1

Wiele życiorysów literata
Nie zamierzam ukrywać swojej fascynacji życiem i książkami Romana Tomczyka (1909-1979). Nie będę kluczył, nie będę mylił tropów, wystarczy, że mój bohater, Roman Tomczyk, musiał to robić całe życie. Gdy pytałem córkę Tomczyka, Barbarę Blicharską, o życiorys jej ojca, uśmiechnęła się smutno i powiedziała: – Ojciec napisał wiele życiorysów, ale żadnego prawdziwego, bo o wielu sprawach musiał milczeć. Kim był Roman Tomczyk? Co?! Nie znają Państwo tego nazwiska?! Proszę się nie winić, to historia zrobiła wszystko, żeby zaginęła o nim pamięć.
W książce „Ryjoczkowego ciała opisanie” pisarz zastosował pewien ciekawy chwyt metodyczny. Opisując Ryjoczka, w każdym z rozdziałów posłużył się różną nazwą części ciała, organem, którego opis determinował jakąś cząstkę charakteru głównego bohatera powieści. Gdyby zastosować tę samą metodę do opisu Tomczyka, w pierwszej kolejności przychodzi mi do głowy serce.

Serce
Z Maszyc k. Skały, gdzie przyszedł na świat w 1909 roku, do gimnazjum chodził mały Roman przez Szyce. Gimnazjum znajdowało się w Ojcowie, ale maturę przyszły pisarz zrobił w miechowskim liceum. Przypuśćmy jednako, że jesteśmy wciąż w Szycach, w pewnym domu i przy piecu, bo właśnie tamże, zimą, gdy były mrozy, zatrzymywał się młody Tomczyk, żeby się kapkę ogrzać u gościnnych gospodarzy. Z czasem chęć ogrzania się była tylko pretekstem do rozmowy i wymiany uśmiechów z młodszą o kilka lat Ireną Żurowską. Tak zrodziło się uczucie między nią a Romanem Tomczykiem, uczucie, któremu pozostali wierni – tak jak Bóg nakazał – do końca. Siostrą Ireny była Eugenia Żurowska, późniejsza podpora małżeństwa Solarzów, którzy założyli Uniwersytet Ludowy w Szycach. Po latach Tomczyk krytykował Solorzów, bo – jego zdaniem – komunizowali wieś, ale to już inna historia. W końcu on, przedwojenny publicysta „Prosto z Mostu” wiedział jakim zagrożeniem jest komunizm. Ale nim rozeznał się w miazmatach dialektyki marksistowsko-leninowskiej studiował medycynę na Uniwersytecie Warszawskim. Ze studiów „wyniósł (…) przywiązanie do tradycji warszawskiej szkoły historycznej z jej „optymistycznym” bilansem dziejów Polski nawet w dobie rozbiorów, z jej romantyzmem, z jej pozytywną oceną naszych zrywów powstańczych, z jej predylekcją do akcentowania pierwszorzędnej roli narodu w dziejach kraju przy niedocenianiu, a może nawet lekceważeniu roli państwa” (Jacek Sudoł, z tekstu wspomnieniowego o Romanie Tomczyku, który ukazał się w Tygodniku Powszechnym, nr 40 z 1979 r.). Ponieważ do krezusów finansowych nie należał, więc biedował: – W kieszeniach paltociku nosił kamienie, by wiatr nie podwiewał mu połów kurtki – opowiadała mi w 2008 roku Irena Tomczykowa. W Warszawie, w redakcji „Prosto z mostu” poznał się m.in. z Dobraczyńskim, Gałczyńskim, Andrzejewskim, Iłłakowiczówną, Waldorffem, Piaseckim. I to w „Prosto z Mostu” zaczął publikować swoją pierwszą powieść „Cudzy zagon” – ukazało się tylko osiem odcinków, ostatni… 3 września 1939 roku.

Wojna, jak to wojna, wciągnęła go wir; jako żołnierz 11 pułku ułanów walczył w kampanii wrześniowej 1939 r. A potem był w konspiracji, w Batalionach Chłopskich i partyzantce AK-owskiej. Aresztowany przez gestapo zdołał zbiec. Trudno znaleźć informacje o tym fascynującym okresie w jego życiu, bo przecież po wojnie nie za bardzo mógł się swoją bohaterską kartą chwalić, a chyba też nie za bardzo lubił o sobie mówić. Zresztą, jak uczy konspiracja – najlepiej nie zostawiać za dużo śladów.

