Wyobrażam sobie, że mogły paść takie opinie:
– Panie, on nas z premedytacją zniszczył, opisał jako ostatnich łajdaków; a jakie domiary potem przez niego mieliśmy?! Głowa mała! – denerwują się mieszkańcy Będkowic.
– Co, Józef Pogan?! Mamy się nim chwalić?! Może jeszcze ulicę nazwiemy jego imieniem?! On wstyd przyniósł naszej gminie! – wójtowi Jerzmanowic podnosi się ciśnienie.
– Pogan?! Socrealistyczny pisarzyna, który niszczył autorów nie mieszczących się w głównym nurcie! Wie pan, co on powypisywał o moich wierszach?! – zirytowany stary poeta zdejmuje okulary, jakby szykował się do walki na pięści.
To nie są głosy autentycznych osób, ale – jak przypuszczam – mogłyby takimi być. Zresztą to przypuszczenie potwierdziło mi kilka osób, z którymi rozmawiałem na spotkaniu w Bibliotece Powiatowej w Jerzmanowicach – kilka lat temu. Tak właśnie mówiono, tyle, że nikt tego nie zanotował. Pisanie więc o tym autorze, iż „pozostał we wdzięcznej pamięci potomnych” byłoby grubym nadużyciem.
Mamy do czynienia z ciekawą antynomią; z jednej strony Józef Pogan to postać skomplikowana, a z drugiej prosta jak dekret o reformie rolnej; pisarz, który znakomicie czuł język, jakim mówiła wieś, a przy „okazji” propagandysta, który operował kalkami językowymi ówczesnej nomenklatury partyjnej; na awersie utalentowany przedwojenny poeta, a na rewersie autor paszkwilu na rodzinną wieś i mieszkających w niej sąsiadów. Wiele jest twarzy pisarza Józefa Pogana, łączy je jedno, wszystkie zostały zapomniane.
A w tle historia
Poprzez biografię tego pisarza można prześledzić dzieje Polski w XX wieku. Urodził się ostatniego dnia stycznia 1905 r. w Jerzmanowicach, wsi w zachodniej części powiatu olkuskiego, podówczas wchodzącego w skład guberni kieleckiej zaboru rosyjskiego; był synem małorolnych chłopów Jana Pogana i Zofii z Mrozowskich, którzy gospodarowali na sześciu morgach lichej ziemi. Pisarz wspominał rodziców: „Byli pracowici i zapobiegliwi, lecz mimo to w naszym domu gnieździła się dokuczliwa bieda. Żadne dziecko gdzieś do ósmego roku życia jeszcze nie miało butów… Sypialiśmy zbitą masą w łóżkach jak śledzie w beczce…”. Zaliczył trzy klasy szkoły powszechnej, a mając 13 lat, czyli w roku odzyskania przez Polskę niepodległości, zaczął się najmować do prac rolnych. Ze szkoły pozostała mu miłość do słowa pisanego, często pasając krowy czytał. Nigdy nie wiadomo kiedy w człowieku rodzi się pisarz, tym bardziej nie dowiemy się dlaczego ów talent ujawnił się w Poganie, faktem jednak jest, że się ujawnił. Po śmierci ojca i powrocie na gospodarstwo starszego brata, który został zwolniony z pracy w kopalni, Józef Pogan został spłacony ze swojej części gospodarki. W 1927 r. wziął ślub z Marią Brandys i przeniósł się do wsi Będkowice. Ciężko mu się tam żyło. Pisał: „Nie starczyło mi (…) na najskromniejsze potrzeby. Za mało było, aby żyć, a za dużo, aby umrzeć. Często na przednówku nie było czym (…) się posilić. Ubrania i butów też nigdy nie było. Podatku nie można było zapłacić. Chowałem tylko dwie kozy, czasem jakąś gęś czy kurę. A w razie przybycie sekwestora – umykałem z tym majątkiem w pole” (Ugory, s. 16). Opisał tę wieś potem w swoich utworach, chyba najpełniej w powieści Ugory (1948). Ostry to opis, bezceremonialny, ale wbrew temu, co pisał w recenzji w Kuźnicy w 1948 r. Jan Pierzchała, nie są „:Ugory” książką komunizującą (Pierzchała zarzucał jej zresztą brak jednoznacznej gloryfikacji komunizmu: „Pogan w człowieku a nie w ustroju, doszukał się zła. Dźwiga moralność w oderwaniu od konkretnych warunków bytowania. Wyjmuje z ręki ludzkiej nóż, nie dając jej pracy i chleba, a tylko teatr amatorski i spółdzielnię”). Jest w tej powieści krytyka stosunków społecznych, kleru, bogatych chłopów, jest agronom reformator Malski, który zdaje się być alter ego samego autora, ale agitacja w książce nie jest nachalna, a poza nią są tu elementy wiejskiej metafizyki, a nawet chłopska egzegeza fenomenu powstania życia. Warto zresztą zauważyć, że książkę tę pisał Pogan w 1941 r., a nie po wojnie, stąd zapewne istniejąca w niej krytyka społeczna nie jest nachalna i łopatologiczna.
