10 marca Michał Bajor wystąpił wraz z towarzyszącym mu zespołem dla wolbromskiej publiczności. Przy pełnej sali zaśpiewał nie tylko utwory z najnowszego, dwupłytowego albumu „Od Piaf do Garou”, ale także inne przeboje, w tym również te najbardziej znane. Jak zwykle podczas jego koncertów finałem występu były owacje na stojąco i bisy. Zapraszamy Państwa do lektury wywiadu, którego zgodził się udzielić specjalnie z okazji swojego pierwszego w historii pobytu w Wolbromiu.

– Panie Michale, czy jest coś, co najbardziej lubi Pan w koncertach?

– Publiczność. Najlepsza jest publiczność. Śpiewać każdy może, parafrazując Jerzego Stuhra – zaśpiewać piosenkę i śpiewać w domu czy na rodzinnych uroczystościach, natomiast taki występ, kiedy na widowni siedzi kilkaset osób, czasami tysiąc, na przykład w operze, gdzie czasem występujemy (jak w Bydgoszczy, Poznaniu czy Łodzi) – to na artyście zawsze robi wrażenie. Nigdy nie byłem i nie będę rockowym artystą, ale myślę, że oni mają jeszcze większą adrenalinę, gdy wychodzą na scenę. W amfiteatrach, w których siedzi kilka tysięcy widzów, wrażenie jest jeszcze większe – wiem o tym, bo miałem okazję występować na festiwalach, w Opolu czy Sopocie. Publiczność jest więc bardzo ważna, bo czuje się jej skupienie, a potem się słyszy brawa i reakcje. Na wesołych piosenkach słyszy się śmiech, a na poważnych – pojawia się wibrujące napięcie między wykonawcą a widzem. To są chyba duże zalety koncertów na żywo.

– Zdarza się, że publiczność czymś Pana zaskakuje?

– Bywa tak, czasami. Myślę jednak, że ktoś, kto kupuje bilet na Michała Bajora, doskonale wie, na jaki idzie koncert. Wie, że tu nie będzie niespodzianek – jak to bywa w innej muzie, tej bardziej rozrywkowo-rockowej, że może się wydarzy jakiś lekki skandal, że może artysta coś powie ze sceny czy coś pokaże. Myślę, że w przypadku mojego repertuaru ludzie idą na coś, czego bardzo chcą. Nie mam przypadkowej widowni.

– O albumie „Od Piaf do Garou” mówił Pan, że jest to przynajmniej częściowo odpowiedź na oczekiwania publiczności…

– …I spełnienie młodzieńczych marzeń. Ale już od wielu koncertów słyszę pytanie: a kiedy nowa płyta?

– A kiedy nowa płyta?

– We wrześniu. Na przełomie września i października, bo już wchodzimy do studia. Na tej płycie znajdzie się piętnaście piosenek, w większości napisanych dla mnie przez Wojciecha Młynarskiego. Nowe teksty pisane dla Bajora – to bardzo cieszy, jako że Wojciech Młynarski jest według mnie twórcą w tej chwili największym wśród żyjących. Odkąd nie ma z nami Agnieszki Osieckiej i Jonasza Kofty – bezsprzecznie największym z potrafiących napisać prawdziwy tekst do piosenki, który zostaje potem na wiele, wiele pokoleń. Wojciech Młynarski takich piosenek na nową płytę napisał mi trzynaście, plus podarował mi dwie ze starszego repertuaru. Kompozytorzy – różni. Niektórzy bardzo znani, jak Jerzy Derfel, Włodzimierz Nahorny, Włodzimierz Korcz. Ale znajdzie się na niej również muzyka kompozytorów, którzy ze mną współpracują od niedawna.

– A tytuł płyty?

– „Moje podróże”. Ale nie będę śpiewał tylko o miastach – także o moich odczuciach, o tym, gdzie się to wszystko zaczęło – moja przygoda z dzieciństwem i z muzyką, i z piosenką.

– Jako artysta, czego Pan jeszcze oczekuje?

– W tej chwili chciałbym tylko, żeby było tak, jak jest. W całym zawirowaniu świata, w tej iluminacji, nie zawsze kolorowej, często pstrej, liczę na to, że będę miał taką publiczność, jaką mam, do końca swoich śpiewanych dni. I cieszę się, że uprawiam tego typu gatunek muzyki, bo patrząc na żywoty francuskich bardów, których piosenki śpiewam, takich jak Charles Aznavour; tych, którzy już nie żyją lub żyli bardzo długo, jak Gilbert Bécaud – nie mówię o Piaf czy o Brelu, bo oni odeszli na skutek chorób i dość młodo – jeżeli uda mi się osiągnąć pułap wiekowy Charles’a Aznavoura czy Gilberta Bécaud’a i być w formie, to myślę, że mój repertuar pozwoli mi śpiewać. Za kilkanaście lat, będąc 70-letnim panem, nie muszę być śmieszny i skakać po scenie. A może i nie byłbym śmieszny, bo patrząc na Rolling Stonesów, myślę, że to jest fenomen.