Nerwy
Był aresztowany nie tylko przez Niemców, bo ponownie trafił za kratki w 1945 roku, zaaresztował go wówczas niejaki Litewka z Prądnika Korzkiewskiego. Tomczyka i jeszcze kilku ludzi UB-ecy wrzucili do piwnicy pewnego budynku. Zamknięci, dla dodania sobie animuszu, śpiewali „Kiedy ranne wstaję zorze, tobie niebo, tobie morze, tobie śpiewa żywioł wszelki, bądź pochwalon Boże wielki”, choć chyba bardziej do chwili pasowałyby godzinki: „Przybądź nam Miłościwa Pani ku pomocy, a wyrwij nas z potężnych rąk nieprzyjaciół mocy”. Śpiew wkurzył ubeków, więc przyszli i skatowali zatrzymanych. W domu Tomczyka zrobili rewizję – zabrali kożuch, buty i aparat fotograficzny. Tyle, że aparat nie był Tomczyka, ale niejakiego Becka, Żyda, którego rodzina Tomczyka ukrywała w czasie wojny w Sułoszowej. Tenże Beck po wojnie był ważną szychą w Komitecie Wojewódzkim PPR w Krakowie. Irena Tomczykowa wraz z Józefem Gęgotkiem z Sułoszowej, kumplem męża z partyzantki, pojechali do Krakowa do komitetu. Beck – jak to się wtedy mówiło – swoimi kanałami załatwił zwolnienie Romana Tomczyka z więzienia. UB zwróciła nawet Beckowi aparat. W jednym z opowiadań Tomczyka występuje kat i jego oprawca z – jak się można domyślić – katem z UB. Spotykają się na ścieżce w lesie, i kat nie poznaje swojej ofiary. Prawdopodobnie powstało na kanwie autentycznych wydarzeń. A o Becku wspomina Tomczyk w powieści „Mali nadludzie”. Po zwolnieniu przyszły pisarz miał się meldować na milicji, ale zdawał sobie sprawę, że nie może być pewny dnia ani godziny, więc spakował manatki i wyniósł się do Cieszyna. Początkowo mieszkał tam sam, nie miał dobytku, nawet pościeli, więc spał na fladze ze swastyką; śmiał się i mówił, że lubi ją „mieć pod tyłkiem”.

Później dołączyła do niego żona. W Cieszynie byli do 1949 roku. Tomczyk uczył w miejscowej szkole. Jednocześnie podjął studia historyczne na Uniwersytecie Wrocławskim. Promotorem jego pracy magisterskiej o pochodzeniu imion w Małopolsce, był profesor Szczotka. Pracę ocenił bardzo wysoko, uznając ją za niemal doktorską. Ale doktoratu Tomczyk nie zrobił, bo profesor Szczotka zginął, gdy jadąc pociągiem, pomylił drzwi ubikacji z drzwiami wyjściowymi z wagonu.

W 1949 roku tęskniąca za Krakowem żona Irena przekonała Tomczyka, że powinni wrócić do Krakowa. Zamienili więc piękne mieszkanie w Cieszynie na …klitkę w pożydowskiej kamienicy w Krakowie – przy ul. Wawrzyńca. – Tam było pełno karaluchów, okno zabite dechami – wspominała pani Irena. Mieszkanie wyremontowali i polubili. Mieszkało im się tam dobrze, odwiedzali ich znajomi z partyzantki i z Wici (młodzieżówka PSL-u), do którego Tomczyk należał przed wojną. Wpadali Mierzwa, Mazurek, Kabat… Takie wizyty zapewne nie mogły ujść uwadze tajnych służb, przecież np. Stanisław Mierzwa był jednym z 16 przywódców Państwa Podziemnego, których aresztowało NKWD i został skazany w procesie moskiewskim (po powrocie trafił do polskiego więzienia, wyszedł na wolność w 1953 r.).