Co ciekawe, to właśnie w Będkowicach zaczął Pogan działać na rzecz kultury; należał do Koła Młodzieży Wiejskiej „Siew”, nawet temu kołu prezesował, założył też amatorski teatrzyk. Był też sekretarzem miejscowej Ochotniczej Straży Pożarnej. W 1938 r. wydrukował pierwszy wiersz w gazecie („Życie Strażackie”, nr 5), do którego zapewne po wojnie się nie przyznawał, był to utwór p.t. „Żałoba Polski. W rocznicę zgonu Marszałka Józefa Piłsudskiego”. Zainteresowała się Poganem szlachcianka z pobliskiego dworu zwanego Szańcem, Janina Rościszewska, która nie tylko dokonywała korekty jego utworów, ale także w trudnych chwilach wspierała go finansowo. Podczas okupacji Pogan dużo pisał, trochę dorywczo pracował (m.in. w majątku Więckowice należącym do Skrzyńkich, jako nocny stróż; opisał zresztą ten czas w noweli „Niebieski dekret”, Wieś, nr 1/29/1946). Toteż miał w 1945 r. materiału na kilka książek. Kiedy więc pojechał do Krakowa, do Związku Literatów Polskich i pokazał prezesowi Kazimierzowi Wyce to, co stworzył w ciągu ostatnich kilku lat, ten przyjął go do związku z otwartymi ramionami. Szybko zaczęto go wydawać. I czyniono to z ochotą, bo autor nie tylko miał słuszne, preferowane przez władze pochodzenia, ale i niewątpliwy talent, aczkolwiek wymagający oszlifowania. Wieszczono mu wielką karierę pisarza ludowego na miarę Władysława Orkana, a pochwały na jego cześć pisali m.in. prof. prof. Stanisław Pigoń i wspomniany Kazimierz Wyka (choć K. Wyka zaznaczał, że Ugory „dziełem pisarskim są jeszcze w stopniu niskim”, zauważał wszelako kapitalne ucho Pogana na autentyczną gwarę). Jeszcze przed wojną zdążył Pogan wydać zbiór wierszy (p.t. Głos), ale naprawdę nadzwyczaj twórczym okresem w jego życiu były lata 1946-50, w którym opublikował kilka zbiorów opowiadań i powieści („Cierpki owoc”, wspomniana powieść „Ugory”, „Na głodnym zagonie”). Po 1950 roku, w którym ukazało się jego ostatnie dzieło, można by pomyśleć, że już zupełnie nic spod jego ręki nie wyszło – przez bez mała 40 lat bowiem Józef Pogan nic nie wydał! Był przez te z pozoru puste dekady dziennikarzem w Radiu Katowice (nawet reportaże robił), potem redaktorem działu rolnego w „Dzienniku Zachodnim”, wreszcie kierownikiem literackim Opery Bytomskiej. Bez ogródek kolaborował z systemem; należał do Stronnictwa Ludowego, a potem do PZPR. Od 1949 widniał wśród członków Związku Literatów Polskich (zajmował się głównie propagandą), a w 1951 r. został wiceprezesem Oddziału Katowickiego ZLP. Pełnił też funkcję przewodniczącego Oddziału Stowarzyszenia Ateistów i Wolnomyślicieli w Katowicach, działał również w bratnim Towarzystwie Krzewienia Kultury Świeckiej. W 1959 r. ukazał się na łamach „Kulis” tekst o nim pt. Na parnas i z powrotem. W tym samym roku w „Dzienniku Ludowym” S. Dubisz opublikował artykuł o Poganie pod równie znamiennym tytułem: „Sława przeminęła, został człowiek”. Zdążył jeszcze Pogan poprzeć stan wojenny i wejść do władz reaktywowanego przez ekipę generała Jaruzelskiego koncesjonowanego ZLP. Rok przed przełomem 1989 r., umarł. Jakkolwiek by to brzmiało, można jednak uznać, że gdy umierała jego socjalistyczna ojczyzna, Pogan okazał jej absolutną wierność, chciałoby się napisać – wierność do grobowej deski.
Co z tą ciszą?
Wrażenie, że Pogan po 1950 r. nie pisał już powieści i opowiadań i skupił się wyłącznie na bieżącej pracy reportera gazetowego wynika z faktu, że nie wydał już żadnej książki. Ale wbrew pozorom on pisał, pisał dużo, i o wydaniu książek zapewne myślał, ale ich nie wydawał. A raczej – jak można sądzić – nikt mu ich wydać nie chciał. W prasie z początku lat 50-tych znajdujemy opowiadania i fragmenty powieści Pogana, które nigdy się nie ukazały w drukach zwartych. Pogan publikował w gazetach fragmenty fabuły pt. „Niezakłamana opowieść” (powieść miała się ukazać w Czytelniku), opowiadanie „Kłótnia” będące wycinkiem z powieści „Ludzie pustkowia”, a nawet fragmenty pamiętników („Inteligencja na wsi w czasie okupacji”, „Sylwetki plebanów” czy „Sylwetki kułaków”).
Myliłem się, myliłem więc gruntownie, gdym w Poganie widział postać niczym z prozy Fiodora Dostojewskiego. Tu nie z wielkim upadkiem mamy do czynienia, ale z powolnym osuwaniem się. Jeszcze mu się mogło zdawać, że jest na wierzchu, a tymczasem był coraz niżej i niżej.
