„Wybitne kwalifikacje duchowe i intelektualne przy pełnym oddaniu dla dobra Państwa wskazują go jako kandydata w przyszłości do poważnych kierowniczych stanowisk. Na podrzędniejsze stanowiska przy władzach naczelnych szkoda go; więcej pożytku da Państwu jego praca przez szereg lat na ważnych placówkach I-II instancji. (…) Wysoka odwaga cywilna i poczucie godności sprawiają, że jest bardzo daleki od zabiegania o czyjekolwiek względy, wyrażając się dosadnie: w I Brygadzie nie służył, od zaciągania się do IV czy VII powstrzymuje go subtelne poczucie godności osobistej. Wartościowy typ młodszego pokolenia urzędniczego, obiecujący z punktu widzenia kadr urzędniczych na przyszłość”
(Z ankiety kwalifikacyjnej Edwarda Trznadla, Referendarza VII stopnia, sporządzona przez Starostę Olkuskiego Jerzego Stamirowskiego, 12 lipca 1932 r.)
W końcu XIX wieku Olkusz był niewielkim, prowincjonalnym miastem. Z podobne wielkości miasta, Dębicy, pochodził Edward Kazimierz Trznadel, urodzony w 1896 r. syn rymarza Brunona i Bronisławy. Ojciec, który zachorował na nerki i pęcherz, szybko osierocił Edwarda i jego siostrę Eleonorę. Trud wychowania małych dzieci spadł barki samotnej kobiety. Bronisława Trznadel postanowiła syna wykształcić, tak jak sobie tego zażyczył na łożu śmierci jej 33-letni w chwili śmierci mąż. Do gimnazjum chodził Trznadel w Dębicy. To było gimnazjum klasyczne, z greką, łaciną; stało na niezłym poziomie. Maturę uzyskał w 1914 r., w roku wybuchu I wojny światowej. Wybierał się na studia prawnicze do Krakowa. Nim je jednak podjął krótko pracował w biurze kolejowym w Dębicy. I wtedy wybuchła wojna. Obawiając się Rosjan, o których okrucieństwie i gwałtach opowiadano niestworzone rzeczy, wraz z matką i siostrą ewakuowali się do Wells, mieście w Górnej Austrii. Tam podjął pracę fizyczną na kolei, przy łamaniu lodu, w fabryce kotłów, awansował na magazyniera. Mimo oferty urzędniczej pracy dla Edwarda rodzina Trznadlów wróciła w 1915 r. do Dębicy. W październiku zapisał się na Uniwersytet Jagielloński w Krakowie. Utrzymywał się udzielając korepetycji i poznawał ciekawych ludzi, m.in. Stefana Banacha, późniejszą sławę matematyczną i twórcę polskiej szkoły matematycznej. W 1917 r. został wezwany do poboru. Dziwnym trafem komisja była dla niego łaskawa, dostał przydział broni, ale nie na linii frontu. Przydzielono go do 17 pułku piechoty na Woli Justowskiej w Krakowie. Z czasem, swoimi kanałami, udało mu się uzyskać obniżenie kategorii do C, czyli służby bez broni. Jego kompania stacjonowała na Przegorzałach, ale Trznadel nawet nie musiał nocować w jednostce (spał u siebie, w jednostce pojawiał się rano). Przeniesiony do kancelarii żandarmerii dawał lekcje dzieciom majora Wilhelma Gepperta, który bardzo mu sprzyjał. W szpitalu pod Baranami poznał wtedy działacza socjalistycznego Bolesława Drobnera. Za kilkanaście lat, już jako wicestarosta olkuski, będzie gościł Drobnera w Olkuszu. Spotka się też z nim, gdy tenże będzie piastował stanowisko prezydenta Wrocławia (w 1945 r.). Z wojska został zwolniony, gdy nastało Państwo Polskie. Ukończył wtenczas studia; wśród jego wykładowców byli m.in. prof. Kutrzeba i prof. Estreicher. Ostatnie egzaminy zdawał w 1922 r. Za błąd życiowy uznał później fakt, że wprzęgnięty już w dzieło odbudowy administracji młodego Państwa niejako odpuścił sobie najłatwiejszy egzamin: ścisły historyczny, który dałby mu tytuł doktora praw.