2

Pośladki
To nie było zbyt rozumne, ale chyba inaczej nie mógł; już wyjaśniam co też takiego było przez Tomczyka nieprzemyślane. Jako nauczyciel liceum im. Sobieskiego, już po 1956 r., wraz z młodzieżą wyjechał Tomczyk do sanatorium w Krynicy. Tam, w słynnej Patrii, którą komuniści odebrali tenorowi Janowi Kiepurze, uczniowie Tomczyka mieli występ dla kuracjuszy. Wśród widzów znalazł się jakiś sekretarz partii z dzieckiem. Sekretarz, wiadomo, gdzieś się spieszył, na plenum, na zebranie, a może po prostu nudził się żywym słowem, które padało ze sceny; w każdym razie dał znać, żeby młodzi artyści się pospieszyli, a najlepiej zaraz skończyli występ, bo on musi wyjść. Tomczyk zareagował emocjonalnie, ale na swoje usprawiedliwienie miał to, że młodzież napracowała się przygotowując program, wyuczyła wierszy, kwestii, przezwyciężyła tremę, a tu w połowie kazali im złazić ze sceny; wyszedł więc Tomczyk przed ludzi, on, opiekun młodzieży, i z sarkastycznym uśmiechem powiedział: – A teraz na zakończenie programu artystycznego możecie pocałować mnie w dupę.

No i go wywalili z Sobieskiego. Trafił do liceum im. Nowodworskiego, ale z zakazem nauczania historii. Uczył więc przysposobienia wojskowego. W „Nowodworku” pracował do 1960 r. – Dawni uczniowie doskonale go pamiętają, wielu ze znanych mi z fizyki profesorów to dawni uczniowie ojca, świetnie go pamiętają do dziś i bardzo dobrze wspominają – mówiła Barbara Blicharska.

Płuca
W 1960 r. podczas badań okresowych prześwietlenie płuc wykazało, że Tomczyk ma zaawansowaną gruźlicę. Musiał odejść ze szkoły. Ale to nie był koniec jego kariery pedagogicznej. Potem uczył jeszcze okazyjnie u ojców Pijarów i u Bernardynów w Kalwarii Zebrzydowskiej. To do Kalwarii kupił sobie drogi garnitur, który rodzina nazywała ubraniem papieskim, bo pisarz był w nim na spotkaniu z Janem Pawłem II. Tomczyk znał Karola Wojtyłę nie tylko z Tygodnika, ale także z Kalwarii. A w ubraniu papieskim kazał się pochować. Z gruźlicy wprawdzie wyleczyła go streptomycyna, ale pozostała mu rozedma płuc. Choroba osłabiła serce. A poza tym dużo palił. – Dlaczego palisz jednego papierosa po drugim? – pytała stroskana małżonka. – Bo nie można jednego po trzecim – odpowiedział. Po gruźlicy osłabione serce dopadł zawał. Po zawale Tomczyk zmizerniał. Ale nie skarżył się. Pisarz zdawał sobie sprawę, że umiera. Wszystko więc uporządkował.

Po ostatnim pobycie w szpitalu uparł się, żeby jechać do Prądnika. Miał tam skończyć artykuł. Wyszedł do ogrodu, bo zaczęło padać, a trzeba było zebrać pranie, żeby nie zmokło. Powalił go drugi zawał serca. Pani Irena nie mogła sobie później wybaczyć, że pozwoliła mężowi pojechać do Prądnika.
„Miałem bardzo ciekawe życie. Poznałem wielu wspaniałych ludzi” – pisał krótko przed śmiercią.
„Mąż był ludzki i wesoły” – wspominała pani Irena.

Plecy
Gdy Barbara Blicharska była na stypendium Humboldta zaprosiła ojca do Niemiec. Dostał wizę i paszport i przyjechał na krótko do córki. Opisał potem w Tygodniku uroczystości 1 Maja w Niemczech Zachodnich. Tekst zdenerwował komunistów. Rektor Karaś, przełożony córki Tomczyka, przeczytał artykuł i natychmiast kazał cofnąć zgodę uczelni na jej wyjazd do Niemiec. Córka była więc na stypendium tylko pół roku, a miała szanse na dwa lata. – Byłam jedyną studentka, której macierzysta uczelnia nie wydała zgody na przedłużenie stypendium! – jeszcze po latach denerwowała się na wspomnienie tamtych chwil.
– Dlaczego mnie odwołano? – spytała po powrocie rektora Karasia.
– A bo tak! – odparł Karaś.

