To jedna z bardziej wyczekiwanych w Polsce książek poetyckich! I napisał ją poeta, który przez wiele lat mieszkał w Olkuszu, a nawet otrzymał Olkuską Nagrodę Artystyczną dla młodego twórcy. I choć teraz taki młody – 40-tka na karku – już nie jest i przebywa wraz z rodziną w Irlandii, gdzie zarabia na chleb pracując fizycznie w supermarkecie, to jednak od Olkusza się nie odżegnuje, a nawet czasem do niego wpada. A tak zachwala tom „Mów” wydawca, wrocławskie Biuro Literackie: „Niewiele pierwszych książek sprawia, że ze zniecierpliwieniem wyczekuje się drugiej i każdej kolejnej pozycji danego autora. Po długich ośmiu latach od wydania nagradzanego debiutu Sławomira Elsnera do rąk czytelników trafia drugi jego tom pt. Mów. To męska, szorstka opowieść o poszukiwaniu tożsamości – w bólu, i po omacku. Krótkie, rytmiczne zdania bezlitośnie tną białą przestrzeń kartki.” Zobaczymy, czy druga książka Elsnera, okaże się sukcesem, jakim była pierwsza, zatytułowana „Antypody”.
Cóż ja wiem o Sławomirze Elsnerze, wiem właściwie tylko tyle, że urodził się w 1976 r., i że do tego, jakże ważnego zdarzenia nie doszło w Olkuszu, tylko w Zabrzu, bo do Olkusza Sławek przeniósł się, gdy miał 13 lat. Wiem jeszcze, że jest poetą, a z rodzinnego Zabrza wyniósł również miłość do tamtejszego klubu piłkarskiego – Górnika. To dużo, czy mało? Co to właściwie jest bycie poetą? Czy to jakiś specjalny stan, czy trwa on nieprzerwanie, czy też, jak pisał Norwid w Bransoletce: „Jestże się poetą, czy raczej tylko się bywa?” Tak na pierwszy rzut oka Sławek Elsner nie wygląda na poetę. Z tego, co wiem, nie cierpi na suchoty, nie jest również jakoś specjalnie wycofany, pracuje, jak sam twierdzi fizycznie, no w starych – w cudzysłowie – dobrych czasach mógłby ewentualnie uchodzić za poetę proletariackiego, który własnymi rękami i piórem wykuwa socjalizm, ale on w tym, co pisze jak zupełnie niepodobny do pisarzy rewolucyjnych. Jest całkowicie osobny. To nie jest literat w stylu Thomasa Manna, który wstaje wcześnie rano, siada za biurkiem i pisze zawsze przez dwie godziny i piętnaście minut, potem zjada lekkie śniadanie, przeglądając poranne wydania gazet wypija kawę, idzie na krótki spacer z psem, następnie znów zasiada za biurkiem, pisze – tym razem przez trzy godziny, a wieczorem, pod rękę z szanowną małżonką idzie do teatru na najnowszą premierę. Nie jest też Elsner takim klasycznym polskim poetą, poetą, który cierpi – jak pisał Bursa – „za miliony”. Lata temu w olkuskiej Galerii BWA zorganizowaliśmy spotkanie autorskie ze Sławkiem, ukazała się po nim jedna relacja prasowa, a w niej takie zdanie lekko zdumionego autora artykułu, widać nieprzywykłego do innych wizerunków pisarzy, niż ten, który przed chwilą pokazałem: „Poeta przedstawił się nam jako literacki ignorant, który przeczytał mało co, nie zna teorii poezji, Kawafisa nazwał poetą starożytnym itp.” Jednocześnie – by dodatkowo podkreślić owe zdumienie, czy wręcz kulturowy szok – autor notatki dodał: „jeśli tak, to zaskakuje bardzo ciekawa forma wierszy: wyszukana, przejrzysta i czytelna, z zastosowaniem oryginalnych rozwiązań formalnych.” Myślę, że to nie do końca prawdziwy obraz poety, bo wiem, że Sławek sporo czyta, przede