stanisław stach1

Tekst na okoliczność jubileuszu 15-lecia Galerii BWA i przyznania olkuskiemu malarzowi Stanisławowi Stachowi medalu Gloria Artis.

Olkusz ma szczęście – a według niektórych pecha – do artystów. Jakby się uparli, by w tym jakże niemrawym mieście się rodzić i działać, czyli funkcjonować w środowisku, gdzie według powszechnego mniemania niewiele się udaje i na ogół tylko katastrofy mamy ogólnopolskie i szeroko komentowane w wielkonakładowych mediach. Tak, na ogół, bo akurat artyści, malarze, muzycy, poeci, to jest twórcy kultury, przysparzają nam chwały, choć władza chyba nie do końca zdaje sobie sprawę z bogactwa, jakie mają pod nosem. Taki Stanisław Stach; właśnie otrzymał jedno z najwyższych odznaczeń, jakie może w tym kraju dostać twórca, będąc bodaj drugim w historii olkuszaninem – po pisarzu i malarzu Marku Sołtysiku – który dostąpił tego zaszczytu, a przez kilka miesięcy nie miał mu kto wręczyć lauru. Zasadniczo powinny to zrobić władze, ale jakoś nie mogły się zebrać…

Stanisław Stach urodził się w Olkuszu, w 1954 r., ale wychował w Kosmolowie. Ojciec, Jan, był zatrudniony w Olkuskiej Fabryce Naczyń Emaliowanych, gdzie zawijał garnki na Wygładzarkach, a po godzinach dorabiał na wsi jako murarz. To po nim Staszek odziedziczył talent do wierszowanych powiedzonek, bo ojciec potrafił na zawołanie mówić wierszem, oraz talent artystyczny, bo ładnie rysował. Ojciec jednak szybko zmarł – w 1970 roku. Matka, Anna, miała z kolei dar opowiadania – jej niesamowite historie o wiedźmach, wodnikach, utopcach to świat, który – mam wrażenie – znaleźć można w malarstwie Stanisława Stacha. Najstarsza siostra, Danuta – założycielka zespołu ludowego „Pomorzanki”, pierwsza zauważyła u młodszego brata talent, toteż kupowała mu papier i kredki, a mały Staszek rysował i malował. Ale przecież wtedy jeszcze nie marzył, że zostanie malarzem. Starszy brat, Edward, który miał słuch muzyczny – świetnie naśladował Klenczona i Niemena, a w młodości trenował kolarstwo – kupił Staszkowi pierwsze albumy malarstwa mistrzów. Edward pracował na Kopalni Olkusz i niestety właśnie w niej zginął – w wypadku. Drugi brat, Tadeusz, jest ponoć w Kosmolowie bardziej znany od Stanisława, bo – podobnie jak ojciec – ma smykałkę do murarki, wiele we wsi pobudował domów czy stodół, po ojcu przejął też gospodarkę i przez lata pełnił zaszczytną funkcję sołtysa.