Pisałem w „Gazecie Krakowskiej”, w kwietniu 2008 r., z okazji 20 rocznicy śmierci pisarza: „wielu pisarzy jest zapomnianych, jeszcze więcej będzie, ale o coś innego chodzi, myślę o postawie samego Pogana, który – tak gdybam – starał się osobiście, żeby go zapomniano. A przynajmniej nic nie zrobił, żeby zapomnianym nie zostać. Tak mi się zdaję, choć dopiero materiały na jego temat zbieram, więc teza ta może jeszcze ulec weryfikacji. (…)Gdzie się zagubił Józef Pogan syn włościanina z Jerzmanowic, który ciężką pracą na sobą, nad swoją kulturą literacką zaszedł na ów „parnas” i właściwie sam się z niego zrzucił? By odpowiedzieć sobie na to pytanie wystarczy sięgnąć do ostatniej jego książki, do „Na głodnym zagonie”, która była anonsowana w prasie jako „Opowieść o biedniakach”. Ale dotyczyła ona bardziej kułaków i domyślam się, że owa powieść (o ile donos można uznać za powieść) była napisana na zamówienie komunistycznych mocodawców. Pogan dokonał nią aktu samozniszczenia; opisując sąsiadów czy znajomych, nie miał dla nikogo bogatszego od siebie litości; wytknął wszystko, co mogło pokazać ludzi w złym świetle. Jeśli ksiądz, to bije i nikogo nie szanuje, jeśli pan, to płaci grosze, jeśli bogaty gospodarz, to poniża „biedniaków”. Używał przy tym nazwisk bohaterów („sołtys gromady, Piotr Chmura, znany był we wsi jako największy wyzyskiwacz biednych”). W tamtych ponurych czasach takie oskarżenia to nie były przelewki! Ale, paradoksalnie, książka zabiła nie ich, ale Pogana, zabiła w nim pisarza. Niby mógł się czuć bezkarny, mieszkał przecież w Halembie pod Katowicami, był głośnym pisarzem, jak to dziś się mówi – nikt mu nie mógł podskoczyć, ale podejrzewam, że poniewczasie zorientował się, w co dał się wrobić. Pewnie pojął wtedy, że nic już mu pisać nie wolno. I chcę wierzyć, że się wstydził.”
Tak, myliłem się, bo Pogan nic a nic nie zrozumiał. W 1954 r., w „Dzienniku Zachodnim”, w rubryce, w której miejscowi pisarze mówili, co mają na warsztacie, Pogan wyjawiał: „Mija 14 lat od napisania przeze mnie pierwszej książki „Ugory”, a 10 od rozpoczęcia pracy literackiej na szerszą skalę. W tym okresie wydałem 3 książki i tomik opowiadań oraz zamieściłem w czasopismach, podręcznikach szkolnych i wydaniach zbiorowych wiele nowel, szkiców literackich, opowiadań, artykułów publicystycznych itp. prac. Pragnąłbym, aby również rok 1954 nie upłynął mi bezowocnie. Po napisaniu dla „Almanachu Literackiego” współczesnego opowiadania, zabrałem się do napisania powieści z życia wsi na Ziemiach Odzyskanych. Pragnę w niej ukazać najwierniej żywot chłopów w śląskiej wsi od wyzwolenia Polski do r. 1953. Pierwsza część powieści będzie ukazywać splot różnych związków życiowych między rdzennymi Ślązakami a osadnikami oraz konflikty klasowe między mało i średniorolnymi chłopami a bogaczami; druga – proces przekształcania się człowieka w nowych warunkach społeczno-gospodarczych na tle tworzenia się spółdzielczości produkcyjnej.
A więc pisał Pogan dalej, i to nie tylko reportaże, artykuły czy notatki prasowe, ale także opowiadania i powieści. W tym samym tekście daje też dowód, że wbrew moim domysłom nie miał wątpliwości i nie doszło u niego do intelektualnej refleksji nad tym, co napisał w „Na głodnym zagonie”: „(…) zdaję sobie sprawę, że nie idę właściwą drogą. Sprawiła to poprzednia moja nędza w podkrakowskiej wsi, gdzie na jednym morgu ziemi musiałem dorabiać stale u bogaczy i we dworach. Po wyzwoleniu Polski otwarła mi się droga w świat. W poszukiwaniu środków do życia wyjechałem zaraz na Śląsk, co oderwało mnie od dalszej ciągłości odzwierciedlania wsi swojego podkrakowskiego regionu. Tymczasem należało kontynuować dalej swoistą twórczość i ukazywać proces przeobrażania się w Polsce Ludowej poprzednich moich bohaterów z „Ugorów” poprzez napisanie chłopskiej trylogii. To byłaby dopiero naturalna droga mojej twórczości, którą mógłbym przebrnąć, gdybym pozostał w rodzinnych stronach”.
A więc chciał (on sam, czy tak mu kazano?) jeszcze głębiej, jeszcze wnikliwiej wyjawiać brudną grę kułaków i wszelkiej maści bogaczy! A tak przy okazji nie zapominał też o kolegach po piórze, którzy z sobie znanych powodów nie chcieli iść tą samą drogą co Pogan i jemu podobni. Piętnował więc ich pryncypialnie:
„Bo jeśli pisarz nie wejdzie w pracujące masy, jeśli do swego towarzystwa nie będzie czerpał z ich pulsującego życia i pracy, z otaczającej nas rzeczywistości – zostanie przez życie wyprzedzony i wlokąc się w osamotnieniu – zawiśnie w swą twórczością w próżni społecznej” – pisał Pogan w recenzji tomiku Jana Baranowskiego pt. „Łąka skowronków” z 1948 r. Te słowa, zgodne z ówczesną doktryną literacką, paradoksalnie pasują też do samego Pogana, który mimo iż czerpał z pulsującego życia pracujących mas całymi garściami, został przez życie wyprzedzony i już do końca swych dni wlókł się w ogonie. Ale nim się zaczął wlec był mocny i był przekonany o racji tego, czego broni.
*
Problem z Poganem polega bowiem na tym, że swój niewątpliwy talent oddał z pasją nowemu ustrojowi. Pisarz klasy biedniaczej – zatytułowała własną recenzję z „Cierpkiego owocu” skądinąd znakomita poetka Anna Kamieńska, a w niej wśród naturalnych dla tamtych czasów słusznych zwrotów i pojęć zawarła prostą prawdę o pisarstwie Pogana: „Wprawdzie Pogan jako pisarz z prawdziwego zdarzenia mimo braku literackiej ogłady – stwarza ludzi z pasjami, instynktami i temperamentami. Zajmują go jednak przede wszystkim interesy międzyludzkie. Obchodzi go przede wszystkim ekonomiczne uwarunkowanie losów ludzi. Wieś w „Ugorach wygląda jak wielka kropla wody pod mikroskopem. Oko pisarza – biedniackiego chłopa odkrywa w niej w powiększeniu, jak przez lupę, te wszystkie sprzeczności, jakie toczą organizm każdego społeczeństwa kapitalistycznego. Całe życie rodzin wiejskich, całe powszednie dni chłopskie układają się wzdłuż tej zasadniczej linii podziału społecznego wewnątrz wsi. „Biedny i bogaty” – to tytuł jednego opowiadania Pogana, a mógłby być tytuł całej jego twórczości. Biedny o bogaty. Głodny i syty”. Wiadomo, jak ktoś był kiedyś głodny, tak naprawdę odczuwał dramatyzm takiej sytuacji, ten zawsze już będzie o tej chwili pamiętał, być może będzie ją ukrywał, jak więźniowie obozów koncentracyjnych chowający w sienniku kawałek chleba, ale będzie o niej myślał. I już sytych nie zrozumie.
Pisał Wyka w Twórczości o Ugorach Pogana: „Ten pozbawiony szlifów pisarskich i błyskotliwych ścianek kamień, jakim są Ugory, nie jest pozbawiony ciężaru gatunkowego. Nie daje jeszcze gwarancji, jaki pisarz z Pogana wyrośnie, czy zdoła on przełamać bardzo w tej książce widoczne ograniczenia jego świadomości i wyobraźni pisarskiej”. Fundamentalne zagrożenie dostrzegł nad głową Pogana Stanisław Pigoń pisząc we wstępie do „Ugorów”: „Dobrze by też było, gdyby zdał sobie (Pogan – dop. OD) sprawę z pewnych niebezpieczeństw, na jakie może być narażony. Obawiać się należy, że go obskoczą różni mentorzy, że targać go poczną za kapotę jego talentu różni karbowi i wprzęgać go zechcą w tę czy ową pańszczyznę, będą usiłowali zarzucić mu na oczy skórzane okulary szkapy dorożkarskiej. Dla dobra pisarstwa ludowego życzyć by należało, żeby młody, pełnią rozpędu idący autor oparł się takim naganiaczom, by nad uprawą swego niepowszedniego uzdolnienia przyrodzonego pracował z chłopską zawziętością i rzetelnością, żeby wysubtelniał siłę wzroku u czujność pamięci, żeby rozszerzał kąt widzenia, a nade wszystko żeby pogłębiał w sobie i coraz czujniejszym czynił swe sumienie artystyczne. Ono mu pozwoli rozwinąć w pełni osobowość twórczą i talent, jakim go hojnie uposażyła natura”. Niestety, przyszłość pokazała, że nie umiał Pogan ograniczeń, przed którymi go ostrzegał Wyka, przekroczyć, a nawet więcej, dał sobie narzucić nowe, jeszcze poważniejsze! Można też zadawać sobie pytanie, czy nie zdawał także sprawy z innych z kolei niebezpieczeństw, przede którymi ostrzegał go w proroczych i odważnych słowach prof. Pigoń. A może po prostu podpisał cyrograf i sprzedał duszę czerwonemu diabłu?!
Ostał się ino wstyd
W 2005 r. przypomniano sobie o Poganie we wsi, w której się urodził, w Jerzmanowicach. W roku setnej rocznicy urodzin pisarza pisano o nim kilkakrotnie w „Ostańcu”, samorządowym piśmie ukazującym się w gminie Jerzmanowice-Przeginia. Wtedy to piszący o autorze „Ugorów” Zygmunt Krzystanek wnioskował o jakąś formę upamiętnienia Pogana w Jerzmanowicach; zebrano o pisarzu materiały prasowe, które umieszczono w Bibliotece Powiatowej. Ale potem nad osobą pisarza znów zapanowało milczenie, a osoby związane z tą miejscowością w prywatnych rozmowach zaznaczają, że z Poganem jest pewien kłopot. Konkluzja jest jedna, jest pisarz, świetnie, że się u nas urodził, ale niestety napisał nie tylko rzeczy dobre, ale także takie, za które winien się wstydzić. On nie żyje, ale jak z Józefem K. z Procesu, przeżył go w głównej mierze wstyd.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że tytuł niniejszego artykułu jest lekko naciągany, bo Józef Pogan nie był skandalistą, przynajmniej w najbardziej dosłownym tego słowa znaczeniu; gdy jednak czytelnik pochyli się nad ówczesną polską literaturą, wniknie w jej meandry, bez wątpienia uzna, że właściwie większość produkcji literackiej końca lat 40. i 50-tych była jednym wielkim skandalem wydawniczym, a realizm socjalistyczny skandalicznym kierunkiem literackim, który zaprowadził pisarzy i poetów na manowce (ugory); czy więc autor, który wpisał się weń (przede wszystkim książką „Na głodnym zagonie”) nie był w jakimś stopniu skandalistą?!
Dziękuję p. dyrektor Dorocie Furman za możliwość korzystania z materiałów o J. Poganie, które są zgromadzone w Bibliotece Powiatowej w Jerzmanowicach (zostały udostępnione tej placówce przez p. Władysława Pogana). Niestety, zachowane przez rodzinę wycinki artykułów autorstwa J. Pogana i recenzje jego książek w większości pozbawione są dat i informacji z jakich tytułów prasowych pochodzą.
Kilka interesujących fragmentów z książek Józefa Pogana. Uwaga – pisownia oryginalna!
U szewca Łupika
„/…/ Odłożył właśnie skończoną parę butów mówiąc dumnie:
– Ale śliczne, prawda? Szkoda ik nawet chłopu wsiowymu, co tak ładnie zrobione.
– A cóż to już we wsi nie ma poważnych ludzi – odrzekł na to młody Władek Malski. – Na przykład sołtys, jego zastępca, radca gminny…
– No, nawet to poważni ludzie, ze nie daj Boże – zaprzeczył pogardliwie szewc i odwróciwszy się od warsztatu zaczął mówić ubolewająco: – Pomyślijcie se, moje chłopy, co za zwaryjowani są ludzie we wsi, co tak nieudolnygo Biloczka obrali na radce gminnygo. Przecie on ni mo zielonygo pojęcio o działaniu w radzie gminny, a gorzy jeszcze, że późni na posiedzyniu rady gminny wybrali go znou radcą do Wydziału powiatowego. Zdaje mi się, że dziś pojechał do Olkusza na posiedzynie. Trzeba będzie okolicznością, tak żeby nie spostrzyg, spytać go się, co tyż tam w powiecie ukwolyli. Onygo ino sprytnie wziąć za język, a wygodo się ze wszyćkigo.
– Spróbujemy jakoś to zrobić – przychwalił Malski.
– Oho, nie tak znou łacwo wybadać coś z takigo świętoszka! – przerwał Bąbas. – On jak mo coś sekretnygo, to i księdzu na spowiedzi nie powie. Znom go lepi od wos wszyćkik. To spryciorz, lis pieroński. Jak on to wykiwoł pana na folwarku. Jak kupowoł od nigo pole, to zapłacił za trzy morgi, a pon mu zapisoł sześ.
– Ale jak on to mógł zrobić? – dziwił się Malski.
– A to psa mać nie wicie, jaki Biloczek? To ptoszek. On potrafi golić bez mydła. Przecie jo juz tyle lot ożyniony z jego córką, a on mi jeszcze dotykczos nic nie zapisoł.
– Powinniście i wy też użyć sprytu, żeby wam te podstępnie otrzymane morgi zapisał.
Bąbas wstał z ławki i machając pięściami, klął:
– Cholera, kto by ta doszed ładu z Koimami! Dryndać wszyćkik chamów… Koimów… kułaków… sukinsynów…! Pies im wszyćkim mordy lizoł…! Tyk chamów na wsi to prawie wsio wyrezać…!
– Przecie wy nie będziecie rezać, boście nie masarz, tylko murarz – podchwycił Malski.”
(„Ugory”, str. 36-37)
Rozprawa w sądzie
„Nadszedł wreszcie dzień rozprawy odwoławczej. Ze strony oskarżonych zjawiło się ośmiu świadków, a ze strony oskarżenia wójt Pędzik, były sołtys Łapa i policjant. Po przesłuchaniu świadków obrońca oskarżonych zabrał głos. Nastała wesoła chwila, gdyż obrońca zadawał dziwne i niezrozumiałe pytania świadkom.
– To świadek Łapa sam przyznaje, że defraudował gromadzkie pieniądze?
– Tak.
– Świadek chciał być nadal sołtysem, by defraudować?
– Tak.
– Widocznie świadek ma satysfakcję z tego, że został deufraudantem?
– Tak.
Łapa nie rozumiał w ogóle zadawanych pytań i dlatego potwierdzał je. Sędzia, uśmiechając się, widocznie z ciekawości zezwolił obrońcy na podobne pytania. Z kolei obrońca badał wójta Pędzika.
– Czy pomiędzy świadkiem wójtem a oskarżonymi Łupkami panował jaki antagonizm?
– Tak.
– Czy to, co świadek zeznał przed sadem, jest tylko wyrafinowaną hipokryzją?
– Tak.
– To świadek zupełnie przyznaje, że testyfikacja ze strony oskarżycieli jest antytezą rzeczywistości?
– Tak.
– Czy świadek zeznając przed sadem występował w charakterze rzetelnego świadka, czy też w roli sykofanta?
– Rzetelnego… sykofanta.
Sędzia zmarszczył brwi i zwrócił obrońcy uwagę, więc ten poniechał podobnych pytań i w kilku słowach zaczął usprawiedliwiać oskarżonych.
Po naradzie sad oddalił wyrok zaoczny w pierwszej rozprawie”.
(„Ugory”, str. 63-64)
*sykofant – oszczerca, donosiciel.
Egzegeza wg Pogana
„To było tak: na pocątku, jak Pon Bóg stworzył świat i źwierzęta, i wszyćko, co na świecie jes, postanowił stworzyć ludzi. To, co piso w ksiązkak, ze ino stworzył Jadama i Wew, to nieprowda. Zawołoł se Pon Bóg Aniołów i kozoł im lepić ludzi z gliny, a On ino dozorowoł, zeby dobrze lepili, bo kazby sie to som Pon Bóg męcył. I kazdy Anioł ulepił jednygo cłowieka, a Bóg ino wchuchnył do nik duse i byli zywi.
I wszyćko zawcasu juz było lo nik przygotowane: i bydło, i konie, i nocynie do roboty, i pola ze zbozym juz były, ale nie z takim jak teroz, ino ździebła wielgochne nad rosłygo chłopa, a kłósie od samy ziemie do góry. Co ino trza było, wszyćko juz Bóg nastroił. I tam kaj Anioły lepili ludzi, było duza bydła, bo Pon Bóg kcioł, zeby ludzie zaroz doili krowy i mieli mlyko, masło i syry.
Jak Pon Bóg chuchnył w ludzi i jak wszyscy hurmym wstali, tak jedno ciele od strachu zerwało powróz na karku, i w nogi! Wszyscy się przyglądali, jak ciele zadarło ogon do góry i lotało. A jedyn najgłupsy z ludzi polecioł chytać to ciele. Wio za nim i goni do zapolynio. Ciele hyc w zyto! – chłop za nim. Ciele było chybkie, to mogło lotać po zycie, a chłop nie doł rady, bo zyto wielgochne. Więc łap kose – bo ta juz Pon Bóg zawcasu przyrychtowoł wszelkie nocynie, zeby ludzie mieli cym robić – i dala odsiekać ściezke do cielęcia. Jak juz sie zblizoł do nigo, tak ono hujd i wio bez zyto nazod. Chłop za nim, ale mu sie na sieconym zycie zaplątały nogi i bęc jak długi na ściernio. Zerwoł sie zły, ze sie potłuk i krew se puścieł z nosa, i jak nie porwie kija, jak nie zacnie od złości tłuc to zesiecone zyto, tak na piekne wymłócił.
A ciele za tyn cos wyrywało se krzoki zimnioków i chrustało se spokojnie, bo juz uciekło ze zyta. Jak chłop zobocył, ze ciele lubi zimnioki, tak porwoł motyke i ukopoł troske ziemnioków i niós mu w copce, zeby go zackało. Ciele spróbowało juz zimnioków i wiedziało, ze dobre, i zackało go, i on chycił go za kark. Ale ni mioł powroza, dopiero ukręcił powrósło ze słomy i uwiązoł go, a od złości, jak go praśnie motyką bez zadek, tak ono zadarło ogon i hyc! Porwało chłopa i pędziło z nim na oślep. Chłop ani nie zdązył ciepnąć motyki. Wpadło z nim w jakieś ciernioki i buch do dołu wielgigo! Kcioł wylyź, ale nie doł rady, bo doł rady, bo dół był głęboki. Dopiero zacon hopać na tamtyk ludzi o pomoc: hop! Hop!
Kilku mądrzejsyk ludzi wysło na brzyzek i przyglądali sie, jak on gonił ciele. Jedyn był dobry i błogosławił mu, zeby se kaj narobił; inny znou przyglądoł sie, zeby go sądzić za skode; a inny jesce – zeby go bronić, jakby go kcieli bardzo ukorać. A jedyn między nimi ino obserwowoł, zeby wszyćko było w porządku.
Bardzo duza ludzi legnyli se na trowie i śmioli sie z tego, co ciele gonił, i ciesyli sie, ze on se kaj nogi połomie, głowe ozbije cy se co insygo zrobi. A tyn nojmądrzejsy z ty mały bandy posed do tyk, co lezeli, i kozoł iem is i sukać chłopa z cielęciem, bo go nikaj widać nie było.
Posło kilku, ale sie śmioli z niescęścio bliźniego, ze wpod do dołu, i nie kcieli go retować. Dopiero se som wusioł wykopać rów z dołu na wierzch, zeby wyloz z cielęciem. Przygnoł go nazod i jak go znou nie praśnie motyką w zadek, a ono jak podskocy i zacnie lotać naokółko nigo po gnoju, co go krowy narobiły, tak lotało i lotało, a chłop nie puścił, ino trzymoł. Wszyscy sie przyglądali, ale mu nie pomogli, dopiero tyn najzacniejsy kozoł komuś pomóz przytrzymać cielęcia, zeby sie nie zapolyło i chłopa nie zamęcyło. A on tak sie schlostał gnojówką i uwolał gnojem, ze go trudno było poznać. Jak se ino odpocnył, tak zaroz złapoł wideł i porozrzucoł ze złości gnój za to, ze sie nim powoloł. Tak tyn najzacniejsy godo: ‘Na coś porozrzucoł gnój i narobił nieporządku? Przykop to zaroz’.
Chłop wzion motyke i zacon przykopywać, ale sie zmęcył. Dopiero uźroł pług i zaprzagnył woła, i przyorał. Ale kury jak zobacyły porusano ziemie, tak zacyny grzebać raciami i odkopywać gnój nazod, zeby śmierdzioł. Wtedy chłop polecioł tam, kaj namłócił kijem zyta, nabroł pełno copke i oziepoł go kurom po ziemi, zeby nie grzebały. Jak skońcył, tak Pon Bóg pedzioł do ludzi, ze bedo pracować w pocie coła na chlyb, tak jak tyn, co ciele gonił.