Córka Romana Tomczyka jest fizykiem, pracę doktorską pisała u prof. Hennela, męża Józefy Hennelowej, koleżanki Tomczyka z Tygodnika Powszechnego. Mąż też jest fizykiem, to samo syn Wojtek. Tomczyk mówił czasami: – U mnie wszyscy w domu są fizykami, tylko ja jeden metafizykiem.
Wnuczka Zosia skończyła biochemię, a najmłodsza Malina, choć studiowała filologię francuską i zarządzanie kulturą, to pokusiła się też na studia w Europejskiej Szkole Filmowej i jest kierownikiem dużych produkcji filmowych. Pracowała przy „Vinci” Juliusza Machulskiego, „Jestem” Doroty Kędzierzawskiej i „Katyniu” Andrzeja Wajdy.
– Może kiedyś zrobi film o dziadku – marzyła jej matka, Barbara Blicharska.

Wątroba
W twórczości Tomczyka sporo jest tropów związanych z ziemią olkuską. Wiele opowiadań i powieści dzieje się w jego rodzinnych stronach, akcja jednego z opowiadań tomu „Życie jak kaktus” umiejscowiona jest prawdopodobnie w Bukownie, innego w Wolbromiu.
W powieści „Na co mu przyszło”, opisane są dzieje dworu w Maszycach, który należał do Szenów, a ostatnio do znanego kompozytora Zbigniewa Preisnera (ale ten też już go zdążył sprzedać).

Z kolei „Mali nadludzie”, to powieść z kluczem (albo wręcz łomem!) dziejąca się podczas niemieckiej okupacji na wschodnich terenach dawnego olkuskiego powiatu. Ogromnie zainteresowała ona olkuskich badaczy Holokaustu Krzysztofa Kocjana i Ireneusza Cieślika, bo Tomczyk opisał w niej autentyczne wydarzenia, w tym ludzi, którzy podczas wojny ukrywali w okolicach Skały Żydów, albo kolaborowali z Niemcami. Właściwie wszyscy bohaterowie książki, to ludzie z krwi i kości. Opisane historie, likwidacja getta w Skale, ludzka szlachetność, odwaga, ale też podłość i małość, to wszystko musiało leżeć Tomczykowi, jak to mówią, na wątrobie, więc spisał te historie i wydał w książce. Dziś nikt w Skale o tej powieści nie pamięta, ani jej autora. To zdumiewające, że tak ważna publikacja poszła w zapomnienie. A może chciano o niej zapomnieć?

Rozum i ręce
Pozostawił jedną nie wydaną powieść, ale – jak twierdziła córka – „poszarpaną”, więc nie nadającą się do publikacji. W 1994 r. ukazało się w Tygodniku Powszechnym opowiadanie wykrojone z tej książki.
Żona i córka podkreślały, że Tomczyk zdawał sobie sprawę, że niedługo umrze. – W 1976 r. miał zawał serca, którego nawet nie zauważył. Dopiero kiedy poczuł się bardzo źle, poszedł do szpitala i tam zbladł, nawet nie on, ale lekarz, który go zbadał: – Pan przeszedł zawał! – usłyszał od doktora – wspomina Barbara Blicharska. To było Bożego Narodzenia, ponoć właśnie wtedy umiera na serce najwięcej ludzi. Są wzruszenia, chwila refleksji i serce czasem nie wytrzymuje. Przy tym Tomczyk był schorowany, bo od wczesnej młodości był zmuszony zarabiać i samemu się utrzymywać; organizm wyeksploatowały też wojenne lata, więzienie. – Wcześnie go osierocił ojciec, więc poszedł do pracy – wspominała Irena Tomczyk. Mądry był, więc dawał sobie radę. Trochę pomagał mu stryj Teofil Tomczyk, burmistrz Złotego Stoku, ale właściwie był zdany wyłącznie na własne siły, od innych nie wymagał zainteresowania swoją osobą; nie zależało mu też na majątku.
– Ze swojej części majątku w Maszycach zrezygnował na przykład, bo uważał, że on dostał od rodziny wykształcenie, więc siostrze zostawił dom i pole – dodawała córka.