W administracji
Pierwszym jego miejscem pracy w administracji państwowej było starostwo w Będzinie. Był tam raptem pół roku (w 1920 r.). Od lutego 1921 r., sam nie wiedząc dlaczego, został przeniesiony do starostwa w Sandomierzu. Tam ożenił się z poznaną w Krakowie nauczycielką Ireną Kapel. Młodzi długo miejsca w Sandomierzu nie zagrzali, bo jak sam Edward wspominał: „Sandomierz to piękne miasto, lecz nie mogłem się zaaklimatyzować, urzędnicy przesiadywali w restauracji, co mi nie odpowiadało”(J. Trznadel, „Mój ojciec Edward”). Poprosił o przeniesienie. Trafił najpierw do starostwa w Kielcach; tamże w marcu 1922 r. złożył przysięgę służbową, a w czerwcu mianowano go referendarzem z VII stopniem I kategorii służbowej w służbie państwowej. W Kielcach urodził się jego pierwszy syn Andrzej (w 1924 r.), tam też do rodziny dołączyła Aniela Detka, niania, która pozostanie z Trznadlami aż do swej śmierci czyli na kilkadziesiąt lat. W międzyczasie Edward zostaje mianowany wicestarostą kieleckim. W październiku 1927 r. przeniesiono go do urzędu wojewódzkiego w Kielcach. Blisko wtedy współpracował z wojewodą Ignacym Manteuffelem, którego imieniem nazwano pośmiertnie Zakład Wychowawczo-Leczniczy dla dzieci gruźliczych w Rabsztynie. Także w czasie pracy w urzędzie wojewódzkim w Kielcach miał sposobność poznać się z Felicjanem Sławojem-Składkowskim, który później, już jako premier, zasłynął dbałością o podniesienie świadomości higienicznej w narodzie, i kilkakrotnie wizytował powiaty, w których urzędował Trznadel. Krótko, w zastępstwie, pełnił w lipcu 1927 r. obowiązki starosty w Częstochowie; miał wtedy sposobność zetknąć się ze strajkującymi robotnikami. Okazał się dobrym negocjatorem; protestujący robotnicy, którzy przyszli pod urząd, uspokojeni przez Trznadla rozeszli się. To doświadczenie przyda mu się później do spacyfikowania gorących nastrojów robotników olkuskich.
Niezbyt zadowolony z pracy w urzędzie wojewódzkim skorzystał z możliwości podjęcia pracy w resorcie reform rolnych – jako komisarz w Powiatowym Urzędzie Ziemskim w Wadowicach (od września 1928 r.). W tym mieście Trznadlowie zameldowani byli przy ul. Kolejowej – do stycznia 1930 r.
W Olkuszu
Znudzony mało zajmującą pracą w Wadowicach, skorzystał w 1930 z propozycji objęcia stanowiska wicestarosty olkuskiego. I był nim do 1936 r. Już w Olkuszu, w czerwcu 1930 r. urodził się drugi syn Edwarda i Ireny Trznadlów, Jacek Trznadel, późniejszy poeta, eseista i tłumacz literatury francuskiej.
„Starostą był Jerzy Stamirowski, pierwszy starosta od 1918 aż do roku 1936, przeniesiony potem do urzędu wojewódzkiego w Kielcach, a następnie na stanowisko burmistrza komisarycznego do Słomnik. Stamirowski był człowiekiem nadzwyczaj pracowitym, wielkim społecznikiem, cały swój czas poświęcał pracy, która na terenie powiatu olkuskiego byłą bardzo trudna. – wspominał po latach Trznadel. Ujawnił też powody zwolnienia Stamirowskiego przez wojewodę Władysława Dziadosza, który – jak uważał Trznadel – przejął od Składkowskiego „pewne maniery (…) on też potrafił zwymyślać podwładnych. Zwolnił Stamirowskiego przypuszczalnie za to, że przychodził nieco później do biura. Ale on za to siedział w biurze nocami. Nastąpiła scysja i starostę Stamirowskiego, takiego porządnego człowieka, Dziadosz zwolnił.” Trznadel podkreślając zasługi swojego bezpośredniego szefa dodał, że powiat żegnał go z żalem.
Sam Trznadel nie ukrywał, że wiele wyniósł współpracując ze Stamirowskim. Ciężki to był czas, czas kryzysu światowego, zamykania zakładów pracy, strajków pracowniczych, ogromnego bezrobocia. W Powiecie Olkuskim masowo zwalniano ludzi z pracy (np. w Bolesławiu, gdzie zamknięto zakład przeróbki galmanu i rudy); wybuchały strajki, w tym bodaj najbardziej znany w fabryce naczyń emaliowanych Westena.