wszystkim poezji, na co zresztą mam żelazny dowód, bo kiedyś pani z biblioteki miejskiej spytała mnie czy aby znam Sławomira Elsnera, nie wietrząc podstępu przyznałem się do znajomości z rzeczonym, aczkolwiek uczyniłem to z pewną dozą niepewności: „to proszę mu przypomnieć – poprosiła pani – żeby oddał książkę do biblioteki. Trzyma ją już chyba ze trzy lata”. Z ciekawości zapytałem, co to za pozycja. Okazało się, że Sławek pożyczył i zapomniał oddać antologię poezji amerykańskiej. Można więc chyba uznać, że znamy jedno ze źródeł jego inspiracji poetyckich. Skądinąd, kiedy mu powiedziałem, że ściga go biblioteka, powiedział: Boże, Olgerd, ja nie mam żadnej Antologii (śmiech), naprawdę nie wiem o czym mówisz. Pierwszym poetą, który odbił na mnie jakieś swoje piętno był, [uwaga!], Tomasz Budzyński! Jego teksty z „Legendy” otworzyły mi poetycką wyobraźnię. Później był Świetlicki, Salamun, Bonowicz i wielu innych. Jedną z książek, która mną najbardziej wstrząsnęła był „Bieg zjazdowy” Bartłomieja Majzla.
Kiedy poznałem Sławka, a było to niezbyt znowu dawno, jedenaście lat temu może, inaczej go sobie wyobrażałem. Nie, nie sprawił mi swoim wyglądem czy zachowaniem przykrości czy zawodu, chciałem powiedzieć, że mnie po prostu lekko zaskoczył budzącą zaufanie mieszanką dezynwoltury i szczerości. Pewna dziennikarska z Dziennika Zachodniego, która miał dość uciążliwy dla postronnych zwyczaj włażenia tam gdzie jej nikt nie prosił i przebywania w takim miejscu w nieskończoność, opowiedziała mi o młodym, nieznanym mi wtedy poecie Sławomirze Elsnerze, i nawet przyniosła jakieś jego wiersze wydrukowane we wrocławskiej Ricie Baum. Kiedy po kilku godzinach udało mi się ją asertywnie wypłoszyć przeczytałem te wiersze kilka razy. Zaciekawiły mnie, i to bardzo, po pierwsze dlatego, bo były dobre, bardzo dobre, a po drugie i dlatego, że zupełnie inne od moich. Pamiętam jakiś czas później, czytał przy mnie po raz pierwszy wiersze Elsnera, Bogdan Dworak, człowiek o absolutnym słuchu literackim, zapamiętałem jak rozszerzały mu się oczy w czasie lektury, a potem jak popatrzył na mnie i powiedział: „tak, to jest poezja”!
Nim jednak osobiście ze Sławkiem się zetknąłem poznałem Łukasza Jarosza, który – jak się okazało już od jakiegoś czasu kumplował się z Elsnerem. Na jakimś olkuskim konkursie poetyckim zaznajomiliśmy się, a potem oni, już we dwóch, dwójca święta młodej wtedy olkuskiej dziś polskiej poezji, uczestnicy portalu poetyckiego Nieszuflada pl., przyszli do mnie, do BWA, żeby spytać, czy coś można zdziałać, bo oni chcieliby działać. Tak właśnie, okazali instynkty stadne, gdyż nie chcieli być sami, chcieli, żeby w Olkuszu coś poetyckiego się urodziło. Nie chowali się ze swoją poezją. Chciałbym im w tym momencie podziękować, bo akurat pławiłem się wtedy w marazmie i ich wizyta była dla mnie pozytywnym kopem w miejsce poniżej pleców. Może nie ruszyliśmy z posad bryłę świata, ale np. Galeria Literacka przy BWA Olkusz i Ogólnopolski Konkurs Poetycki im. Kazimierza Ratonia, które to zjawiska wymyśliliśmy przy stoliku w barze Gwarek, na stałe wpisały się w krajobraz kulturalny Olkusza i kraju, czego mamy liczne dowody w prasie literackiej i w opinii środowiskowej.