3

Pamięć
W piąta rocznicę śmierci pisarz Barbara Blicharska napisała wspomnienie o ojcu:
„Nam, dzieciom, nie wolno było zaglądać do Jego biurka. Nie zamykał go na klucz, ale łagodnie upominał, gdy ktoś z nas tam mu coś przewracał. Miał tam swój porządek, w górnej szufladzie był zawsze brulion liniowanego papieru i pióro. I tam też leżało to, co aktualnie pisał. A wydrukowane lub zakończone znikało w dolnych czeluściach solidnego, dębowego mebla.
A tego jesiennego dnia pięć lat temu, gdy tak nagle przestało bić Jego serce zostały w szufladzie czyste kartki. To co tworzył zostało zakończone. Zamknięte w osobnej teczce i ponumerowane. Nie wiem, czy już było gotowe do druku, czy jeszcze zamierzał coś zmienić w tym kilkunastostronicowym tekście. A ranek tego dnia był mglisty, taki jaki opisywał w jednym ze swoich pierwszych felietonów w „Prosto z Mostu” w 1938 r.: „wszystkiemu była winna mgła. Przytłumia każdy głos i dźwięk, jest tak straszliwie cicho. Przysłania matową szybą kontury, nie płynie i nie stoi, wciska się przez słuch i wzrok smutkiem czy smuteczkiem w duszę…”
Potem Roman Tomczyk zapadł się w jeszcze gęstszej mgle. Ale czy mogło być inaczej, przecież zmarł w 1979 r., w rok po obraniu kardynała Karola Wojtyły papieżem, na rok przed pamiętnym 1980 rokiem, przed narodzinami Solidarności; potem był stan wojenny, zmiany roku 1989. W całym tym rozgardiaszu nikt nie pamiętał o Romanie Tomczyku. I ta niepamięć trwa do dziś. Nikt go nie wznawia, nikt o nim nie pisze. Córka pamięta tylko o młodej badaczce, która miała o ojcu pisać doktorat, ale chyba go nie napisała, bo słuch o niej zaginął. Roman Tomczyk wspominany jest w kilku opracowaniach o literaturze. Andrzej Kuncewicz w „Leksykonie Pisarzy Polskich” (Warszawa 1995) wspomina o wątkach ekologicznych w twórczości Tomczyka. Dziś, gdy ekologia jest tak modna, dzieła tego pisarza aż prosiłyby się o przypomnienie. „Czemu tak mało podoba się ludziom teraz piękny język, zaduma, refleksja i łagodność Jego prozy?” – dziwiła się w 1984 roku Barbara Blicharska w drukowanym w Tygodniku wspomnieniu o ojcu.

Pięknie o twórczości Tomczyka napisał we wspomnianym pożegnalnym tekście w Tygodniku Powszechnym – dziś już również nieżyjący – Jacek Susuł: „Wiemy, że te „literackie” teksty Tomczyka powstawały w wyniku mnóstwa przygodnych kontaktów z ludźmi polskiej wsi czy tzw. „polskiej prowincji”, które nawiązywał w czasie swych licznych con amore podejmowanych wędrówek po całym kraju, zwłaszcza po ziemi rodzinnej. Jeździł – jak zwykł mawiać – „na ryby” albo „na grzyby” albo „w lasy”. Przywoził bezcenne tworzywo literackie, którego mogliby mu pozazdrościć nawet najwybitniejsi współcześni pisarze”.
Pozostały po Tomczyku następujące książki: „Droga jest wyboista” (1962, to przerobiona przedwojenna powieść), „Uczynki niemiłosierne” (1964), „Mali nadludzie” (1967), „Ryjoczkowego ciała opisanie” (1970, zilustrowana bogato przez słynnego rysownika Andrzeja Czeczota), „Do góry nogami (1975, to w tym tomie jest zaskakujące opowiadanie, w którym to Abel zabija Kaina), „Życie jak kaktus” (1976), „Na co mu przyszło” (1977) i „Opowieści o dwu, cztero i sześcionogach” (1980). Wszystkie dopracowane w każdym calu, z wysokiej próby prozą, z wyraźnym moralnym przesłaniem. Warto też wiedzieć, że opowiadanie „Chorych pocieszać” stało się kanwą etiudy dyplomowej młodego Krzysztofa Zanussiego pod tytułem „Śmierć prowincjała” (1968); co ciekawe filmu został nagrodzony – za ateizm – na festiwal Komsomołu w Moskwie, a zaraz potem w Mannheim dostał nagrodę ekumeniczną jury złożonego z katolików i protestantów niemieckich.

