Z artystą malarzem Adamem Marczukiewiczem o tym jak znaleźć swoje miejsce w sztuce…
– Obecna wystawa Pana prac w Galerii Wiesława Domańskiego w Krakowie nosi tytuł: „Są takie miejsca…”, a to, jak widać, wspomnienia pięknych miejsc, pałaców, widoków na jeziora i morze. Piękne malarstwo, ale jakieś spokojne: krajobrazowe. Wspominamy Pańską epokę buntu…
– „Są takie miejsca”- to rzeczywiście i wspomnienie, i spotkanie pięknych miejsc, pałaców, widoków na Adriatyk, ale i na łany nawłoci, wyniosłe słoneczniki, jak latarnie polne. A że malarstwo spokojne…, nawet cisza jest ekspresją, ma swoją dramaturgię. Bunt zaś (młodzieży szczególnie) wobec cynicznych postaw władz PRL-u był, moim zdaniem, czymś naturalnym. A to przeciwko władzy, przeciw dosyć kruchym wartościom, przeciw zakazom, nakazom et cetera. Zdobywanie doświadczeń niemożliwe byłoby bez buntowania się, rozwój też chyba byłby spowolniony. Niekiedy tylko bunt wyzwala emocje, a bez nich nie byłoby zachwytu, trudno byłoby dostrzec piękno. Prawda zaś przyjmowana a priori jest mało prawdziwa. Ale to sprawa wyboru: jedni wybierają drogę trudną, inni łatwiejszą. Jest czas buntu, walki, szukania drogi, sensu i refleksji. A cel jest chyba jeden, tak jak i życie. Nie zatracić się, znaleźć siebie gdzieś w swej duszy, wydobyć, ubrać w wartości, a wtedy i bunt jest niepotrzebny, i jakby niestosowny. Kiedyś odkryłem, czytając o wielości rzeczywistości Witkacego właśnie, że człowiek żyje w czterech wymiarach: fizycznym, emocjonalnym, umysłowym i duchowym. I wszystkie one są ważne, choć nie wszystkie w zgodnej harmonii, ale do tej harmonii chyba warto dotrzeć z wiekiem. Po latach artystycznych zmagań doszedłem do wniosku, że czas na inne malarstwo, choć nie tak do końca. Na wystawie pokazuję również obrazy inspirowane powieścią Witkacego „622 upadki Bunga”.
– Istotnie. Ostra groteska, ostra kolorystyka, ostre elementy erotyczne.
– Stanisław Witkiewicz – ojciec Stanisława Ignacego leczył swoje ciężkie choroby w Lowran, na Istrii, w Chorwacji. Witkacy, odwiedzając ojca, pisał tam swoją pierwszą powieść o czystej formie i swojej miłości do Ireny Solskiej. Podobno klimaty pałaców i willi włoskich w Lowran i Opatii, przemieszane z tatrzańskimi miejscami, wpłynęły na atmosferę tych „622 upadków Bunga”. Pojechaliśmy tam z żoną i nie rozczarowaliśmy się. Rzeczywiście, magia tych miejsc działa nadal. Bywali tam i Piłsudski, i Sienkiewicz, i Ignacy Mościcki, słynni kompozytorzy, chirurdzy i pisarze z całej Europy. I wszyscy spacerowali zapewne w cieniu laurów i kasztanowców długą, prawie 40-kilometrową promenadą Lungomare. Gwasze na papierze są moimi swobodnymi interpretacjami scen rozgrywających się być może w tych wnętrzach. Ot, i cała tajemnica wystawy. Te obrazy malowałem trochę, jakbym chciał stworzyć opowieść o miejscach, pożądaniu, zachwycie i osobistym odczuwaniu ich uroku. Co do walki ze światem, dawno już spasowałem, teraz walczę tylko ze swoimi słabościami. Poprawiam, co się da poprawić, dbam o jakość, staram się dostroić emocjonalnie do rzeczywistości.
– Czy można prosić Pana o kilka szczegółów artystycznej biografii? Że urodził się Pan w Olkuszu w roku 1958, że jest Pan z racji odbytych studiów w ASP artystą malarzem i grafikiem, że mieszka Pan w Krakowie – to wszyscy wiedzą. Obrazy Pana wystawiane są w galeriach Polski, Niemiec, USA, Szwajcarii, w licznych galeriach prywatnych. Bardziej interesuje nas, jak się staje artystą. I to artystą wybitnym. Pochodzi Pan z rodziny artystycznej. Ojciec Pana, jak pamiętamy, był rzeźbiarzem, autorem. m.in. pomnika na Rynku w Olkuszu. Zapewne miało to, owa atmosfera artystycznej rodziny, wpływ na Pana upodobania…?
– W domu rzeźby i obrazy ojca, zapach terpentyny, farb, albumy o sztuce pełne pięknych obrazów i rzeźb, niekiedy odwiedziny jego przyjaciół ze studiów, znalezione rysunki i pierwsze obrazy Marka Sołtysika, w których zazdrościłem mu lekkości i talentu, lektury o bohemie artystycznej, wyprawy na wystawy, studia u znakomitego Zbysława Maciejewskiego, jego dar zarażania miłością do piękna, blasku, koloru, kontakty z malującymi kolegami i przyjaciółmi, emocjonalne kłótnie o sztuce, przy winie, i czar Krakowa, gdzie chyba jest najwięcej artystów i artystycznych miejsc w Polsce – to wszystko musiało wywrzeć na mnie wrażenie. Tak dziś, patrząc na przeszłość z perspektywy czasu, oceniam swoją drogę do sztuki.
– Jak Pan wspomina minione lata edukacji w LO w Olkuszu?
– Olkusz i nauczyciele naszego Liceum wykształcili mnie całkiem nieźle i nieźle wychowali. Akademia Sztuk Pięknych doszlifowała to wszystko i dzięki temu mam poczucie, że jestem na swoim miejscu, mogę świat przeżywać, oglądać, wartościować i analizować tylko przy sztalugach. Olkusz jest moim rodzinnym miastem. Urodziłem się w Biurze Wystaw Artystycznych, bo tu był przecież szpital, więc czuję się tu dobrze. Mam w Olkuszu rodzinę, przyjaciół i wspomnienia z młodości. Może tu kiedyś wrócę.
No to czekamy… A na razie zachęcamy do odwiedzenia Galerii autorskiej znakomitego olkuszanina w internecie pod adresem: www.marczukiewicz.eu. Szczególnie zaś miłośników opuncji, która to kolczasta roślina jest chyba ulubionym motywem artysty.
Obejrzalem galerię internetową, prace są bardzo ciekawe a tematyka różnorodna. Rzuca się w oczy kontrastowa biel światla, być może nie do końca wyważona, skoro dostrzega się „negative painting” (to określenie dotyczy techniki malowania, a nie jakości). I tylko to mi troszeczkę przeszkadza w odbiorze. Ale ogólnie bardzo mi się twórczość Pana Marczukiewicza podoba.