„W okresie urzędowania starosty Stamirowskiego – dokładnej daty nie pamiętam – w fabryce „Olkusz” zda¬rzyła się tragedia. – Pisze w książce o ojcu Jacek Trznadel. Chodzi o strajk z kwietnia 1930 roku, kiedy policja oddała salwę w tłum protestujących, zabijając młodego robotnika Edwarda Majcherka (płyta pamiątkową ku jego czci znajduje się pod krzyżem przy wjeździe do dawnej OFNE), dwie osoby postrzelili, a kilka ranili.
W czasie nieobecności starosty toczyły się rozmowy – od pewnego czasu – między dyrekcją a robotnikami. Dyrektor (inż. Witold Otto – dop. OD) ciągle zwlekał. Nie dotrzymywał umowy. Wybuchł strajk w olkuskiej fabryce Westena. Ponieważ napięcie narastało, wiedząc, że tam są niepokoje, zleciłem służbie bezpieczeństwa zbadanie stanu. Zleciłem komen¬dantowi powiatowemu, by udał się tam na miejsce dla rozpoznania sytuacji i złożył mi sprawozdanie. Czekałem na meldunek, potem nie otrzymawszy go zadzwoniłem sam do fabryki i dowiedziałem się, że policja strzelała, są ranni. Stało się to, gdy robotnicy napierali na bramę fabryczną i chcieli się dostać do wewnątrz, a wejścia broniła policja. Robotnicy wyprowadzili dyrektora.
Nie wiele się namyślając wydałem zarządzenia wzmocnienia stanu policyjnego i bez straty czasu wsiadłem do samochodu znajdującego się na rynku, samochodu prywatnego, nie wiem czyjego, i pojechałem bezpośrednio do fabryki. Po przybyciu stwierdziłem, że kobiety trzymają dyrektora, są ranni, a robotnicy byli bardzo pod¬nieceni. Wznosili okrzyki, że policja strzela. Zwróciłem się do nich o zachowanie spokoju, by umożliwić przewiezienie rannych do szpitala. Powiedziałem, że skoro tu przyje¬chałem, pierwszym moim zadaniem jest przetransportować rannych. Muszą mi jednak to umożliwić, zachowując pewien spokój, aby tych ludzi ratować. Zapanował na chwilę spokój, ranni zostali odwiezieni.
Następnie robotnicy zwrócili się do mnie, zaproponowali mi, aby odbyć konferencję. W fabryce. Powiedziałem na to, że fabryka nie jest ani ich, ani moją własnością, i proponuję rozmowę w starostwie. Po przyjęciu tej propozycji, po wyrażeniu zgody przez robotników, zaczął się formować pochód ze sztandarami. Zdążał pod starostwo z trzymanym przez kobiety dyrektorem.
By dostać się do starostwa musieli przejść przez tory kolejowe, z Olkusza na Wolbrom. Szedłem z nimi. W pewnym momencie jeszcze chwilę się wstrzymałem, żeby zobaczyć dalszy przebieg sytuacji, i słyszę głosy:
– Dyrektora pod pociąg!
Od fabryki do toru kolejowego było niedaleko, a tu nadjeżdżał pociąg towarowy. Wszedłem na czoło pochodu, stanąłem na przejeździe, zatrzymałem cały pochód i może zapobiegłem jakimś przykrym działaniom w myśl tego okrzyku. Nie wiem, co by się stało, gdyby nie ta interwencja.
Następnie biegiem wzdłuż torów, boczną drogą, zdążałem do biura, do starostwa, ażeby także tam zorientować się w całej sytuacji. Kobiety prowadziły na tej całej drodze do rynku zatrzymanego dyrektora, który istotnie był sprawcą całego zajścia. Obiecywał robotnikom podwyżki, nie dotrzymał umowy, zawiódł ich i to było powodem strajku.
Mnie się udało co do dyrektora, którego trzymały kobiety. Kiedy pochód wchodził na rynek, zbliżyłem się do kobiet trzymających dyrektora i ostrym tonem powiedziałem do niego:
– A teraz pan ze mną!
Kobiety pod tym wrażeniem puściły go. Zaprowadziłem go do biura, umieszcza¬jąc w pokoju zakratowanym. Po chwili zszedłem do robotników, którzy zapytali ilu delegatów może udać się na rozmowy na konferencję. Otrzymali odpowiedź: ilu chce¬cie. Nie ograniczając ilości, rozpoczęliśmy rozmowę w gabinecie starosty.