Młodość jest niedojrzała emocjonalnie, no bo jak może być dojrzała?! Z dojrzałością jednoznacznie kojarzy się cierpliwość. Dojrzałość to czas, kiedy przestajemy się niecierpliwić, kiedy przed podjęciem jakiejś decyzji zastanawiamy się, analizujemy na spokojnie wszystkie za i przeciw. Taką decyzję podjął w którymś momencie Sławek, tą decyzją było wydanie tomiku wierszy we wrocławskim wydawnictwie Biuro Literackie. Sławek długo się przed tą decyzją wzbraniał, byli już tacy, którzy posądzali go o kokietowanie; 30-tka z hakiem na karku (Podsiadło w tym wieku miał już na koncie dwa tomy wierszy zebranych), a on swoje, że ma czas, że nie ma wierszy, a przecież na samej Nieszufladzie miał ich wklejonych tyle, że wystarczyłoby na kilka książek. Sporo też drukował w prasie literackiej: w „Toposie”, Ricie Baum”, Pro Arte”, „Czasie Kultury”, „Lampie”, „Frazie”, ale z samodzielną książką poetycka czekał, słyszałem już głosy, że jest to czekanie na Godota. W końcu jednak podjął tę najważniejszą decyzję. Wysłał wiersze na organizowany przez wrocławskie Biuro Literackie ogólnopolski konkurs Połów Poetycki, w którym dwa lata wcześniej I miejsce zdobył Łukasz Jarosz, i – cóż za zbieg okoliczności – znów wygrał olkuszanin, Elsner. A trzeba wiedzieć, że na ten konkurs napływają zestawy z całej Polski, że organizuje go największe i najbardziej renomowane wydawnictwo poetyckie w naszym kraju, bo to w Biurze Literackim ukazały się ostatnie tomy wierszy Tadeusza Różewicza, czy Julii Hartwig i nagrodzone nagrodą Nike: tom Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego czy tegoroczne prozy poetyckie Bronki Nowickiej. Debiutancki tom wierszy pt. „Antypody”, który wyszedł w 2008 roku, wkrótce po arkuszu „Afekt”, był jak otwarcie drzwi w dusznym pokoju. Nagle objawił się talent poetycki na miarę talentów największych, nie bójmy się tych porównań, bo nie są na wyrost, Elsner to talent na miarę Świetlickiego czy Podsiadły. Zresztą oddajmy głos krytykom i poetom:
Elsner jawi się jednym z autorów podprogowych. Ma za sobą całe zaplecze poezji surrealistycznej. Czyni to tę poetykę w zasadzie odporną na wszelkie próby wykładu w imię jednoznacznych treści. Jak najdalszy przeto od dufnego zarzekania się, jakobym miał rozumieć wiersze Elsnera, zgadzam się tylko dociekać, co one ze mną robią. A robią wszystko i… może jeszcze troszeczkę. To, co w każdym razie mógłbym powiedzieć o Antypodach Elsnera, wynika ze skrajnego mentalnego ogołocenia: czyżby autor w ten sposób ziścił jakiś ukryty cel? Niech nawet: uczynił to nie bez wdzięku.
Marek K. E. Baczewski
Wiersze Sławka Elsnera śledziłem od kilku lat i coraz bardziej mam wrażenie, że i jego one denerwują w coraz większym stopniu. Biorą się bardziej z ucieczki od pisania niż z chęci i postanowień w sprawie pisania wierszy. Niewiele w nich gry i przykrywek, niewiele szlifowania warsztaciku, za to wiele nieskrywanej bezradności i świadomości skali, na jakiej można zaznaczać ich brak znaczenia. Taki bezcelowy wysiłek uczynienia literackim czegoś, co było czyste.
Jacek Bierut
Rzecz dzieje się we mnie, czyli nigdzie („Stąd mogę wołać – tu mam potężne echo”), i to wyznaczone na rozmaitych mapach („Z obu stron nieuchronnie osuwa się piasek”) czy wykresach („ciało nie ma sensu”), nigdzie jest oczywiście antypodami jakiegokolwiek solidnie osadzonego g d z i e ś („Kocham cię, ale nie wiem, gdzie mieszkasz”), ale ma też swoje antypody („Droga druga strono, dojechałem do domu”), tak jak każde miejsce na kuli, na przykład ziemskiej.