„ – I to już koniec? – zapytanie mi Babuszka Ignacy zadaje. – A stopy, żyły, tkanka a ślepa kiszka?
– Wszystko to – odpowiadam – z dnia na dzień gorsze się staje. Czas i życie zużywa je, zaś części zamiennych brak. Więc choć te odkrycia i nowe środki, choć zakładów naprawczych coraz więcej, zawsze w końcu defekt nie do usunięcia. Jak się nazywał, gdzie urodził, ile żył nieodżałowanej pamięci, w czarnym kolorze.”
(Fragment książki „Ryjoczkowego ciała opisanie”, Katowice 1970, s.355).

Postscriptum
W wydanych w 1978 r. dwutomowych „Dziejach Olkusza i regionu olkuskiego” prof. prof. F. Kiryka i R. Kołodziejczyka, w drugim woluminie, znajduje się rozdział poświęcony kulturze dawnego powiatu olkuskiego. Znalazło się tam zdanie o Romanie Tomczyku, no, że jest taki pisarz co się na tej ziemi urodził. I tyle. O różnych mało ważnych osobach są tam całe ustępy, o sekretarzach partii i utrwalaczach władzy ludowej są peany, a na temat pisarza, który większość książek poświęcił ziemi olkuskiej, tylko jedno krótkie zdanie, że jest. Gdyby „Dzieje” ukazały się rok później, pewnie napisano by, że „był”.

Próbka pisarstwa Roman Tomczyka. Fragmenty jego najlepszej powieści „Mali nadludzie” (Katowice 1967), dotyczący okupacyjnej rzeczywistości tej części przedwojennego powiatu olkuskiego, która trafiła do Generalnego Gubernatorstwa (głównie Skała i Szyce). Z recenzji: „(powieść – dop.) ukazuje na kilku przykładach proces moralnej degrengolady różnych małych łajdaków: volksdeutschów, granatowych policjantów itp. Narracja utrzymana jest w tonie ironicznym, pobrzmiewającym bądź echami „Kukułki” Andrzejewskiego, bądź „Przygód dobrego wojaka Szwejka” Haszka i ten kpiarski ton kontrastujący zarówno z tragizmem niektórych opisywanych zdarzeń, jak i z obrzydliwością atmosfery w jakim pogrążeni są główni bohaterowie, nadaje książce oryginalny ton”.

Żydzi się chrzczą
„W rejonie przed wojną mieszkało tylko kilka rodzin żydowskich, z tego jeden bogaty handlarz owocami, posiadający także wytwórnię dżemów i soków, a reszta biedne handałesy: jakiś Gutbecal zwany Zajdo, noszący towar do sklepiku w worku na plecach, jakiś Josek skupujący skórki i cielęta. Był także pewien brat młynarza, który zakochał się przed wojną w Żydówce i przeszedł na judaizm i dla równowagi pewien proboszcz pochodzenia żydowskiego. Brat młynarza wrócił po wybuchu wojny i ściągnął całą rodzinę żony, najróżniejszych zawodów i z najróżniejszych miast: Sosnowca, Będzina, Krakowa, Krzeszowic i Trzebini. Wielu z nich chciało przyjąć chrzest i udało się w tym celu do księdza Izraelity.
– Kiedy chcecie przejść na łono Kościoła? – spytał proboszcz.
– Zaraz.
– Tak z miejsca nie można. Prawo kanoniczne pozwala przyjąć niechrześcijanina na łono dopiero po okresie katechumeńskim.
– Niedobrze.
– Ale słusznie – odpowiedział proboszcz – bo i jak byście odpowiedzieli przy chrzcie: „Czego potrzebujesz od kościoła?” „Metryki!”.
– Niedobrze.
– Niedobrze.
– I co robić?
– Jeżeli ja mam – odpowiedział proboszcz – jechać, dajmy na to, z Krakowa do Lublina pociągiem, bezpośredniego już dziś nie ma, a mnie się śpieszy, to co?
– To jadę z przesiadką pierwszym lepszym.
– Całkiem słusznie. To wy zróbcie tak: idźcie do takiego wyznania, które jest chrześcijańskie, a nie ma prawa kanonicznego, jak mówią sekty. Mnie potem wolno przyjąć z jednego wyznania chrześcijańskiego na drugie, czyli was nawrócić.
– Dziękujemy. Ksiądz jest mądrzejszy jak sam rabin.
(s. 126-127)