Jak zaczęła się kariera artystyczna Stanisława Stacha? Klasycznie – od pasania gęsi. Potem były owce, przy których zwykł śpiewać: „owce, moje owce, niech was pasie kto chce, jo wos paś nie będę bo malował będę”. Żeby szybciej wrócić do malowania, zdarzało mu się paść krowy na polu sąsiada, bo było bliżej domu. W 1970 r. zakończył pierwszy etap edukacji, czyli szkołę podstawową w Kosmolowie. Miał zwyczaj bazgrać po marginesach zeszytów i podręczników, ale jakoś nie doceniano wtedy jego talentu i dostawał za to „pały” – od nauczycielek, a i w skórę – od ojca. Niedoceniony, jeszcze nie do końca zdecydowany, co chce robić w życiu, podobnie jak większość kolegów pomyślał, że zostanie… górnikiem. Poszedł do Zasadniczej Szkoły Górniczej przy kopalni Milowice w Sosnowcu. W tym czasie nie tylko szkolił się, żeby w przyszłości „fedrować na przodku”, ale także zainteresował się lekką atletyką, biegami; trenował we „Włókniarzu” Sosnowiec, ponoć miał całkiem niezłe wyniki w biegach średniodystansowych. Przypadkowo trafił jednak na spotkanie kółka plastycznego przy Domu Kultury „Metalowiec”, które prowadził artysta malarz Eugeniusz Chmiel. Spodobało mu się, a malarzowi Chmielowi spodobało to, co tworzył Stach; zaczął więc uczęszczać na spotkania. Wnet uczestniczył w pierwszych wystawach. Nieźle mu szło. Pojawiły się nagrody. Jęło mu się wtedy roić w głowie, że może jednak powinien myśleć poważnie o malarstwie. Nim się tak stało, dyrektor szkoły skierował Stacha do pracy w… kopalni. Ponoć była to kara za niestaranne prowadzenie zeszytów, za co przyszły artysta otrzymywał – zwyczajowo – „pałę” za „pałą”. Zamiast notatek o zagadnieniach górniczych, schematów i przekrojów poprzecznych Stach malował samochody albo różnego rodzaju szczegóły anatomiczne. Jednak na przodek już iść nie chciał. Zaprotestował. Zrazu jego protesty były nieskuteczne. Nie poddał się i – powołując się na Konstytucję PRL-u, która zapewniała wszystkim prawo do nauki – napisał do Ministerstwa Górnictwa i Energetyki, że chce się dalej uczyć. Musieli się tam nieźle ubawić jego listem, ale faktem pozostaje, że przekonano dyrektora jego szkoły, by zgodził się na dopuszczenia Stacha do zdawania egzaminów do technikum. Zdał je i w technikum był już dobrym uczniem – z wysoką średnią. Nie zmienia to jednak faktu, że wprawił w konsternację dyrektora, gdy mu powiedział o planie zdawania egzaminów wstępnych na studia plastyczne. Nim zdał do akademii, rozchorowała mu się matka, potrzebne były pieniądze na utrzymanie rodziny, więc zamiast na studia poszedł na rok pracować jako elektryk w OFNE. Ale marzeń o studiach nie zarzucił. Po roku zdał egzaminy do Łodzi, ale z braku miejsc nie został przyjęty; w następnym roku zdał do krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, dokładnie na jej Wydział Grafiki w Katowicach. Już podczas studiów brał udział w wystawach ogólnopolskich, a będąc na czwartym roku, dostał nagrodę na Międzynarodowym Biennale Rysunku w Cleveland. W Anglii czekało na niego stypendium, ale nie mógł zostawić matki… Zresztą był w wymarzonej szkole i miał świetnych wykładowców; studiował malarstwo u prof. Świderskiego, rysunek u prof. Kruczka, a grafikę warsztatową u profesorów: Wajmana, Pietcha i Bunscha. Dyplom – cykl pt. Medytacje – zrobił u prof. Włodzimierza Kunza, z litografii. W tym samym 1983 r. zdobył II nagrodę na prestiżowym Ogólnopolskim Konkursie Malarstwa im. Jana Spychalskiego w Poznaniu, otrzymał też pierwszy raz stypendium twórcze Ministerstwa Kultury i Sztuki. Po studiach podjął pracę jako pedagog; uczył grafiki m.in. na Uniwersytecie Śląskim (w Instytucie Sztuki w Cieszynie), ale najdłużej i z największą satysfakcją pracował w Państwowym Liceum Sztuk Plastycznym w Dąbrowie Górniczej, gdzie nie tylko stworzył pracownię grafiki, ale przede wszystkim wychował całą plejadę artystów, późniejszych absolwentów akademii sztuk pięknych w całym kraju. Stach należy dziś do legend tej szkoły! W przeciwieństwie jednak do wielu pedagogów, którzy podczas kariery nauczycielskiej często niejako zawieszają pędzel i paletę na kołku, Stanisław Stach nigdy nie rezygnował z własnej twórczości artystycznej. Tworzył i malował, choć przecież nie tylko pracował z uczniami, ale także intensywnie żył. Z ukochaną małżonką, Anną, wychowali i wykształcili trójkę utalentowanych artystycznie dzieci. Dziś Paulina, Klaudia i Sebastian są już dorośli i realizują się także na niwie kulturalnej: Paulina jest śpiewaczką operową, Klaudia studiuje historię sztuki i archeologię oraz gra na skrzypcach, a Sebastian studiuje elektrotechnikę, gra na gitarze, interesuje się malarstwem. Stanisław Stach – choć były takie możliwości – nie opuścił Olkusza, a co więcej, zrobił i wciąż wiele robi dla promocji i rozwoju kultury w naszym mieście. Uczył plastyki w Liceum i Studium Nauczycielskim w Olkuszu. Prowadził z powodzeniem kółka plastyczne w Domu Kultury, oraz w Klubie Osiedlowym „Kubuś”. Jego wychowankowie otrzymywali nagrody na międzynarodowych i ogólnopolskich konkursach plastycznych (jednym z wybijających się wśród nich był syn, Sebastian).

