Z Panią Danutą Schewitz, wyróżnioną dyplomem uznania Cordis Nobilis – o ogrodach i sensie życia…
– Zbliża się wiosna…Za chwilę „buchnie majem…” W Pani ogrodzie będzie to widoczne w szczególny sposób. Wśród miłośników ogrodów jest Pani znana i uznawana, jako fachowiec, co nawet zostało podkreślone w laudacji z okazji wręczania Pani wspomnianego Dyplomu Honorowego. Skąd takie zainteresowanie…
– Kiedy przybyliśmy z mężem do Olkusza i kupiliśmy dom przy ulicy Francesco Nullo z niedużym placem postanowiłam założyć ogród. Miałam swój plan, swoje ulubione rośliny – i tak powstał ten miły memu sercu zakątek. Nigdy nie uczyłam się sztuki ogrodniczej, wszystko w nim stworzyłam dzięki swojej wyobraźni. 16 lat temu… nie do wiary, jak ten czas leci – zaprosiłam drogą prasową chętnych do wspólnego zakładania ogrodów. Tak powstał nasz Klub „Cyprysik”. Zgłosiło się 12 osób. Mam tu oto kronikę. Rok po roku, ogrody, wydarzenia, wspomnienia. Do dziś spotykamy się niemal w tym samym gronie. Dzielimy się doświadczeniami i sadzonkami, odwiedzamy wzajemnie. Dzięki naszej aktywności powstało w Olkuszu i okolicy kilkanaście ogrodów w posiadłościach moich klubowych koleżanek i ich sąsiadów. A ponadto nasz Klub to spotkania towarzyskie. Jeździmy na wycieczki, urządzamy imprezy rodzinne. To klub serdecznych przyjaciół. Lepiej powiedzieć „przyjaciółek” – bo są to głównie Panie z Olkusza i okolicy. Ja sama w roku 1996 otrzymałam z rąk burmistrza wyróżnienie w konkursie na najładniejszy ogród i balkon, a w roku 2010 w tym konkursie zajęłam pierwsze miejsce. Cały ten duży ogród pielęgnuję swoimi rękoma, wspomagając się radami przyjaciół. To jest zarówno trud, jak i atrakcja.
– Dom Pani otoczony jest pięknymi drzewami…
– Prawda, że piękne! Lawsona, szmaragdy, skajrokety, świerk omorika oraz świerki srebrne, jałowce płożące – i ten najpiękniejszy: świerk syberyjski. Tu, na zdjęciach, widać ich całoroczną urodę. Razem to dwa tysiące roślin, dużych i małych, co roku częściowo wymienianych. W założeniu ogrodu pomagali mi ogrodnicy, a reszta to moje pomysły i moja praca. Ogród częściowo sięga do wzorów francuskich. Obecna jego wartość materialna jest bardzo duża. Ale od wartości materialnej ważniejszy jest jednak jego urok.
– Jak Pani będzie żyć, kiedy, jak Pani twierdzi, sprzeda tę posiadłość?
– Nie wiem. To będzie smutne, ale już dłużej nie mogę dźwigać tak ogromnej pracy przez cały rok. A te albumy, to kronika mojego życia ostatnich dwudziestu lat.
– Ogród ogrodem, jednak Pani znana jest także, jako działaczka społeczna…
– Staram się, starałam się przez całe życie. Kocham ludzi, lubię wśród ludzi przebywać. I choć są oni różni, nieraz nie tacy, jak byśmy sobie wyobrażali, staram się coś dobrego dla nich zrobić. Staram się zaszczepić w bliźnich trochę wesołości, przekonać, że życie w zespole daje dużo radości, przeżyć i wspomnień. Od 5 lat jestem starostą Rady Słuchaczy Uniwersytetu Trzeciego Wieku, ale to chyba już koniec. Dla „swojej” grupy urządzam różne imprezy towarzyskie. Proszę spojrzeć na ten kolejny album – kronikę. Widać tu, jak nawet starsi ludzie w gronie przyjaciół potrafią się otworzyć, cieszyć się, nawet tańczyć. Organizujemy wycieczki do Warszawy, Wilna, Pragi. Uczestniczymy w rajdach pieszych. Jestem współzałożycielką Stowarzyszenia „Miast Partnerskich” w Olkuszu. Wkrótce będziemy obchodzić 15-lecie jego działalności. Przyjadą nasi przyjaciele ze Schwalbach. Należę także do Stowarzyszenia na Rzecz Historycznych Organów Hansa Hummla. Należałam kiedyś do Koła Teatralnego w MOK-u, grałam w „Weselu” Wyspiańskiego rolę Radczyni, które wyreżyserowała i wystawiła moja przyjaciółka Stasia Szarek.
– Zna Pani chyba wszystkich ludzi w Olkuszu…
– No nie, wszystkich na pewno nie, ale mam licznych przyjaciół, sąsiadów, ludzi życzliwych. Kiedy trzeba, pomagamy sobie wzajemnie.
– Może kilka słów o sobie…Twierdzi Pani, że przybyła nad Babę 20 lat temu. Osobliwa rocznica…
– A rzeczywiście, 20 lat temu. Co mnie tu przyniosło? Można powiedzieć: życie. A może przypadek? Mój mąż jest Niemcem, ja nie jestem olkuszanką, pochodzę z Gdyni. W Niemczech pracowaliśmy w dużej firmie produkującej urządzenia do całkowitej utylizacji odpadów komunalnych. Za naszym pośrednictwem w firmie tej zatrudniono kilka osób z Olkusza, Jaroszowca i Klucz. W tamtym czasie, dzięki korzystnym warunkom produkcji oraz namowom pracujących z nami Polaków, przenieśliśmy swoją działalność do Polski. Założyliśmy spółkę „Schico Maschines” z siedzibą w Olkuszu na terenie byłego „Konstalu”. Rozwój produkcji wymusił przeprowadzkę spółki na teren większej hali produkcyjnej firmy „Montomet”. Kolejna przeprowadzka spowodowała, ze znaleźliśmy się w dużo większych halach produkcyjnych w Sosnowcu. Hale te dostosowane były do ogromnych gabarytów naszych produktów. Mieliśmy znakomite sukcesy biznesowe. Jednak po pewnym czasie w wyniku nieporozumień („mówiły jaskółki, że najgorsze są spółki”), firmę odsprzedaliśmy wspólnikowi. Po roku, pod tą samą nazwą, wspólnie z mężem założyliśmy firmę usługową. Szło nam bardzo dobrze. Nie ułożyło nam się jednak życie osobiste. Teraz jestem sama, jestem emerytką, ale mam liczne grono przyjaciół, którzy towarzyszą mi w mojej drodze życiowej.