, aby zapomniał lata katorgi. Czy kiedyś jeszcze się ci dwaj ludzie spotkali? Co by mieli sobie do powiedzenia?
Siewierski wyjechał potem z Wolbromia. Stanisław Lorens zmarł w roku 1985. Trzeci z uczestników spotkania, Roman Gieszczyk nie powrócił już nigdy z zesłania.
Wykorzystałem autoryzowane teksty Janiny Mikołajczyk, relację Mariana Ligienzy i fragmenty prywatnych rozmów ze Stanisławem Lorensem.
witam
dziękuję za kolejny dowód na to,że nie potrafimy zyć razem – tj. wspólnie – straszne 'ale to takie polskie” – przerażąjące