Rozpoczęła się konferencja, trwała długo, ja nie przerywałem nikomu z rozmówców, nie ograniczałem nikogo w rozmowie, wiedząc, że czas działa uspokajająco. Od czasu do czasu tylko rozlegały się z dołu okrzyki robotników czekających pod starostwem, delegaci zaś uspokajali: – Uspokójcie się, towarzysze, bo konferencja trwa. (…)
Na końcu konferencji, na zapytania, czy obecnie nie nastąpią aresztowania wśród robotników, dałem im gwarancję, że z mego zarządzenia nikt nie będzie aresztowa¬ny. Natomiast nie mogę ręczyć za decyzje władz sądowych czy prokuratorskich. Wyraziłem jednak pogląd, że uda się tę sprawę załagodzić. Na tym skończyły się rozmowy. W wyniku dalszych rokowań sprawa zatargu została zlikwidowana. Trwały potem rozmowy między robotnikami a sekretarzem Związku Augerem i doprowadzi¬ły do załatwienia sporu. Byłem rad, że moja interwencja skończyła się pozytywnie. Oczywiście winowajcą był dyrektor. Podwyżkę robotnicy dostali.
Wydarzenie to utkwiło głęboko w pamięci i emocjach Ojca, któregoś razu relacjonował mi, że dyrektor, skoro tylko poczuł się bezpieczny (w owym zakratowanym pokoju starostwa), oznajmił Ojcu, że pertraktacji w spra¬wie podwyżek nie będzie. Na to Ojciec, miewający błyskawiczne reakcje, powiedział mu, że nie podejmuje się uspokajania robotników, a on niech opuści budynek starostwa (przed starostwem stał tłum). Na takie dictum dyrektor zmienił zdanie.
Opisane przez Trznadla wydarzenie jest szeroko skomentowane w wydanej w 2013 r. monografii fabryki autorstwa Henryka Osucha. Jej autor, wspominając o załagodzeniu sporu przez starostwo pomija nazwiska Trznadla. Wspomina o nim tylko raz, przy okazji jakiejś manifestacji 1-majowej w 1933 r., kiedy to do zgromadzonych na rynku 3 tys. robotników przemawiał stojąc na stole poseł na Sejm obwodu olkuskiego, b. więzień carski i więzień brzeski towarzysz Jan Kwapiński; Kwapiński – jak relacjonuje 18-letni wtenczas Osuch – mówił: „Siedziałem za walkę o wolną Polskę w carskim więzieniu ale siedziałem też za walkę o wyzwolenie ludu pracującego miast i wsi w polskim więzieniu, w Brześciu nad Bugiem. Ale ci panowie, co wyglądają oknem ze swojego gabinetu…” i pogroził pięścią w kierunku Starostwa… W tym momencie 3000 par oczu skierowało swój wzrok na budynek starostwa i dostrzegło, jak w-ce starosta Trznadel szybko zatrzasnął okno, w którym przed chwilą trzymał głowę. Trzeba jednak pamiętać, że monografia Osucha powstała w latach 60-tych, kiedy o przedwojennym przedstawicielu władz powiatowych można było napisać albo źle, albo w ogóle. Prawdopodobnie więc autor skorzystał z obu możliwości. Trudno ocenić, czym konkretnie zasłużył się dla powiatu wicestarosta Trznadel, bo niby jak oddzielić to, co robił on, od tego, co zdziałał starosta Stamirowski; trzeba jednak pamiętać, że w tych latach powstała sieć dróg powiatowych, rozwijało się szkolnictwo, rozbudowano szpital św. Błażeja. Warto również pamiętać, iż ówczesny powiat był ogromny, liczył pod koniec lat 30-tych prawie 1365 km² powierzchni, zamieszkałej przez 175 tys. mieszkańców, składał się z dwóch gmin miejskich (Olkusz, Wolbrom), jednej osady (Skałą) i aż 13 gmin wiejskich – łącznie to było 198 miejscowości. Wielkość powiatu świadczy o skali spraw do załatwienia. Dla porównania, obecnie Powiat Olkusz to raptem sześć gmin o łącznej powierzchni 625 km² (nawet nie połowa przedwojennego) i 115 tys. mieszkańców. Jeśli jeszcze wziąć po uwagę, jak ten dawny powiat był zróżnicowany gospodarczo (to oblicze powiatu zachowało się częściowo do dziś – przemysł na zachodzie, rolnictwo na wschodzie), etnicznie (Polacy, Żydzi, Niemcy, Rosjanie) i religijnie (katolicy, żydzi, protestanci i prawosławni), możemy sobie uzmysłowić ile rzeczy było do załatwienia i ile taktu i delikatności wymagało to od władz powiatowych.
