Na wystawach olkuskich księgarń ukazała się powieść Marka Sołtysika „Czułość i podniecenie”. Z powodu jej olkuskich korzeni warto napisać o niej kilka słów, a jeszcze lepiej ją przeczytać. O czym jest ta książka? Ogólnie rzecz biorąc, o artyście malarzu, który w młodości, w latach 70., uznany został za objawienie w sztuce. Jednakże z biegiem lat on, człowiek naiwny i prostolinijny, nie umiał czy nie potrafił dostosować się do zmieniających się realiów społeczno-politycznych, do brutalnych wymogów nowego świata. Z biegiem czasu został zepchnięty na margines, aż popadł w zapomnienie i zginął w pożarze, który być może sam sprokurował. I to jest uniwersalny, pesymistyczny wymiar tej ciekawej książki. Jej realność widzimy wokół siebie.
Kim jest zatem ów artysta? Adam Kronowski urodził się w Olkuszu w połowie XX w. Uczęszczał do Szkoły Podstawowej nr 1 w Olkuszu, a potem Szkoły nr 4. Kolejnym etapem był „Plastyk” – elitarna szkoła średnia w Krakowie, następnie studiował w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, skąd wyszedł jako gotowy, świadomy swej sztuki malarz – głównie martwych natur. Był ów Adam jednak człowiekiem niespokojnym, żądnym przygód, głównie erotycznych, „miłośnik seksu, wielbiciel erotyzmu”. Dlatego też powieść przesycona jest owym erotyzmem, scenkami ostrymi jak pieprz cayeński. Stąd w życiu Adama liczne damy: panny i mężatki za nic mające święte sakramenty. Bietka – pierwsza żona artysty, Roberta – postać z piekła rodem. Jakaś Zosia, która jak Adam urodziła się w Olkuszu – i liczna progenitura z prawego i nieprawego łoża, namolnie domagająca się alimentów, co bohatera, człowieka w tym względzie odpowiedzialnego, wpędza w nędzę, szczególnie, że jest to czas, kiedy świat zapomniał o dawnej gwieździe i idolu sztuki pędzla i farby. Na dodatek bohater – narrator został potrącony przez samochód tak dotkliwie, że jedna z jego kończyn nadawała się do amputacji. Nastają lata wędrówki po szpitalach w Krakowie, w Kielcach, najdłuższy jest pobyt w Otwocku, gdzie przebył 12 nader skomplikowanych operacji. Opis tego szpitala i sposobów leczenia ludzi z ciężkimi kontuzjami jest integralną, bardzo ciekawą częścią tej książki. Adam wyszedł ze szpitala jako kaleka i już się nie podniósł. Jego zamknięte po owym pożarze życie zostało zrekonstruowane przez wspomnianą Zosię na podstawie zachowanych notatek nieszczęsnego artysty, wspomnień jej i innych kobiet, które miały miejsce w życiu Adama, oraz w postaci tradycyjnej formy opowieści narratora wszechwiedzącego.
I teraz sięgamy po klucze, bo to jest powieść z kluczem, którym ludzie znający bohatera otwierają świat jego przeżyć i doznań. Więc klucz pierwszy: do Olkusza. Bohater – narrator snuje opowieść o Olkuszu z lat 60., czasów swego dzieciństwa. Jego ojciec jest dyrektorem dużej Spółdzielni Spożywców „Wespół” (czyli „Społem”) przy ulicy 1 Maja. Matka – dobry duch rodziny, kobieta o fascynującej urodzie. Brat Wojtek, siostra Alinka. Z rozrzewnieniem wspomina narrator atmosferę domową, ludzi Olkusza, pracowników owej Spółdzielni. Idziemy oto ulicą od stacji kolejowej (Ach! Te parowe pociągi!). Mijamy budynek milicji, nowy dom doktora Pochmaryka, dom szewca Smutka w ogródku, dworek Nadleśnictwa, budynki Spółdzielni „Wespół,” gdzie mieszka rodzina Adama. Ulica Szpitalna, Szkoła Podstawowa nr 1, której kierowniczką jest „kulawa pani Łechnicka”, a jej elegancki mąż pracuje w sekretariacie, uczy pani Hohrowa. Koledzy. Potem kościół z organami Hummla, rynek, księgarnia, sklep pana Lesiaka, gdzie wywoływało się filmy i gdzie można było zobaczyć znanego artystę estradowego – całe mnóstwo szczegółów tego Olkusza, którego już nie ma. Ten opis ma wartość zgoła dokumentalną. Na okładkach powieści Autor wygłasza prawdziwy hymn uwielbienia dla rodzinnego miasta oraz umieszcza dwie swoje reprodukcje z motywami, oczywiście, olkuskimi. To miasto, „gdzie twórca nie czuje się obcy”. Jest to swoiste przesłanie do tych olkuszan, którzy twierdzą, że nie da się tu żyć! Klucz drugi – do Zawiercia i Kromołowa, gdzie mieszkali teściowie Adama. Bardzo ciekawe dzieje tej rodziny… I wreszcie klucz trzeci: Kraków. Do otwarcia przez ludzi, którzy tworzyli i tworzą środowisko kulturalne tego miasta. Autor pisze o Krakowie z sympatią i goryczą, że ta jego dawność została zastąpiona pseudonowoczesnym blichtrem i kiczem.
O całym środowisku, z Akademią włącznie, Autor ma złe zdanie. To „Krakówek” ze swoją straszną atmosferą. Niby-artyści z awansu lub koneksji rodzinnych, ludzie bez perspektyw i ambicji. Podkradanie motywów i tematów. Kompletne lekceważenie starych, zasłużonych mistrzów. W tym mieście prawdziwy talent, człowiek prawdziwie utalentowany nie ma szans, zostanie zagryziony przez miernoty. Panuje wszechobecne szpiclowanie i donosicielstwo. Ludzie uważani za autorytety moralne czy artystyczne po latach okazują się agentami SB (nader ciekawy fragment o dziennikarzu M.M., działaczu opozycji, który okazał się jednym z najbardziej podłych donosicieli i agentów SB). Wernisaże wg narratora – to okazja do pijaństwa. Plenery – to czas do balang i frywolnych zabaw. W takiej atmosferze zaduchu i wzajemnego pożerania się żyje nasz bohater z kolejną żoną w biedzie, 12 razy przenosząc się z miejsca na miejsce, do coraz nędzniejszej klitki. Podejmuje prace niemające nic wspólnego z jego profesją i nie może zrozumieć, co jest przyczyną jego upadku. Jego – niegdyś wziętego artysty. Liczne postacie mogą rozszyfrować tylko ludzie ze środowiska. Klucz do Krakowa nie przyda nam się tym razem na nic. Wiele faktów zawartych w powieści ma odnośniki w życiorysie Marka Sołtysika, urodzonego w roku 1950, od 45 lat mieszkającego w Krakowie. Mimo rozgoryczenia do czasów, które go wyprzedziły, nigdy nie był i nie jest „popychadłem” literatury. Napisał 30 książek, aktywnie działa w środowisku artystycznym Krakowa, którego tak nie znosi. Z obecną żoną, jak wspomniał, mieszka w małej klitce. Jednak jest to powieść fikcyjna z elementami życiorysu autora, a nie jego autobiografia. Najważniejszy realny fakt: Marek Sołtysik żyje i ma się dobrze, co widzieliśmy na niedawnym spotkaniu autorskim w Olkuszu.