4

Logika zbrodni
„Pinkus szedł sobie żwawo ze Skały bocznymi drogami, rozglądając się na boki, gdyż Żydom zakazano surowo opuszczać getto. Nie chciał przynajmniej popełniać drugiego przestępstwa mianowicie nienoszenia opaski z gwiazdą Dawida, ale nałożył na nią drugą, ze znakiem Czerwonego Krzyża, miał bowiem przed wojną skład apteczny i uważał, że przez to jest związany ze służbą zdrowia. Pech go tego dnia prześladował, ponieważ w najmniej spodziewanym miejscu natknął się na komendanta (obermajster Policji Polskiej Kazimierz Nowak, kanalia rzadkiej maści, na usługach Niemców – dop.), który jednak nie zwróciłby może uwagi na niego, gdyby właśnie nie opaska – z daleka nie widać czy jest na niej czerwony Krzyż czy gwiazda.
– Jude? – zapytał.
Zalcman nic nie odpowiedział. – Myślał chyba, czy należy teraz podciągnąć w górę jedną opaskę aby ukazać drugą, bo, jak opowiadał później syn sołtysa, który był w pobliżu i widząc co się dzieje uskoczył za zarośla, zaczął to robić. Teraz go Nowak poznał – był to jeden z tych, którzy mieszkali w dolinie Będkowskiej, zanim ich przesiedlono do getta.
Nowak zapytał o coś jeszcze, czego sołtysów chłopak nie dosłyszał, po czym poszli parę kroków i nagle Zalcman rzucił się do ucieczki.
Nowak krzyknął „Halt”, Zalcman stanął a wtedy komendant odpiął kaburę i wyciągnął pistolet.
– Niech mnie pan nie strzela – rzekł Żyd – to ja panu coś powiem.
Powiedział, że idzie po pieniądze „i różne inne rzeczy”, które ma chowane u chłopa, gdzie mieszkał i z chęcią coś z tego odda, byle pan komisarz go puści.

Pieniądze były zakopane w garnku: trochę złotych monet, kolczyki i bransolety. Zalcman dał część Nowakowi, ale ten wolał mieć wszystko. Odprowadził Żyda kawałek za wieś i koło zagajnika powiedział: „No, zwiewaj!” Pinkus ruszył w krzaki, a wtedy Nowak zastrzelił go, wrócił do wsi i kazał zakopać. Tak było najlepiej. W zaistniałej sytuacji można było albo przekazać, według zarządzenia, Zalcmana żandarmerii, ale wtedy należało oddać i całą zdobycz, albo puścić go wolno co było niezbyt bezpieczne, gdyż zostawał świadek, który mógł się wygadać, a Niemcy w getcie mieli konfidentów i nie darowaliby zabrania żydowskiego mienia, nadto Nowakowi przypadłaby tylko część zdobyczy a nie cała. Likwidacja Zalcmana nie narażała na nic, a przeciwnie, powinna być dobrze widziana przez żandarmerię – do odpowiedzialności pociągano wtedy, gdy aresztowany uciekł, a nie gdy ucieczkę udaremniono”.
(s. 137-138)

Ostrożność
„– Ostrożność nie zawadzi – odpowiedział Kita. – Choć może pan ma rację, że przesadna też nie dobra, jak nie pokazując palcem zdarzyło się panu Filipkowi. Poszedł sobie chłopina kiedyś do Margarynki z urzędnikiem gminnym, Czarnuchem. Wypili trochę, zjedli i najpierw zaczął baraszkować z Margarynką Czarnuch, a Filipek czekał na swoją kolejkę. O Czarnuchu różnie mówią, nawet się podobno leczył… Pan Filipek człowiek uczony i ostrożny, pomyślał sobie: skoro alkohol zabija zarazki, dobrze byłoby Margarynkę zdezynfekować. Alkoholu już nie było, ale za to na stole znajdowała się woda kolońska, też na spirytusie. Więc zanim się zabrał do rzeczy, chlusnął gdzie trzeba. Margarynka najpierw kwiknęła, bo ją zapiekło, a potem dała panu Filipkowi w mordę”.
(Str. 157-158).