stanisław stach2

Ale Stachowi wciąż było mało, cały czas myślał, że czegoś mu w Olkuszu brakuje. Chodziło mu o galerię z prawdziwego zdarzenia. Wprawdzie Jerzy Kantorowicz przez lata organizował wystawy malarstwa w Domu Kultury, ale wszyscy olkuscy malarze marzyli o prawdziwej galerii, takiej na sto procent, z wernisażami, z katalogami wystaw. Ładnie to ujął podczas niedawnej fety z okazji 15-lecia olkuskiego BWA malarz Krzysztof Kuliś, który powiedział, iż „tak jak eleganckiemu mężczyźnie wypada mieć smoking albo garnitur, choć może się on mu wydawać bezużyteczny, tak eleganckiemu miastu wypada mieć galerię sztuki”. Właśnie z Krzysztofem Kulisiem, ówczesnym dyrektorem Małopolskiego Biura Wystaw Artystycznych w Nowym Sączu, porozumiał się Stanisław Stach w kwestii powstania filii tej instytucji w Olkuszu. Trzeba wiedzieć, że było kilka chętnych miast na BWA, bo BWA to była i jest znana marka, a co się z tym wiąże – prestiż! Na szczęście pomysłowi przyklasnęły też olkuskie władze miejskie, powiatowe, no i główny Beneficjant – Urząd Marszałkowski. Udostępniono Galerii pomieszczenia – najpierw w Dworku Machnickich, po kilku latach zaś w rozbudowanych wnętrzach dawnej Ochrony św. Marcina. Pamiętam owe heroiczne początki BWA w Olkuszu. Kierownik Stach, który zwykł żartować: „Kto to jest kierownik? Jeszcze nie dyrektor, a już sukinsyn”, był wtedy między młotem a kowadłem i pokazał charakter – nie ustąpił. Przychylność władz miała wtedy swoje granice, toteż kierownik Stach musiał w którymś momencie postawić sprawę jasno, on zatrudnił ludzi i nie pozwoli sobie w tym względzie niczego narzucić. Wprawdzie Jurek Roś – do końca broniony przez swojego kierownika – stracił pracę, ale to już była wina… ciastek. Nie, nie opychał się ciastkami kupowanymi na wernisaże, nie defraudował ich; kto zna Jurka, wie, iż za ciastkami on nie przepada. Chodzi o sytuację, gdy kolega Jurek został skarcony za gest dobrej woli; dowiedziawszy się bowiem na dorocznej odprawie wszystkich „galerników” związanych z BWA w Nowym Sączu, że nasza główna Galeria wszczęła właśnie program oszczędnościowy w postaci ograniczenia zakupu ciastek na imprezy o połowę, Jurek rzucił na stół wyjętą z portfela „dychę”, dodając: „Kupcie sobie za to ciastek”. Ale dajmy spokój: było, minęło – przynajmniej na ciastkach już nie oszczędzamy.