Maciej Woźniak
Tak, recenzji, niemal wyłącznie entuzjastycznych czy bardzo pozytywnych było wiele, w końcu książka była nominowana do tak prestiżowych nagród jak Nike, Silesius (tu znalazła się w finałowej trójce), wygrała zaś jako debiut roku w konkursie Zloty Środek Poezji Kutno-Łódź 2009 (dwa lata wcześniej wygrał tam Jarosz, a więc znów te olkuskie tropy). Dla mnie osobistą satysfakcją pozostaje, że byłem autorem pierwszej recenzji tego tomiku, w nieistniejącym już dziś miesięczniku „Ziemia Olkuska”, w której prócz tego, że wieszczyłem tomowi nagrody, napisałem m.in.: „wiersze Sławka są jego indywidualną walką z samym sobą, ze swoimi wadami, przywarami, nałogami, z miłością, której łaknął, ze słabościami, którym ulegał, z emocjami, którym dawał się kierować i z samotnością, z którą wygrać nie można. To poezja trwania wbrew wszystkiemu, wbrew instynktom autodestrukcyjnym, wbrew świadomości bezsensu istnienia (jak pisał Bursa: „wszyscy stajemy przed martwą perspektywa swojej młodości”), wbrew regułom, które ktoś autorytarnie ustalił (tak perfidny mógł być sam Pan Bóg). Czasem pobrzmiewa w nich twarda rezygnacja (wiem, że to ryzykowny oksymoron); w wierszu, moim ulubionym, „Pochodzę z dna” ta rezygnacja brzmi tak: „Pochodzę z dna. Mam na to odpowiednie / papiery. Pamiętam sierpniowe upały, jak pięknie / w ostrzach kos błyszczały słońce i blade kobiety // pytały mnie: skąd jesteś? Zawsze odpowiadałem / tak samo: pochodzę z dna.(…)”
To poezja skierowana do wewnątrz człowieka. Konkretnie do wewnątrz Sławomira Elsnera. Przyznać trzeba, że Sławka niezbyt interesują inni i z tego względu można nawet uznać tę poezję za egoistyczną. Tyle, że poeta nie szuka w sobie tylko tego, co piękne, a wręcz odwrotnie: tego, co każdy z nas najchętniej ukryłby jak najgłębiej. Dla wierzących jest to dusza, dla zwolenników psychoanalizy id, a dla trzeźwo myślących bydlę, którym każdy z nas w gruncie rzeczy jest. Już nie pamiętam, kto powiedział: „Często sam sobą zdumiewam siebie”. Poezja Elsnera wywodzi się z podobnego zdumienia, bo poeta nieustannie zdumiewa się tym, iż odkrywa w sobie kogoś, kogo dotąd nie znał: „Ten człowiek, który we mnie mieszka, / jest obrażony i blady. Tego człowieka / trzeba prowadzić za rękę i przepraszać.” (początek wiersza „Ten człowiek”). I z tym kimś, a po prawdzie z własnym ciałem, Elsner zmaga się w morderczym zwarciu. (…) Tak właśnie: za tę wyjątkowość, za tę klarowność, za te zaciśnięte na własnym gardle palce, należą się olkuskiemu poecie (tylko chwilowo, mam nadzieję, pracującym w Irlandii) słowa uznania i – sądzę – nagrody, których w najbliższym czasie doczekają „Antypody”.
Jeszcze wtręt lokalny, dla tych, dla których regionalne odnośniki kulturowe są najważniejsze. Wbrew pozorom w wierszach Elsnera jest sporo olkuskich tropów – w wierszu „Zbawienie” czytamy: „Moje miasto ma dwie ulice, / przy których nie ma kościoła. // Za moje grzechy, w centrum, / krzyżują się.” W wierszu „Pamięć” Sławek pisze: „(…) Dwa lata temu w Belgii zginął Marek / i czasem śni mi się żywy jak mój szef / z pracy (…)” W „Diodzie” Elsner, łamiąc ustawę o ochronie danych osobowych, ujawnia m.in. jeden ze swych olkuskich adresów: „Przeprowadziłem się pod wiadukt, / na 29 listopada 3a/32, parter. / Pracuję na trzy zmiany w systemie / czterobrygadowym. Zarabiam // tysiąc dwieście pięćdziesiąt złotych / netto. (…)”.