Uratowani
„W tej wsi (Prądnik – dop.) ukrywało się i przeżyło wojnę kilkoro Żydów: adwokat Beck z Krakowa, z rodziną, Kasmanowa, niejaki Dolek, później wyższy funkcjonariusz władz bezpieczeństwa we Wrocławiu, dwu Rosjan zbiegłych z niewoli, Anglik kapitan Douglas Peppiatt, rodem z Newcastle, podoficer Bernard John Curtis z Durban w Południowej Afryce, żołnierz Kafrarian Riffles East London Cape, podoficer James Henderson z Durcham, zbiegowie z obozów jeńców, oraz wielu Polaków ukrywających się z najróżnorodniejszych powodów. Co zaś do Łękawskiego, to przebywał tu jako żyjący człowiek niecałą dobę. Wieczorem pochodził trochę koło domu aby się rozejrzeć w położeniu, a później położył się spać. Zastali go jeszcze w łóżku i kazali mu się ubierać. Włożył spodnie, wciągnął buty, sięgnął po marynarkę i wtedy całym ciężarem gruchnął w Eiglera, przewrócił go, wybił ciałem niską ramę okienną i znalazł się na zewnątrz domu. Zalasiński, ślepa cholera w okularach strzelił z pistoletu i trafił zamiast Łękawskiego policjanta Gozdka w rękę. Łękawski byłby uciekł gdyby nie obstawa przed oknem. Trafili go i kazali Polakiewiczowi zakopać w ogródku a potem pobili domowników. Nie mogliśmy ustalić, kto go trafił: był tam Niemiec i granatowi, strzelali wszyscy, można jednak tak strzelać, aby nie trafić. Ktoś musiał wsypać; z Krakowa albo z miejscowych. Jeśli z doliny, to ktoś nie mieszkający daleko, mogący zauważyć obcego koło domu lub w mieszkaniu. Nikt tego dnia u Polakiewicza nie był, ale w pobliżu, mniej więcej od miesiąca, mieszkał niejaki Patuła, kontroler mleka, pilnujący aby chłopi wywiązywali się z odstawy. Zainteresowaliśmy się nim trochę: i wtedy wyszły na jaw różne ciekawe rzeczy.”
(s. 169-170).

Mały partyzant Łokietek
– (…) Ta okolica jest znana ze swych osobliwych tradycji walki z okupantem. Ukrywał się tu bowiem ongi pewien wybitny partyzant, mały i uparty. Cały kraj był opanowany przez przeciwnika, ale mały nie tracił nadziei. Trochę – na palcach można policzyć – wojaków mu zostało, aprowizację mu dostarczali chłopi, „gazetek” w tym czasie nie było, ale tak zwane pocieszające wiadomości niewątpliwie docierały. Raz zdarzyło się, że ówcześni żandarmi byliby go nakryli w grocie, tylko nie chciało im się mundurów obierać z pajęczyn wiszących u wejścia i nie weszli do środka. Rzecz działa się przeszło sześć wieków temu a partyzant nosił pseudonim Łokietek. Później mały został królem i w swoim zawodzie okazał się niezłym fachowcem. Chodzili tu później Szwedzi i chodzono za Szwedami, powstańcy ze stycznia bili się koło granicy austriacko-rosyjskiej, a dalej poległ rosyjski kapitan, który był z nimi i jeszcze do dziś różne wariaty szukają kasy powstańczej, jaką mieli zakopać rozbitkowie”.
(s. 172)

Foto. Roman Tomczyk i okładki jego książek.

0 0 votes
Article Rating
Subskrybuj
Powiadom o
3 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
TomaszT
TomaszT
7 lat temu

Artykuł dobry. Jako ciekawostkę mogę powiedzieć że w domu nazywali Go Jędrek.

Bernie
Bernie
7 lat temu

Super strona i jeszcze lepszy artykuł. Ciekawy, przemyślany, nowatorski.
Czekam na więcej

Here is my site :: http://intellifilliv.net/tag/pisanie-prac-anglistyka: http://intellifilliv.net/tag/pisanie-prac-anglistyka/

autochton
autochton
7 lat temu

Lata 70-te (80-te ?) XX w. kupiłem „Ryjoczkowego ciała opisanie” Tomczyka … Rewelacja !!! Humorystycznie i bardzo ciekawie opisane życie bohatera w czasach międzywojennych, okupacji i początku lat socjalizmu. Nazwy miejscowości zmienione, ale da się odgadnąć Sławków („Kopytów”), Olkusz („Powiat”), Kraków i inne. Innych pozycji tego autora niestety nie znam …