W Dworku Machnickich warunki były iście spartańskie: piece kaflowe, ale nieużywane, więc było notorycznie zimno. Grzaliśmy piecykami elektrycznymi, ale ponieważ instalacja była stara, to nieustannie wybijało nam korki. Bywało, przyznaję, drutowaliśmy je, nawet na gwóźdź musiało wszystko chodzić, no bo skąd wziąć korki, jak zaraz wernisaż, ludzie przyjdą i co, będą siedzieć po ciemku? Albo cieknąca spłuczka w ubikacji pod postacią zwykłego kranu… Senatorowa Zofia Romaszewska wzruszyła się jej widokiem: „Ostatnio taką widziałam w naszym ośrodku, gdzie nas internowali”. Wszelako już na początku mieliśmy mocne wystawy. Z Nowego Sącza dostaliśmy prace z Biennale Pasteli, chyba ponad dwieście dużych obrazów – wieszaliśmy to w trzech rzędach – masakra, ale za to, jakie robiła wrażenie! Potem piękna wystawa Franciszka Maśluszczaka i niezapomniana, bo częściowo sentymentalna, prezentacja dorobku jednego z najważniejszych polskich malarzy współczesnych – Jana Tarasina, który w olkuskim Liceum im. Króla Kazimierza Wielkiego zdawał krótko po wojnie maturę. Ważnym momentem było wręczenie nam obrazu przez malarza Stanisława Mazusia, który odwdzięczył się w ten sposób za – jak to ujął – królewskie przyjęcie. W ten sposób zainicjował powstanie Kolekcji Sztuki Współczesnej przy BWA Olkusz, która liczy teraz ponad 400 prac i warta jest tzw. grube miliony! Mało jest tak bogatych kolekcji w Polsce, a już w miastach wielkości Olkusza bodaj nie ma w ogóle. Dochodzi też kolekcja książek pisarzy i poetów, którzy odbywają u nas spotkania autorskie – gościliśmy ok. 120 osób znanych i mniej znanych, by wymienić kilka najważniejszych nazwisk: Ewa Lipska, Marcin Świetlicki, Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, Andrzej Stasiuk, Jacek Podsiadło, Jacek Hugo-Bader…

Dziś olkuska BWA to ceniona Galeria, w której wystawiają najwięksi polscy malarze: Jan Tarasin, Franciszek Maśluszczak, Janusz Trzebiatowski, Andrzej Bednarczyk, Renata Bonczar, Stanisław Rodziński, Grzegorz Sztwiertnia, Jacek Sroka, Jan Pamuła, Stanisław Tabisz – można by długo wymieniać, wszak odbyło się u nas już ponad ćwierć tysiąca wystaw. Wymyślony przez Stanisława Stacha i organizowany w Olkuszu Międzynarodowy Plener Malarski „Srebrne Miasto Olkusz” jest jednym z najbardziej znanych tego typu wydarzeń artystycznych w Polsce i nie tylko; wszak uczestniczą w nim także artyści zagraniczni, z całej Europy, a nawet z Chin. Dochodzą do tego organizowane od 15 lat Zaduszki Jazzowe, dwanaście edycji uznanego Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Kazimierza Ratonia, Ogólnopolski Konkurs „Kolaż-Asamblaż”, festiwal „Sacrum w sztuce i muzyce” itd., itp. Wystarczy wpisać w którąkolwiek wyszukiwarkę internetową frazę BWA Olkusz, by się przekonać, jak mocna jest pozycja tej Galerii w Polsce, jak wiele się tu dzieje i jak dobrze praca tej, z pozoru skromnej, instytucji jest oceniana. Oczywiście nie byłoby tego, gdyby nie środki trzech wspomnianych wcześniej instytucji samorządowych, plus „wydobywane choćby spod ziemi” pieniądze licznych mecenasów, którzy nie raz ratowali nas w ciężkich chwilach. Chwała im za to!
Ale Stanisław Stach to jednak przede wszystkim malarz i grafik. I właśnie za to, co tworzy, co tak często wystawia (kilkadziesiąt wystaw indywidualnych w Polsce i Europie, udział w setkach wystaw zbiorowych), otrzymuje nagrody i wyróżnienia – z ostatnią włącznie. Czterokrotny stypendysta Ministra Kultury i Sztuki, laureat nagród w konkursach krajowych i międzynarodowych (Anglia, Hiszpania, USA), Indywidualna Nagroda Ministra Kultury II Stopnia „Za wybitne osiągnięcia dydaktyczne i artystyczne” (2003), Olkuska Nagroda Artystyczna (2003), Nagroda Specjalna Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego „W uznaniu nieocenionych zasług dla kultury polskiej” (2009), a teraz przyznany przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Medal Gloria Artis „W dziedzinie sztuki wizualnej – plastyka”!