– Czego się Pan boi? Jako człowiek, jako artysta?

– Jako artysta nie boję się już chyba niczego, bo za dużo już przeżyłem. W sumie nie miałem w życiu takiej sytuacji, w której musiałbym przez długi czas spijać soki z jakiegoś strasznego niepowodzenia. Udawało mi się brać udział w rzeczach, które były „jakieś” i były dobrze oceniane albo wręcz świetnie oceniane. A ludzie, których spotkałem, znakomite autorytety, pojawiali się przez całe moje życie.

Boję się? Jeżeli się boję, to poszczególnych ludzi. Boję się też chamstwa, które ze wszech miar i przez publikatory, i przez Internet bardzo mocno wpycha się do życia. Myślę też, że dlatego publiczność wypełnia sale koncertowe od domów kultury po opery i teatry i na moich koncertach, i na koncertach Edyty Geppert czy Staszka Sojki, czy Turnaua i wielu, wielu innych. Ludzie są po prostu po brzegi zmęczeni łomotem świata.

– W jaki sposób Pan określiłby sam swoją twórczość?

– Pop literacki. Tak to nazywam, żeby było i trochę współcześnie, i jednoznacznie wskazywało, że ja jednak śpiewam słowa z muzyką, a nie odwrotnie.

– Czy myśli Pan jeszcze o sięgnięciu do repertuaru innych artystów?

– Może. Może któregoś dnia pokuszę się jeszcze o coś takiego, zachęcony ogromną ciekawością słuchaczy i osób przychodzących na koncerty. Zrobiliśmy kiedyś taki album „Piosenki Marka Grechuty i Jonasza Kofty”. Może się jeszcze pokuszę o album z utworami największych bardów, może tylko z tekstami Młynarskiego. Może druga część piosenki francuskiej – nie wiem. Natomiast teraz powstaje piosenka polska, autorska, napisana specjalnie dla mnie przez Wojciecha Młynarskiego, który jest autorem wszystkich utworów.

– Jest Pan uznaną Gwiazdą polskiej sceny…

– …O, nie, nie tak – gwiazdą jest Krystyna Janda, gwiazda to może Beata Tyszkiewicz…

– A więc może: człowiekiem, który robi to, co kocha…

– …To, co bardzo lubię – tak. Myślę, że jestem artystą – ktoś powie, że przez duże A czy przez a – to już jest jego sprawa, natomiast na pewno jestem artystą. To, co robię, jest jak najbardziej rzetelne, punktualne. Ciągle spełniam swoje marzenia i daję publiczności kolejne piosenki, kolejne swoje prace, nie odcinam kuponów od tak zwanej „kariery”. Jeśli będzie tak do końca, będę bardzo szczęśliwy…

– Myśli Pan, że pasja jest kluczem do sukcesu? Receptą na to, żeby być szczęśliwym w życiu?

– O, tak. Nawet jeśli to nie oznacza ogólnopolskiego sukcesu. Znam artystów z tak zwanych totalnych nisz, którzy grają w małych klubach, ale są szczęśliwi, mają swój świetny repertuar – istnieje wiele różnych gatunków muzyki, niekoniecznie amfiteatralne czy nawet operowe, czy teatralne jak moje.

– Czy łatwo pozostać sobą mimo sceny?

– O, myślę, że to zależy od bardzo wielu czynników – od charakteru, od wychowania, od osób, które się poznało w szkole, od pedagogów, potem od ludzi, których się spotkało na swojej drodze, którzy nas czegoś mieli nauczyć i których słuchaliśmy albo nie. Ja słuchałem, słucham i dobrze na tym wychodzę.

– Co powiedziałby Pan artystom, którzy dopiero chcą zaistnieć?

– Jest bardzo wielu utalentowanych ludzi, ale mało kto ma takie szczęście, żeby trafić na swoje miejsce i czas jak trafiła Adele. W Wielkiej Brytanii dziewczyn śpiewających jak Adele jest bardzo wiele, a ona jednak swoim repertuarem, swoją innością, swoim zewnętrzem, swoim wnętrzem, swoją pogodą, a jednocześnie wyglądem panienki z dobrego domu, ubranej i uczesanej staromodnie, sprawiła, że oszalała na jej punkcie publiczność na całym świecie i – wygrała. Myślę, że należy słuchać siebie – tak! Ale też bardzo ważne jest, kto nas otacza, jaki mamy autorytet. Szczególnie u nas w Polsce.

– Dziękuję za rozmowę i życzę Panu wspaniałych wrażeń z Wolbromia.

– Dziękuję.

 Z Michałem Bajorem rozmawiała Karina Stempel-Gancarczyk

0 0 votes
Article Rating
Subskrybuj
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze