Ilustrowanie książek dla dzieci jest sztuką trudną i odpowiedzialną, bo jest elementem wychowania estetycznego dziecka i wymaga doskonałej znajomości psychiki małego czytelnika. Szeroko i kompetentnie pisze o tym artysta plastyk, pracownik naukowy Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie dr Robert Małoszowski, m. in. w artykule „Obrazy dla dzieci, recepcja malarstwa i jego twórcze interpretacja jako metoda kształtowania twórczych kompetencji ucznia” (Wyd. UP 2005).
Ilustracja dla dzieci może mieć różny charakter. Może być realistyczna, „iść pod rękę” z tekstem niejako uzupełniając, czy dopełniając go. Kiedy np. autor opisuje XVII-wiecznego rycerza, ilustrator rysuje takiego woja. Uzupełnił więc w taki sposób wiedzę dziecka. Z racji możliwości percepcyjnych stosuje się taką ilustrację w książkach dla starszego czytelnika. O wiele bardziej twórcza i korzystna dla dziecka, szczególnie dziecka przedszkolnego, jest ilustracja odnosząca się do wyobraźni, która operuje skrótem plastycznym, odpowiednim doborem kolorów i kształtów oraz ich zasobem. Wymaga ona także odpowiedniej aktywności myślowej od rodziców czy nauczycieli przedszkola czytających dzieciom. Nasza ilustracja książek dla dzieci stoi dziś – i zresztą stała zawsze (Wilkoń, Stanny, Jan Marcin Szancer) – na światowym poziomie. Obecnie młodzi artyści sięgają do różnych technik plastycznych, choć mało się wie na ten temat. Rodzice często nie doceniają walorów ilustracji, w książce dla dzieci bardziej preferując tekst. Wymieńmy więc kilka najbardziej znaczących nazwisk idąc z „Polityką” nr 43: Daniel Imieliński, Iwona Chmielewska, Gabriela Cichowska, Renata Liwska i Marta Nigerska, najbardziej nowatorska i kontrowersyjna, której obrazy – choć nie przeznaczone dla dzieci – można oglądać na aktualnej wystawie w naszym BWA i które wywołały rozbieżne opinie olkuskiej publiczności.
A tuż obok w sali wystawowej Centrum Kultury spotykamy się 29 października br. z inną znakomitą ilustratorką dla dzieci – Elżbietą Wasiuczyńską, absolwentką Wydziałów Malarstwa i Grafiki ASP w Krakowie. Wystawa miała dodatkową atrakcję w postaci zupełnie małoletnich widzów: przedszkolaków i uczniów klas początkowych szkoły podstawowej. Wrzawa była odpowiednia, do czego walnie przyczynili się młodzi aktorzy „Glutaminianu sodu” inspirując hałaśliwe i atrakcyjne zabawy – i sama Artystka, która przeznaczyła cały dzień na spotkania z dziećmi.
Elżbieta Wasiuczyńska ma wiele znacznych osiągnięć i wyróżnień na polu ilustracji książek dla najmłodszych. Zilustrowała ich kilkadziesiąt, m.in. Baśnie H. Ch. Andersena, wiersze dla dzieci Agnieszki Osieckiej. Ponadto wykonuje pocztówki, swoje ilustracje zamieszcza w „Świerszczyku”. Ma także własne, oryginalne prace: „Mój pierwszy alfabet”, która to książka otrzymała pierwszą nagrodę graficzną w plebiscycie „Książka roku 2009” i „Moja pierwsza księga pojazdów”. Są to za równo obrazy, grafiki, jak i tkaninki wykonane igłą i kolorowymi nićmi.
– Pani dzieła są piękne kolorystycznie. Ogląda się je z przyjemnością i zapewne tak je też odbiera mały czytelnik. Jest w nich ciepło, delikatny humor, apel do wrażliwości dziecka. Różnią się Pani prace od malarstwa Marty Nigerskiej.
– Każdy artysta ma swoją koncepcję artystyczną. Marta zresztą ilustruje książki dla starszych czytelników.
– Co to jest dobra książka dla dzieci?
– To rodzaj listu, jaki dziecko od nas, dorosłych, dostaje. Powinien być mądry…, piękny, no i interesujący dla odbiorcy.
– A co to jest dobra lustracja?
– Dobra ilustracja, moim zdaniem, obywa się bez mizdrzenia, bez owego przerozkosznego seplenienia udawanego przez dorosłych…Dobry ilustrator…odwołuje się do odbiorcy, który jest inteligentny, wyjątkowo wrażliwy i ma poczucie humoru. Dlatego nie cierpię ilustracji w stylu disnejowskim. Chcę, żeby moje ilustracje podobały się, bo to jest najbardziej zgodne z moją naturą.” Ja maluję od serca i szczerze. To, co tu widać, to mój autoportret.
– Pani przyjaciółka i organizatorka dzisiejszej – nazwijmy to – imprezy, Pani Zofia Wywioł, prosi, żeby pani jak najdłużej pozostała dzieckiem…
Pewien wybitny pedagog na pytanie, jak należy pisać dla dzieci, odpowiedział : „Tak, jak dla dorosłych, tylko lepiej”. Takie jest malarstwo dla dzieci Elżbiety Wasiuczyńskiej.
Fragment rozmowy jest cytatem z wywiadu na portalu „Ciało i dusza kobiety” www.mus.com.pl
Odbiór ilustracji jest sprawą indywidualną. Każdy sam może ocenić, które ilustracje według niego są „brzydkie”, a które przyjemnie łączą się z tekstem zachęcając do przeczytania. Będąc dzieckiem z wielu książeczek zrezygnowałem właśnie dlatego, że nie podobały mi się ilustracje, ale, jak mawia stare przysłowie, są gusta i guściki :).
Pamiętam niezwykłe skojarzenia związane z ilustracjami. Kiedy w czasach głębokiego szarego PRL-u trafiły w moje ręce luźne kartki wyrwane z amerykańskiego komiksu o Flipie i Flapie byłem zachwycony precyzyjnym, niespotkanym nigdy wcześniej „disneyowskim” rysunkiem. Trzymając zaledwie kilka kartek kredowego papieru, taki dzieciak jak ja miał wrażenie, że trzyma w ręku kraj marzeń nie do spełnienia, AMERYKĘ!
Jakże cieszyły nas na początku lat 70-tych miniaturowe, kilkuobrazkowe disneyowskie komiksy w balonowych gumach do żucia! Kolekcjonowaliśmy je. A dzisiaj? Można kupić w kiosku kilkusetstronicowe przygody Kaczora Donalda, za grosze.
Dobrze zilustrowana książeczka pozostaje w pamięci na całe życie. Tytułu pierwszej – którą przeczytałem w połowie lat 60-tych, a która zrobiła na mnie największe wrażenie – nie pamiętam. Pamiętam piękne ilustracje, i tę jedyną, chyba z trzema zbójcami zmierzającymi nocą do chaty. Ilustracje i bajka były tak przekonujące, że czasami bałem się ją otworzyć uważając, że wszystko dzieje się w niej naprawdę. Niedawno przekopałem potężny zbiór książeczek w internecie, ale tytułu nie odnalazłem, może ktoś pamięta?
Bardzo utkwiła mi w pamięci przeczytana na kolonii w latach 70-tych książka „Niewiarygodne przygody Marka Piegusa”. Bez zabawnych ilustracji Bohdana Butenki straciłaby połowę swojego uroku. Moim kolegą na tej kolonii był zacytowany tutaj, obecnie znakomity grafik dr Robert Małoszowski :).
Dobrze dobrane ilustracje do tekstu łączą się z nim na stałe. Nie wyobrażam sobie dzisiaj „Lokomotywy” Tuwima, czy Krasnoludków i sierotki Marysi bez ilustracji Jana Szancera.