To prawda, Stach niektórych denerwuje, a nawet wkurza. Fakt bezsporny – zdarza mu się, a raczej robi to notorycznie – zachowuje się tak, iż ludzie nie wiedzą, czy mówi prawdę, czy sobie z nich żartuje, czy wręcz drze łacha. No, ten typ tak ma. Niedawno przekonał jednego z olkuskich fotografików, że wygryzłem go ze stanowiska dyrektorskiego w BWA i tenże w dobrej wierze przybył, by mi pogratulować. Bardzo się nie zdziwiłem, bo już przyzwyczajony jestem, wszak obcuję ze Stanisławem Stachem od lat bez mała trzydziestu – to szmat czasu, można już człowieka poznać, polubić, znienawidzić, albo i zamordować. Ponieważ piszę ten tekst, a Staszek wciąż chodzi po tym świecie, zachodzi najprawdopodobniej tylko pierwsza i druga okoliczność, choć bywa – przyznaję – że miewałem ochotę wcielić w życie i ostatnią. Anegdoty o jego wyczynach opowiadane są na plenerach w całej Polsce. Jak choćby ta, jak niemal sprzedał pewnemu samorządowcowi zestaw garnków, które miały zapewniać tak nowoczesne gotowanie, że nawet wody nie trzeba było do nich wlewać, ani wkładać produktów. Innego niemal śmiertelnie wystraszył, gdy się przedstawił jako inspektor z Urzędu Skarbowego… Kiedyś na kuracji w sanatorium ktoś go wziął za księdza; tak się wcielił w rolę, że jeszcze przez kilka lat przychodziły do niego listy zaczynające się słowami: „Wielebny Księże Proboszczu”… Stanisław Stach ma duszę artysty, więc mu się jego wariactwa wybacza: to rzucanie się do nóg ważnym ludziom (z prośbą o dotację dla Galerii), to „całowanie rączek”, jego żarty słowne i umyślne, a czasem nieumyślne pomyłki. Mamy wielkiego malarza w Olkuszu, cieszmy się, doceniajmy, pomagajmy i wykorzystajmy Jego potencjał. Wprawdzie do młodzieniaszków już nie należy, ale energii w nim wciąż tyle, ile w dziesięciu innych mężczyznach w jego wieku. Jeszcze wiele nagród zdobędzie, dużo zdziała, nim osiądzie na zasłużonych laurach. Tego mu należy życzyć i dobrze byłoby, gdyby wszyscy trzymali za niego kciuki!

stanisław stach3

O malarstwie Stanisława Stacha bardzo trafnie napisał kiedyś prof. Stanisław Tabisz, malarz, krytyk, obecnie Jego Magnificencja Rektor Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie.
„Pamiętam pierwszy sukces Stanisława Stacha, jeszcze w Krakowie, jako studenta Akademii. Wtedy już mógł zaskakująco pochwalić się przed kolegami z uczelni nagrodą na Międzynarodowym Biennale Rysunku w Cleveland w Anglii. Później, w miarę postępowania ku dojrzałości, posypały się inne nagrody i wyróżnienia oraz formy uznania za działalność społeczną, artystyczną i edukacyjną. Zapewne słusznie w swoim środowisku, Stanisław Stach nazywany jest »człowiekiem orkiestrą« i tak w istocie jest. Niespożyte siły, jakimi dysponuje artysta, wigor i poczucie humoru oraz »bycie w kilku miejscach na raz« w sumie tłumaczą jego indywidualny sukces, ale także jego zaradność i skuteczność w krzewieniu sztuki w swoim środowisku i poza nim. Stach jest jak dynamit. Co sobie postanowi to zrealizuje i, jeżeli już, to krótko narzeka. Jest w całej swojej witalności człowiekiem czynu i twórczości. Jego metamorfozy malarskich fascynacji można zaobserwować w różnych okresach zintensyfikowanej działalności. Wynikają one z ciągłych poszukiwań oraz pogłębiania źródeł, z których inspiracje czerpie malarz. Istnieje pewna dociekliwość i nieustępliwość nakazująca rozpalonemu w aktywności artyście zgłębiać każdy najdrobniejszy szczegół i długo krążyć w tym samym miejscu. Stanisław Stach w swoim malarstwie miewa takie okresy, kiedy chce pewien obszar swoich kreacji przenicować doszczętnie. Ikonografia oraz wizualny przekaz budowany jest przez niego na granicy zderzania się tego, co niesie swoim nurtem dzień powszedni, a co później przefiltrowywane jest, przeżywane i wypromieniowywane jako element wizjonerskiej kreacji. Obrazy Stanisława Stacha są w jakimś sensie surrealistyczne, ale operują detalami i formami zaczerpniętymi z samej natury. Świat obserwowany na zewnątrz i świat wewnętrzny artysty spotykają się, by syntetyzować się w malarskim obrazie. Ale obraz wcale nie jest taki jednoznaczny i oczywisty. Płótna Stanisława Stacha zawierają swoistą tajemnicę. Są może obsesyjne w swej formalnej strukturze, czasami nadmiernie zgeometryzowane i odrealnione w zastosowanej deformacji czy tonacji kolorystycznej, ale silne w swym tajemniczym oddziaływaniu i przekazie. Przypominają, że świat nie jest taki zwyczajny i prosty, że człowiek ma złożoną naturę i może szybko zamienić swą humanistyczną wrażliwość etyczną w zwierzęcy instynkt przetrwania. Zagubiony człowiek bywa targany sprzecznościami, a społeczny proces swej marginalizacji czy degradacji przezwycięża twórczą postawą albo wręcz teatralną ekspresją jakieś tragikomicznej ekwilibrystyki…”.

Zaś o jego zasługach w nauczaniu tak pisał wybitny malarz, członek Grupy Krakowskiej, były rektor ASP w Krakowie, prof. Stanisław Rodziński:
„Uczyć to nie znaczy przekazywać instrukcje. Uczyć i przekonywać do przeżywania sztuki – to ukazywać bliźnim duchowy, prywatny ale i społeczny sens sztuki. Praca z uczniem, studentem, korekta, organizacja wystaw – to niezwykle pasjonujący, ale i trudny bardzo obszar kontaktów z ludźmi, które mając sens społeczny, dotycząc wielu bardzo zagadnień – są w istocie prywatnym, niezwykle wymagającym od pedagoga zadaniem. To niemal pogranicze przyjaźni, duchowego porozumienia”.

0 0 votes
Article Rating
Subskrybuj
Powiadom o
1 Komentarz
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Brygida
Brygida
7 lat temu

Wspaniały artysta i wrażliwy człowiek, a do tego ogromna dawka humoru!!!!