Instruktor nurkowania, instruktor żeglarstwa, instruktor pierwszej pomocy EFR, kapitan jachtowy, kapitan motorowodny, ratownik WOPR -jednym słowem Robert Skibiński. Już starożytni mówili „navigare necesse est…” – „żeglowanie jest ważniejsze od życia”.
Morze zawsze było żywiołem, z którym człowiek chciał się zmierzyć. W historii polskiego nawigowania zapisali się między innymi tacy żeglarze, jak Leonid Teliga, który w latach 1967-69 na drewnianym jachcie, jako pierwszy Polak, samotnie okrążył ziemię, jak kapitan Henryk Jaskóła, który w latach 1979-80 opłynął kulę ziemską bez zawijania do portu, jak kapitan Krzysztof Baranowski, który w latach 1972 i 2000 dwukrotnie samotnie opłynął kulę ziemską, czy ostatnio kapitan Jerzy Radomski, który po trwającym 32 lata rejsie i 11-krotnym opłynięciu naszego globu powrócił w ojczyste strony. Również wśród nas aktywnie żyje człowiek, dla którego morze i woda są sensem życia: kapitan Robert Skibiński.
– Ma Pan, jak widać wiele zawodów, dosyć dziwnych, jak na pustynne jurajskie krajobrazy. Skąd te wodne zainteresowania?
– W moim życiu zapisali się na trwałe dwaj ludzie mający wielki wkład w szkolenie wielu pokoleń wodniaków-ratowników- były i aktualny prezes olkuskiego oddziału WOPR: Wiktor Burakowski i Stanisław Starzyk.Obaj to organizatorzy i działacze olkuskiego Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. To na obozach harcerskich na Mazurach po raz pierwszy poczułem smak wody, zapach wiatru . „Załapałem” się na organizowany kurs dla młodszych ratowników jako uczeń szkoły podstawowej. Jestem w WOPR od roku 1983. O, tu mam nawet stosowny dokument. Zresztą ciągnęło mnie do wody, do żagli. Czyż jest coś piękniejszego, niż jacht pod pełnymi żaglami? I pasja z czasem stała się moim zawodem. Po maturze podjąłem studia prawnicze, na szczęście szybko stwierdziłem, że to nie to! Wróciłem na wodę i dzisiaj „na wodzie” żyję przez kilka miesięcy w roku, choć mieszkam w Bogucinie, a żona wylicza mi, ile czasu przebywam w domu. Żona jest pedagogiem, syn natomiast od dziś studentem. Oni też pokochali wodę, nurkują i żeglują . Czyż to nie piękne, że wiosnę spędza się na Morzu Śródziemnym, lato na Bałtyku, a zimą można się przemieścić przez ocean jachtem na drugą, ciepłą stronę globu, na przykład na Karaiby. Obecnie jednak jestem w domu, bo to czas stosowny do prowadzenia kursów nurkowania.
– Widzimy tu kilkanaście różnych certyfikatów, napisanych w języku angielskim przez jakieś, jak sądzę, znaczące instytucje: certyfikat ratownika, instruktora nurkowania, instruktora żeglarstwa, patent kapitana motorowodnego i chyba najważniejszy: kapitana jachtowego…- Chyba nie najważniejszy. Najważniejszy to certyfikat instruktora nurkowania PADI, największej, najbardziej rozpoznawalnej na świecie federacji nurkowania z centralą w USA. Do zdobycia tego dokumentu prowadzi długa i skomplikowana droga pokonywania wielu stopni wtajemniczenia. Jestem instruktorem kilkunastu specjalizacji nurkowych, między innymi nurkowania nocnego, głębokiego, pod lodem itd. Nurkuję też technicznie. Dzisiaj, kiedy od bajecznej rafy koralowej Morza Czerwonego w Egipcie dzieli nas zaledwie 4 godziny lotu, nurkowanie staje się coraz bardziej popularne i dostępne w ciągu całego roku. W Olkuszu tworzymy około 20-30 osobowy team aktywnych nurków stale poszerzających swoje kwalifikacje, zdobywających nowe uprawnienia.
– Na czym więc polega owa nauka nurkowania rekreacyjnego?
– To kilkanaście stopni edukacji, z których każdy poziom jest fascynujący i dający szanse przeżycia wielu niesamowitych doznań . Zaczyna się od pięciu godzin na basenie, przeplatanych oglądaniem tematycznych filmów, pokazami slajdów, wykładami. Kiedy , już gotowi na spotkanie z otchłanią, jedziemy na wody otwarte, czekają nas cztery nurkowania. Dwa pierwsze do głębokości 12 m i dwa do 18 m. Po zaliczeniu wszystkich ćwiczeń, nauczeniu zachowania się w sytuacjach awaryjnych wielka rodzina PADI poszerza się o nowych braci i siostry – tę chwilę pamięta się do końca życia – certyfikat Open Water Diver! Następnym stopniem wtajemniczenia, dającym uprawnienia do nurkowania na maksymalną głębokość 30 m jest kurs adwance diver. Później można doskonalić sztukę nurkowania zdobywając kolejne specjalizacje, dalej poznawać tajniki nurka ratownika-rescue. Następnie jest pierwszy zawodowy stopień Divemastera. Posiadając taki certyfikat, można już pracować np. w Egipcie. Poszerzanie swojej wiedzy musi iść jednak w parze z nabywaniem coraz większego szacunku dla żywiołu, jakim jest woda – jest bezwzględna i nie wybacza błędów, nie ma z nią żartów…
– Gdzie są w Olkuszu akweny, aby można było prowadzić takie szkolenia?
– W Olkuszu, w rzeczy samej, nie ma, ale są wspaniałe akweny, odpowiednio przygotowane na Zakrzówku w Krakowie, w Jaworznie na tzw. koparkach (zalany kamieniołom) i w Czechach, tuż za granicą. Wszędzie piękna, idealnie czysta woda. Przyjeżdżają tu kursanci nawet z Wybrzeża. W tym sporcie, być może lepiej niż w innych dyscyplinach, trzeba znać swoje możliwości, swoją wydolność fizyczną, fizjologię, znać toksyczne działanie gazów pod ciśnieniem, ale to już nurkowanie techniczne. Nurkuję do 120 metrów głębokości, z użyciem gazów trimixowych, czyli takich, w których toksyczny azot zastępuję się helem, zmniejsza się także porcialny procent tlenu w mieszance. Życiodajny tlen na głębokości powyżej 80 m (panuje tam ciśnienie 9 bar – cztery razy więcej niż w kole Tir-a) powoduje konwulsje i może zabić, dlatego obniża się jego procentowa zawartość w mieszance.
– A właściwie po co zanurzać się tak głęboko, narażać się na niebezpieczeństwa?
– Kto tego nie przeżył, zadaje takie pytania. Jeżdżąc latami konno po naszych wspaniałych jurajskich lasach nie spotkałem tyle gatunków życia, ile można zobaczyć w godzinę na rafie. Ostatnio np. w Chorwacji spenetrowałem leżący na dnie wrak bombowca B-17 zatopiony pod koniec II wojny – jedyny na świecie tak dobrze zachowany, za czasów chwały nazywany był „latającą fortecą”. Zbadałem dziesiątki wraków z czasów wojen, ale i z odległej przeszłości, zalegających na dnie Bałtyku i innych akwenaów. W zeszłym miesiącu byliśmy np. na Heweliuszu.
– A oszałamiające piękno świata zwierzęcego…Rekiny…
– Spotykałem się i z rekinami, ale po to, żeby zrobić zdjęcie. Nie ma tu miejsca, ani czasu na strach. Zresztą nic nie zrobiło tym pięknym zwierzętom tyle krzywdy, co producenci głośnego filmu „Szczęki”. Wielokrotnie byłem blisko dużych osobników, np. zrobiłem z odległości kilku metrów fotki rekinowi tygrysiemu, który uchodzi za bardzo agresywnego – to mit! One boją się nas bardziej, niż my mamy powody bać się ich!
– Szczególnie atrakcyjnie i romantycznie brzmi tytuł „Kapitan jachtowy”. „Jacht”. „Białe żagle ma masztach”. Przygoda…
– Tak, istotnie przygoda… Nie mam swojego jachtu, nie chcę się wiązać z jednym akwenem. Czarter jachtu w dowolnej części świata nie stanowi dzisiaj problemu, a daje o wiele większe możliwości. Ale na ten patent pracowałem 20 lat. Zacząłem od „Maków” na Mazurach. Potem uzyskałem stopień żeglarza jachtowego, sternika jachtowego, następnie sternika morskiego, pływałem jako oficer na żaglowcu Fryderyk Chopin i wreszcie zostałem kapitanem. Ale dobrze się mówi. To lata nauki i ćwiczeń na różnych jachtach – małych, dużych i bardzo dużych, na różnych morzach, zdobywanie skomplikowanej wiedzy marynarskiej i nauka szacunku dla morza. I wreszcie ten patent. „Nie zaznał życia, kto nie służy w marynarce, bo marynarzem być to szczęścia szczyt” – jak śpiewają. Wcześniej, przez 3 lata, miałem hodowlę koni. Jak wiadomo- pięknych zwierząt. Często określa się kobietę w tańcu, konia w galopie i jacht pod żaglami, jako najpiękniejsze widoki na świecie. Mam również patent kapitana motorowodnego, mogę zatem prowadzić na morzu duże łodzie motorowe. Wierny jestem jednak zwykle jachtom żaglowym. Urok jedyny w swoim rodzaju.
– Czy to wszystko to hobby, sport czy zawód?
– Nurkowanie to zawód i sposób na życie, bardzo uniwersalny, ludzie chcą nurkować na całym świecie… Chyba pierwszy wymyśliłem połączenie nurkowania z żeglowaniem, i pomysł zamknąłem w www.NurkowaniePodZaglami.pl Sport? To zawsze był dla mnie sport, choć chciałbym opłynąć świat na jachcie – co dziś nie jest żadnym wyczynem nawet dla 18 letnich panien. Ale powoli, bez pośpiechu, bez sportowych rekordów. Zamieszkałbym tu i ówdzie, aby zarobić nurkowaniem na dalszą podróż. Spotykałem wielokrotnie w różnych portach świata ludzi żyjący w taki sposób… Po kilku latach zawitałbym z powrotem do Bogucina, „…z fajką w zębach, długą brodą, przesiąknięty morską wodą”. Wspomnę jeszcze, że jestem wielkim admiratorem szant i już kilkakrotnie, również w Olkuszu, organizowałem festiwale tej muzyki.
A czy to jest hobby? Było, jest i będzie.