Ci ludzie, co byli w mały bandzie, tak sie zdrygali tego i pośli do Pana Boga prosić Go, ze oni wtedy, jak chłop ciele gonił, tyz nie próżnowali. I opedzieli Mu wszyćko, co robili. – ‘My nie umiemy robić z ziemi – gadajo – ino tamtyn, co ciele gonił, bo on sie juz naucył wszyćkigo. Niek on terzo weźnie se tyk do pomocy, co lezeli i śmioli sie z nigo, i niek wszyscy robio w ziemi, a my bedymy zaś urzędowac, bo my juz do tego przyzwycajoni’.
Udała sie Panu Bogu tako rada i kazoł tymu najzacniejsymu królować nad wszyćkimi. A na pamiątke, jak tamtyn z cielęciem był w dole i wołoł: hop, hop – nazwoł go i tyk, co mu pomogali – chłopami. I na pamiątke, ze ci śmioli sie i ciesyli z niescęścio jednygo, tak Pon Bóg doł, ze teroz wszyćkie chłopy cieso sie jedyn z drugigo, jak mu sie co złygo stanie. Tak, lotego to jedyn chłop drugiemu źle zycy, ciesy sie z jego niescęścio i na złoś mu robi”.
(„Ugory”, str. 114-117)
Przyśpiewki na weselu
„Było wesele. Oprócz gości szli tam też nie zaproszeni chłopaki i dziewczęta, by potańczyć sobie. Antek Biloczek szedł podchmielony i prowadząc pod rękę dziewczynę śpiewał:
‘S…synem byłem, s…synem bede,
Frajerym zostane, jak cie nie dostane!’
Dziewczyna się zawstydziła i odwróciła oczy w inną stronę.
– Cóześ sie tak obraziła!… – wykrztusił ochrypłym głosem. – Nie takie juz uwodziłem, to i ciebie uwiede.
Odskoczyła od niego i poszła w inną stronę.
– Jałówka mi uciekła. Chytojcie jo! – wołał brutalnie.
Chłopy i dziewczyny wybuchnęli śmiechem, a on podniósł pięść w górę, śpiewając:
‘Kto sie dzisioj zy mnie śmieje,
Niek go nogło krew zaleje!!’
– Jałówka mi uciekła, jałówka! – wołał za dziewczyną i zaśpiewał jej:
‘K…ś była, dziewce, to ci powiem w ocy,
Bom cie wypróbowoł tamty trzeci nocy!”
Poszedł na wesele. Tam śpiewał na złość dziewczynom brutalną piosenkę:
‘Z tamty strony za jarzyną wszyćkie dziewki powyrzynom,
Nie będzie mie Pon Bóg sądził, bom je dobrze oporządził!’
Na weselu panował hałas i ogólna radość. Oto żyjące z sobą w niezgodzie dwie dziewczyny, Zośka Biloczkowa i Hanka Cabankowa, śpiewały na złość jedna drugiej nieprzyzwoite śpiewki, których się poprzednio nauczyły. Obie tańczyły równocześnie z chłopakami. Pierwsza zaczęła Zośka Biloczkowa:
‘Bede jo se śpiewać do samego ranka
O ty jedny dziewce, co chodzi bez wianka!’
Hanka, usłyszawszy śpiewkę o prawdziwie utraconym swym wianku, zaraz odwetowała:
‘Mozes nawet śpiewać jesce do wiecora,
Bo przecie nie skoda twoigo ozora!’
Izba weselna zagrzmiała śmiechami i oklaskami. Z kolei śpiewała Zośka:
‘Po cóz do wiecora tyla casu strace,
Ty pódzies do domu, bo ci bącek płace!’
Znów śmiech… oklaski… i śpiew Hanki:
‘Ty, chocioześ sama i nie bawis syna,
Aleś w brud obrosła jak ta w chlywie świnia!’
‘A ty, ześ jes cysto i w stodole spałaś,
Lotego kochanków pół zostronio miałaś’
– Ha ha ha! – wybuchnęli wszyscy ogromnym śmiechem. Posypały się brawa i dwuznaczne żarty.
– Cicho bąś! – krzyknął pijany Antek Biloczek, uradowany, że jego kuzynka tak ‘cięto odśpiewała’.
– Cisy, cisy! – poprawił inny. – Niek se śpiewajo! Niek się ucieso na swoi biedzie!
‘Ty się i jednymu ni mozes spodobać,
Musiołby cie jak świnie, na korycie skrobać!’
Zośka była ogromnie zła, że nie może tamtej pokonać, gdyż z tego ‘skrobanio na korycie’ wszyscy bardzo się śmiali. Zaśpiewała na melodię walca:
‘Pamiętos ty, dziewko, jak jednego rana
Twój kochanek zmiatoł od ciebie ze siana.
Jak stroskano wtedy była jego dusa,
Bo se jaz odlecioł swygo kapelusa!’
Hanka się zawstydziła, wszyscy bowiem wiedzieli o tym, jak to jednej nocy chłopaki wypędzili od niej ze stodoły narzeczonego. Przestała śpiewać. Jedna z dziewcząt podeszła do niej i szepnęła coś do ucha. Teraz Hanka stanęła przed muzykantami i zaśpiewała głośno:
‘Tyś bez to cnotliwo, bo któz cie zacepi?
Kiedy twoje cnote cołkiem brud zalepił!’
