Ostatnie zwycięstwo nad Finepharmem Jelenia Góra pokazało, że nie taki lider straszny, jak go tabela maluje. SPR wygrał różnicą pięciu bramek (29:24 przyp. red) i ku radości kibiców i klubowych działaczy traci zaledwie punkt do miejsca premiowanego bezpośrednim awansem do Ekstraklasy piłkarek ręcznych.

O sukcesie rodzącym się w bólach, nosie trenerskim oraz recepcie na wyjście z kryzysu, ze szkoleniowcem olkuskiego zespołu – Krzysztofem Adamuszkiem.

– Panie Trenerze, gdy ostatnio rozmawialiśmy, nastroje były ponure. Teraz, jako kibice, mamy okazję pochwalić zawodniczki i pogratulować im zwycięstwa. Trener Adamuszek zrobi to samo?

– Na pewno tak. Cieszymy się, choć zupełnie nie rozumiem tej blokady u dziewczyn, bo początek w naszym wykonaniu był fatalny. Zero realizacji tego, co sobie założyliśmy przed meczem. Częściowo możemy to tłumaczyć stresem, jaki nam towarzyszył przed tym spotkaniem, bo to był jeden z tych bardzo ważnych meczy, które bezwzględnie trzeba było wygrać. Mimo wszystko za dużo było nerwów, dziewczynom nic nie wychodziło. Z czasem wyglądało to już coraz lepiej, choć i wtedy można było pomyśleć nad lepszym rozwiązaniem danej sytuacji, bo naprawdę bardzo dużo czasu na treningach poświęcamy szlifowaniu poszczególnych akcji. Dziewczyny zaprezentowały dzisiaj kilka figur, których ja jeszcze nigdy nie widziałem. To na pewno przez tę nerwowość. Ale stres to nieodzowny element sportu. Takie rzeczy zawsze się zdarzają, tym bardziej, że drużyna w takim składzie gra ze sobą stosunkowo krótko.

– No właśnie. SPR Krzysztofa Adamuszka, jest nieco inny niż ten ze startu obecnych rozgrywek. Dlaczego?

– W listopadzie udało się ten zespół trochę odbudować. Jednak znowu pojawiły się kontuzje, które nas nie oszczędzają. Dołączyło do nas kilka nowych zawodniczek, zdolnych, ale jeszcze nieogranych. To widać właśnie w takich meczach, gdy gra toczy się o sporą stawkę. Taka np. Kornelia Karwacka przez kontuzję musiała przymusowo pauzować ostatnie dwa lata. Potrzebujemy trochę czasu, aby tę drużynę zbudować, poznać ze sobą dziewczyny. Jednak tak naprawdę tego czasu właściwie nie mamy, bo niemal każdego tygodnia gramy ,,mecze o życie”. Wypada być dumnym z postawy tych dziewczyn, które mimo problemów, momentami są w stanie zaprezentować się na bardzo solidnym poziomie. Punkty z Finepharmem są nagrodą dla nich za ciężką pracę, jaką wykonujemy na zajęciach. Te dwa wywalczone oczka już teraz dają nam baraż, ale wszyscy mamy nadzieję, że powalczymy jeszcze o główną premię sezonu.

– Mecz z Finepharmem trzymał w napięciu do samego końca. Przez 60 minut na parkiecie swoje umiejętności miały okazję zaprezentować aż trzy bramkarki. Na trybunach można było usłyszeć, że ta ostatnia zmiana na Agnieszkę Gil była najlepszym posunięciem. Jak trener się do tego odnosi?

– Dorota Krzymińska grała z kontuzją, ale chciała zagrać na własną odpowiedzialność. Nie będę ukrywał, że na tym etapie rozgrywek stawiam na doświadczone dziewczyny. Kindze Baryłce ten mecz natomiast ewidentnie nie wyszedł i dlatego na parkiet posłałem Agnieszkę. Wiele osób pyta mnie, dlaczego do protokołu nie wpisuję wszystkich zawodniczek. Właśnie dlatego, bo w każdej chwili może pojawić się jakaś czerwona kartka, uraz, więc zawsze zostawiam sobie te dwa miejsca w obwodzie. Występ naszej nominalnej trzeciej bramkarki okazał się dobrym posunięciem, broniła z dużym wyczuciem i sporym szczęściem. Jeśli chodzi o Agnieszkę, to w ostatnim czasie poczyniła ogromne postępy, co tylko może wyjść z korzyścią i dla niej i dla całego zespołu. Z Finepharmem dała dobrą zmianę i pokazała, że jest ważną częścią tej drużyny.

– Jeszcze niedawno atmosfera w zespole była „mętna”. Trzy kolejne porażki zrobiły swoje. Skąd taka błyskawiczna przemiana na lepsze?

– Ciężko już teraz oceniać, czy udało nam się wrócić do zwykłej dyspozycji. To okaże się w następnych meczach, które dla nas będą w tym roku najważniejsze. Wiadomo jakie są kobiety, ze stabilnością u nich bywa różnie. Pewne jest to, że dziewczyny dobrze zareagowały po tych dziwnych trzech porażkach. Chcę podkreślić, że z pierwszej siódemki wypadły nam aż cztery zawodniczki. Poważne kontuzje dopadły Ankę Kubiak i Agatę Basiak. Problemy zdrowotne ciągle mają Kasia Ignatova z Paulą Przytułą, a to są piłkarki, które niejako stanowią szkielet tej całej naszej układanki. Strasznie trudno jest je zastąpić na parkiecie, w szczególności Ignatovą, która bez względu na to czy jest zdrowa czy nie, jest liderką tego zespołu i wzorem dla młodszych koleżanek, bo przecież w obwodzie mam praktycznie samą młodzież. Niemniej dziewczyny mocno się starają, choć oczywiście jakaś niepewność czy nawet bojaźń jeszcze się pojawiają. Robimy wiele, żeby eliminować wszelkie słabości, które przyczyniają się do porażek, jak chociażby do tych niedawnych z Olimpią Nowy Sącz.

– Temat Olimpii wraca jak bumerang. W weekend znowu będziemy świadkami starcia Olkusz – Nowy Sącz. Jak to się skończy tym razem?

– Sobotni mecz z Olimpią jest dla mnie i mam nadzieję, że dla wszystkich zawodniczek sprawą honoru. Dużo rozmawiamy, dziewczyny zaczynają rozumieć, że nikt nie odda im punktów bez walki i stąd te horrory. Przywiązujemy sporo uwagi do taktyki, z której realizacją na boisku bywa jeszcze różnie, ale z meczu na mecz wygląda to coraz lepiej. Ostatnie dwa bezpośrednie pojedynki przegraliśmy. Ewidentnie złapaliśmy wtedy dołek. Nie chcę się tłumaczyć kontuzjami, choć one mają naprawdę poważny wpływ na postawę zespołu. Jestem niemal przekonany, że strata Joasi Gadziny dla Nowego Sącza byłaby katastrofą. Nam wypadły cztery dziewczyny, a mimo to idziemy do przodu. Z Olimpią zagramy może nie o mistrzostwo świata, ale na pewno będzie to potyczka z gatunku tych najistotniejszych. Być może to właśnie w sobotę rozstrzygnie się kwestia, kto do Ekstraklasy awansuje bezpośrednio, a kto o nią będzie musiał powalczyć w barażu. Nie wyobrażam sobie innego wyniku niż nasze zwycięstwo. Musimy wygrać i to najlepiej zdecydowanie. Pomoc publiczności będzie bezcenna.

0 0 votes
Article Rating
Subskrybuj
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze