W Łobzowie żaden mężczyzna nie miał wstępu do kuchni podczas przygotowywania świątecznych pyszności. – Mieli dość pracy w polu, w stodole i przy zwierzętach – wspomina Henryka Rogal, która jest nie tylko niewyczerpaną skarbnicą świątecznych tradycji, ale też założycielką i instruktorką Zespołu Regionalnego „Łobzowianki”.
W okolicach Wolbromia na święta nie piekło się mazurków, na stołach pyszniły się serniki i baby drożdżowe, koniecznie z dużą ilością rodzynek, polane słodkim lukrem.
– Chłopów nie wpuszczało się do domu, gdy piekły się baby i wtedy gdy kobiety zbierały się malować jajka. U nas robiło się kraszanki, w jednym kolorze, mocząc ugotowane jajka w łupinkach cebuli albo buraczkach. Czasem dziewczyny wyskrobywały jakieś wzorki – wspomina pani Henryka.
W Łobozwie gospodynie wiły palmy z gałązek wierzby, dekorując je wiosennymi kwiatami, barwinkiem i bukszpanem. Kiedyś palmy miały swoje miejsce, na ścianie za świętymi obrazkami. Latem, gdy zbliżała się burza, rolnicy rozpalali ognisko i wrzucali do niego gałązkę poświęconej palmy, by przepędzić burzę i uchronić gospodarkę przed piorunami. Gałązki palmowe zatykało się też na miedzy, by zapewnić sobie urodzaj.
Dzisiejsze maleńkie koszyczki ze święconką w niczym nie przypominają tych sprzed lat. Pani Henryka, jako dziewczynka, dźwigała do remizy strażackiej, bo tam przyjeżdżał ksiądz, w koszu albo na wielkim półmisku kilkanaście jajek, spory kawał szynki, pęto kiełbasy, babkę, chleb, ocet, chrzan i baranka. Łobzowskie gospodynie nie zdobiły koszy popularną borowiną, ale przynoszoną z lasu przez dzieci borówką brusznicą.
Starsi mieszkańcy Wolbromia kultywują po dziś dzień tradycję obmywania się z grzechów, po nocnym czuwaniu przy Grobie Chrystusa. W niektórych regionach kraju, niezależnie od pogody, wierni cali zanurzali się w wodzie. Ujęcie wody pod Wolbromiem pozwalało na obmycie dłoni i twarzy. Dla tych co pozostali w domu, zabierano butelki z wodą. Niektórzy po dziś dzień wierzą, że tej nocy woda nabiera szczególnych właściwości zdrowotnych i leczniczych.
Łobzowski zwyczaj wiąże się z wierzeniami, że woda ma magiczną moc. Wielu regionach po sobotnich uroczystościach święcenia ognia i wody, domownicy skrapiali nią głowy, podawali do picia zwierzętom i oblewali swoje domostwa i pola. Ogień symbolizuje oczyszczenie ze złych mocy. Niekiedy gospodynie wygaszały ogień już w Wielki Czwartek i zapalały go dopiero od zarzewia przyniesionego w sobotę z kościoła. – Ponieważ do kościoła jest kilka kilometrów, u nas przyjął się zwyczaj, że węgielki wyciągnięte z poświęconego ogniska przynosiliśmy zanurzone w wodzie – opowiada kobieta.
– Na sobotę mama gotowała żur z chrzanem i dodawała trochę śmietany. To było pyszne, pewnie dlatego, że byliśmy bardzo głodni po ścisłym poście, nigdy nie udało mi się ugotować takiej samem zupy. Po dziś dzień w naszym domu kultywujemy starą tradycję. Przed świątecznym śniadaniem każdy zjada kawałek chrzanu umoczonego w poświęconym occie i soli. Ma to nam przypominać mękę Zbawiciela, którego pojono na krzyżu octem – dodaje pani Henryka.