Zasłużył się też Trznadel w działalności społecznej, między innymi na stanowisku prezesa Ligii Obrony Przeciwpowietrznej i Przeciwgazowej (zastąpił na tym stanowisku Zofię Okrajniową, która ustąpiła z niego obciążona ponad miarę inną działalnością spełecznikowską). Znacznie zwiększyła się liczba członków organizacji, a opodatkowanie się na rzecz LOPP przez olkuską Gminę Żydowską (z opłat za ubój rytualny) było rozwiązaniem unikatowym na skalę Polski. Trznadel po latach wspominał sekretarza tejże gminy, Mittelmana „człowieka prawego, o wysokim poczuciu obywatelskim”. Stosunkowo ubogi powiat olkuski zebrał na rzecz LOPP 30 tys. zł, z czego zakupiono samolot szkoleniowy „Karaś” dla szkoły pilotów LOPP. Zachowało się zdjęcie z uroczystej manifestacji, podczas której młodzież niosła model ufundowanego przez mieszkańców powiatu, członków LOPP, samolot. Planowano zebrać środki na jeszcze jeden płatowiec. Trznadel czynił też starania, by wznieść dom LOPP, pod tenże budynek uzyskał u ówczesnego burmistrza Olkusza Mieczysława Majewskiego plac. Z burmistrzem Majewskim łączyła Trznadla zażyła znajomość; panowie lubili zagrać ze sobą w szachu lub – jak to się wtenczas mówiło – bridża. Spotykali się w Resursie Obywatelskiej (dziś budynek banku BGŻ). Do bardzo bliskich znajomych Trznadlów należała też rodzina lekarza powiatowego Mariana Kiciarskiego.
Po odejściu długoletniego starosty Stamirowskiego na zwolnione stanowisko mianowano Czesława Brzostyńskiego. Trznadel jeszcze przez trzy lata piastował funkcję jego zastępcy. A potem został przeniesiony na równorzędne stanowisko do Będzina. To przeniesienie traktowane było jako awans, bo Będzin był uważany za trudne miasto. Mimo pracy w innym mieście, rodzina Trznadlów jeszcze przez jakiś czas mieszkała w Olkuszu, na parterze ładnej willi przy ul. Gwareckiej (obecnie Piłsudskiego). Dom ten, który przed wojną należał do Adama Bluma, swego czasu planowano odremontować, ale przed kilku laty został rozebrany. Już bez wątpienia awansem była posada, którą olkuski wicestarosta objął w Zawierciu, gdzie trafił w marcu 1937 r. W wieku 41 lat Edward Trznadel został bowiem starostą.
W Zawierciu
Przemysłowe Zawiercie, miasto prężne, z dużymi zakładami włókienniczymi, kończący się kryzys światowy – to był dobry czas i miejsce dla Trznadla. Rodzina przeprowadziła się do Zawiercia latem 1937 r.; czekano z tym, aż starszy z synów, Andrzej Trznadel, skończy klasę w olkuskim gimnazjum. Ich nowe mieszkanie, w siedzibie starostwa, miało aż siedem pokoi, starosta miał do dyspozycji dwa samochody służbowe i kierowcę. Za kadencji Trznadla jego powiat dwukrotnie odwiedził premier Felicjan Sławoj-Składkowski. Zwłaszcza druga wizyta, z czerwca 1938 r. zapadła w pamięci Starosty: „Składkowski wydał w tym czasie całą masę zarządzeń mających na celu podniesienie stanu sanitarnego kraju. Np. generalne malowanie płotów, malowanie ustępów… Ja w miarę możliwości starałem się doprowadzić te rzeczy do jakiego takiego porządku. Składkowski przyjechał z Olkusza. Wyjechałem na spotkanie na granicę powiatu olkuskiego i zawierciańskiego. Powitanie było szczególne, bo (…) rozpoczęte jego oświadczeniem:
– Jeden już zginął śmiercią walecznych!