W innej recenzji, już dla ogólnopolskiej gazety, zwróciłem uwagę na to, że Elsner, to kolejny „przedstawiciel poetyckiej Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Olkusz” (copyright by Krzysztof Fijołek red. działu poezji miesięcznika „Lampa”) Podkreśliłem też coś, co nie przyszło mi do głowy, gdy pisałem pierwszą recenzję, dla „Ziemi Olkuskiej”: że jego książka to „późny debiut, ale zdarzały się w polskiej poezji takie zasiedziałe książki, wszak tylko rok mniej w momencie wydania „Zimnych krajów” miał Marcin Świetlicki. Różne są zdania w tej kwestii, jedni twierdzą, że z tą muzą trzeba tańczyć za młodu, jak Rimbaud, bo a nuż muza porzuci nas dla kolejnego pryszczatego; inni z kolei uważają, że poezja to nie wyścigi, więc lepiej później niż za wcześnie, lepiej porządnie, niż byle jak. Mamy więc porządnie, przemyślanie, skrupulatnie, z pełnym wyposażeniem w nostalgię i liryczne skupienie na tym, co istotne. Nie na próżno padło tu nazwisko Świetlickiego, który zdaje się być jednym z tych poetów, którzy przychodzą nam na myśl przy czytaniu tomu Elsnera, ale poza nim wypadałoby wymienić jeszcze Wojaczka, czy zmarłego niedawno Słoweńca Tomaśa Salamuna. Ale co z tego? Czytanie poezji po to, by ją zaklasyfikować i umieścić autora w jakimś batalionie nazwisk, jest czymś tak obrzydliwym i tak dla poetów nieznośnym, że lepiej szybko się z tego poronionego pomysłu wycofać. Jaki jest Elsner, każdy widzi: jest oryginalny i całkowicie samoswój (…) To poezja trwania, ale i wycofania, odrzucenia pokus i jednoczesnej tęsknoty za nimi. To poezja przeczuwania nadchodzącej katastrofy, bo przecież cisza, taka cisza, jaką spotykamy w poezji konfesyjnej, to naturalna pauza przed każdą burzą. Co się wyłoni z tej walki żywiołów? Świat po kataklizmie czy raczej wysprzątana stajnia Augiasza? A któż to wie?! Także Elsner nie jest tego pewien, bo patrzy na świat tak samo, jak na własne ciało: jak na coś obcego („bardziej przypomina humanoidalną hybrydę niż człowieka” – napisał o bohaterze tych tekstów Mariusz Grzebalski, notabene redaktor tomu). On uwierzy w świat i w samego siebie dopiero wtedy kiedy umrze, kiedy zgaśnie światełko i pokażą się napisy końcowe – a wśród nich taki: „(…) Pamiętam sierpniowe upały, jak pięknie/ w ostrzach kos błyszczały słońce i blade kobiety// pytały mnie: skąd jesteś? Zawsze odpowiadałem/ tak samo: pochodzę z dna.(Pochodzę z dna)” A może Elsner uwierzy, że nie jest tak źle, że jest dla niego (i dla nas) nadzieja, dopiero wtedy, kiedy siedząc na tym swoim dnie usłyszy pukanie od spodu? Ale może dość już o tym tomie, bo Sławek mówi teraz, że już go nie lubi i już nie czuje się z nim związany.