Śmiech, oklaski i nieprzyzwoite żarty zagłuszyły dźwięki muzyki. Zośka nie zważała na to i gdy tamta obróciła się wokoło izby – stanęła przed muzykantami, podparła boki dłońmi i zaśpiewała:
‘Schodźcie się, chłopaki, który ino żyje,
Bo ta kochanica dziś cnotą handluje!’”.
(„Ugory”, s. 150-153)
Prześladowanie Żydów
„Aż tu raz Niemcy zaczęli na dobre strzelać do Żydów. Julek ogromnie się tym zaniepokoił. Jak mu kto o tym wspomniał, zaraz się trząsł, kieby pytel we młynie. Świerk coś wyczuł po nim i za nic nie chce go dłużej trzymać. Za nic, choćby mu tysiącami płacił. Ludzie też zaczęli coś trącać, że to pewnie Żydziak, bo i z oczów, i z nosa, i z gadania publicz do Żyda był podobny. A jak się jeszcze lęka, no to już Żyd jak amen w pacierzu.
/…/
Policjanci weszli do izby i pytają się, gdzie jest ten Żyd, co tutaj mieszka. Wylękłe kobiety tłumaczą się, że był przodzi, ale to Polak, zameldowany w gminie, ale przed paru dniami pojechał do matki. Wszedł też do izby Pietrek i to samo gada. Policjanci zaczęli szukać wszędzie. Zajrzeli też do chlewa, oświecili lampkami i nawet w żłobie i pod żłobem szukali. Słyszał ich przecie wyraźnie.
Policjanci weszli do izby i klną. Pietrkowi wkropili pałką, starą szturchnęli kolbiskiem, ale ci swoje gadają. Wreszcie policjanci dali spokój. Jeden zapowiedział surowo, by ten lokator zgłosił się nazajutrz do posterunku i zostawił mu wezwanie. Barkowa nie domyśliła się, czego chcieli policjanci, dopiero ją sołtys zawołał do sieni i gada:
– Ktoś musioł zrobić doniesienie na tego pana. Ale ni ma znou takigo strachu, bo onym ino dać gorzoły, to dadzą spokój. Gorzej by było, jakby tego pana zastali, a gorzy jesce, jakby sie Niemcy o tym dowiedzieli. Policjantom ino dać popić, a ukręco łeb tymu doniesieniu.
Barkowa nie namyślała się długo i posłała syna po litr wódki i kilo kiełbasy. Policjanci popili ze sołtysem, pożegnali domowników i poszli. Sołtys zapowiedział Barkowej, żeby ten pan był ostrożny, a wszystko będzie w porządku.
Julek wylazł spod gnoju ubabrany jak nieboskie stworzenie. A trząsł się jakby nie spod gnoju, ale z wody spod lodu wylazł. Barkowie też się trzęśli z przeżytego strachu. Jaśka płącze i gada, że się strasznie wylękła, bo myślała, że już po nim.
– Już pana nie wyganiom, ani nie zatrzymuje – gada gospodyni – bo nie kce brać pański śmierci na swoje sumienie. Będzie pon u nas dłuzy, to bydymy cuwać wszyscy, a jak pon sie boi, to se moze posukać kaj bezpiecniejsygo miejsca. Jak pon kce, niek tak robi i ratuje życie”.
(Cytat z opowiadania „W kryjówce”, z tomu „Cierpki owoc”, Warszawa 1948).
Bibliografia:
Anna Kamieńska, „Pisarz klasy biedniackiej”, Wieś, 1948, nr 32-33, s. 10.
Maria Kotowska-Kachel, nota Józef Pogan, [w:] „Współcześni polscy pisarze i badacze literatury. Słownik biobibliograficzny”, W-wa 1999, oprac. zespół pod red. J. Czachowskiej i A. Szałagan, tom VI, s. 420-421.
Jan Pierzchała, „Będkowice, wieś polska”, Kuźnica, Nr 19, 1948. s.9.
Stanisław Pigoń, „Słowo wstępne”, [w:] „Ugory”, Warszawa 1947.
Kazimierz Wyka, „Ksiązki o wsi”, Twórczość, 1948, nr 6, s. 90-91.
Zdjęcia. Józef Pogan i jego książki.
Po wojnie Józef Pogan stał się ateistą I poszedł na współpracę z komunistami, chociaż w okresie międzywojennym pisał wiersze o treści religijnej i patriotycznej. Jeden z nich, opublikowany w tomiku jego wierszy w Trembowli w 1938 r. Przytaczam:
Żałoba Polski. Ku czci Wodza Narodu Polskiego śp. Marszałka Józefa Piłsudskiego.
Na serca Polaków radosne
Jak grom spadła bolesna nowina.
Maj historyczny zesłał smutną wiosnę,
Załości wybiła godzina.
W sercach Polaków żal się wzniecil,
Żal nad tą chwila zesłana,
Gdy Pan Marszałek osierocił
Ojczyznę – Swa Matkę kochaną .
W sercach Polaków żal się wzniecil,
W każdej źrenicy łza świeci,
Gdy Pan Marszałek osierocił
Polaków – Swe wierne dzieci.
Ooszedłes od nas Wodzu nasz,
Ciałem – Duchem na wieki
Zostaniesz znowu spośród nas
I będziesz nam udzielał Swej opieki.
Twój Duch nad Polską wiecznie
Będzie się wznosił… królował..
Aby Twój naród bezpiecznie
Według Twej woli pracował.
My Twe dzieci ta drogą pójdziemy
Którąś nam wskazał swym życiem
I pod Twą Opieką bedziemy
Cieszyć wolności szczęściem.