Kiedy druga książka? – zapytano go w jednym, z wywiadów: „Kolejną książkę wydam za 11 lat, gdyż jestem konsekwentny.” Na szczęście nie dotrzymał słowa, przynajmniej nie do końca, bo na „Mów” czekaliśmy „tylko” osiem lat. Ciśnienie było wielkie, ale – jak twierdzi Elsner – on go nie czuł. Siedział w tej spokojnej Irlandii, z żoną Anią, z synami Lwem i Fiodorem, z dala od środowiska i od tych oczekiwań, które mogłyby go zadusić. Jak można wnioskować po nowym tomie długo zastanawiał się, o czym ma pisać. Imperatywny tytuł „Mów”, jest jakby nakazem, który poeta wydaje sam sobie; mówić – czyli pisać – przeciwko wszystkiemu temu, co mu to mówienie utrudnia. Elsner jest poetą, któremu pisanie sprawia trudność, a dokładnie mówiąc nie sprawia mu przyjemności. Jest jak wypełnianie jakiegoś samemu sobie narzuconego obowiązku pomiędzy innymi codziennymi sprawami, które nałożyło na niego życie: byciem pracownikiem w markecie, byciem ojcem dwójki małych urwisów, byciem mężem, byciem zwykłym obywatelem świata. Tylko czasami coś wytrąca z rzeczywistości: kobieta, która emanuje światłem, chłopak z pociągu… Podmiot domyślny jego wierszy, to „Niepewny człowiek”: „Idący właśnie/ przez ciemność,/ taki ktoś jak ja”. A jednocześnie pewny, że nic go więcej, od tego, co ma, nie czeka: „Nic już nie będzie./ Jest praca, samochód/ i wiersze w rynsztoku” (Kryzys). Pojawia się też miłość, ale to bardzo męskie pokazanie, czym ona jest i licealistkom się nie spodoba:: „Liść szaleje na wietrze/ Musnęła mnie miłość/ Wymiotuję do miski” (Kochać). W większości to wiersze o tym, co zwykłe, nawet szare i tak pospolite, jak pranie skarpetek. Może się wydawać, że wykucie z tego „niczego” wierszy jest niemożliwe, a jednak Elsnerowi się udaje. Dla Elsnera zwykłe jest i to, że niestety on nie ma sił na pisanie wierszy. Na razie nie ma za wiele recenzji z nowej książki. Tom „Mów” jakby zaskoczył krytyków. Chyba nie wiedzą, co powiedzieć; kto wie, czy nie spodziewali się czegoś innego, jakichś eksperymentów formalnych, ekwilibrystyki słowem. W pewnym wywiadzie Sławek powiedział: „Trochę zazdroszczę poetom, którzy w moim wieku mają już kilka tomików i pisanie przychodzi im zdecydowanie łatwiej.” Ale czy to dobrze, jeśli coś przychodzi łatwo?! Jaki będzie jego kolejny tom? A czy będzie jeszcze jakaś kolejna książka Elsnera?! Sławek przyznał mi się, że ma już tytuł. Jest więc nadzieja…
Elsner długo mówił, że kiedyś chciałby wrócić do Polski na stałe. Teraz już – jak wielu, z tych którzy wyjechali – tak nie mówi. Ów wyjazd w jednym z wywiadów skwitował – jak zawsze u niego – szczerym zdaniem: „niestety, nie uczestniczę już w życiu literackim miasta Olkusz, gdyż musiałem wyjechać z kraju w poszukiwaniu pracy, nad czym ubolewam bardziej, niż komuś się może wydawać.” Czasami do nas zagląda. Jest szansa, że pojawi się w Olkuszu na początku 2017 roku i być może uda się wtedy zrobić z nim spotkanie w BWA.
Okładka nowego tomu i zdjęcia z archiwum rodzinnego Sławomira Elsnera
swietna recenzja, to sie czyta (!). Nie mam zbyt duzo czasu na czytanie poezji, ale jak tylko bedzie okazja, siegne po tomik Elsnera. Pozdrawiam z Kolorado, Edward
Ucholinu MÓW 🙂
Sławek – gratulację. Trzymam kciuki za sukces.
Sławomir Elsner urodził się nie w Zabrzu, lecz w Bytomiu.
Odrzucać rzeczy zbędne
Pegaz do lotu gotowy.
Zgubił już cztery podkowy.