Bo Składkowski wyprosił z samochodu starostę Brzostyńskiego, którego wysadził na drodze i który został w szczerym polu, jako że był na tyle nieprzezorny, że nie wziął samochodu. Musiał potem myśleć, jak ma powrócić do biura. To nie była jeszcze dymisja, ale nadzwyczajne spostponowanie. Na dodatek to był Brzostyński, legionista. Był zresztą już niedługo starostą i został przeniesiony ze swego stanowiska.” (ostatnim przedwojennym starostą olkuskim był mianowany na miejsce Brzostyńskiego Stanisław Gliszczyński). Z wizytacji powiatu zawierciańskiego premier był bardziej zadowolony. Składkowski proponował nawet wojewodzie Dziadoszowi, by przyznał Trznadlowi Polonię Restitutę; ten złożył jednak wniosek „tylko” na Złoty Krzyż Zasługi. Jako starosta zawierciański ponownie miał Trznadel sposobność tonować nastroje strajkujących robotników, m.in. w zakładach metalowych Bauerertza w Myszkowie i w papierni w Natalinie. Wszędzie tam, mimo gorącej atmosfery, dzięki talentom koncyliacyjnym starosty Trznadla obyło się bez udziału sił policyjnych. Sam starosta był zadowolony z tego, co zdążył zdziałać w Zawierciu przez raptem dwa lata pobytu. Ze spraw nie załatwionych Trznadlowi nie udało się m.in. dokończyć budowy szpitala powiatowego; zabrakło pieniędzy, a chyba także czasu, wszak wkrótce wybuchła wojna. W Zawierciu pamiętają o swoim b. staroście; w 1998 roku staraniem Miejskiego Ośrodka Kultury ukazała się książka „Mój Ojciec Edward” pióra Jacka Trznadla.
Wojna
Rodzina zdążyła jeszcze na sam koniec sierpnia 1939 r. powrócić do Zawiercia z wakacji w górach, bo starosta uważał, że w tych trudnych chwilach nie wolno siać defetyzmu. Syn Jacek, widząc, że na drodze byli jedynymi, którzy jechali na zachód, wspomni po latach, iż to nie była rozsądna decyzja. Swoje stanowisko opuścił Trznadel w nocy, 3 września, gdy Niemcy byli kilkanaście kilometrów od miasta. Wcześniej wysłał na tyły rodzinę. W miejscowości Tunel doszło do tragedii; w trakcie niemieckiego nalotu w wyniku ostrzału z broni maszynowej ginie Andrzej, najstarszy syn Edwarda Trznadla. Dla Edwarda Trznadla śmierć syna była ogromnym ciosem.
Rodzina do października mieszka w Sędziszowie (tam pochowano Andrzeja), potem wróciła do Zawiercia, ale nie cała, bo Edward Trznadel w tym czasie dotarł do Lwowa; miasto „przywitało” go wielkim pożarem w fabryce wódek Baczewskiego. W Strusowie (k. Tarnopola) Edward Trznadel miał okazję poznać generała Władysława Sikorskiego, który spieszył się do granicy (przekroczył ją 16 września). Trznadel zapamiętał, że gen. Sikorski, zapytany o wojnę, odpowiedział, wbrew optymizmowi większości Polaków: „Wojna będzie długa i ciężka”. Po ataku Sowietów Trznadel wpadł w ich ręce. Miał szczęście, jako „starosta zza kordonu” zostaje wypuszczony. Drugi raz aresztowali go we Lwowie, gdzie na ulicy rozpoznali go „Żydzi z Olkusza, (…), komuniści, dwóch czy trzech, w cywilnych ubraniach”. Odprowadzony zostaje na komisariat, potem trafia na komendę NKWD. I znów miał szczęście, zwrócili mu papiery i był wolny. Mając nieodpowiednie obuwie nie zdecydował się uciekać na Węgry; jeden z organizatorów przekroczenia granicy powiedział mu potem, że „cała grupa wpadła”. Próbował przedostać się przez granice niemiecką, ale Niemcy go złapali i …kazali mu wracać do Sowietów. Wrócił do Lwowa, gdzie zamieszkał u Kazimierza Burnatowicza, brata żony doktora Kiciarskiego – spotkał go na ulicy. Kolejny cud, unika deportacji. Dzięki przepustce, którą udaje mu się uzyskać u przypadkowo zagadniętego sowieckiego oficera, przedostaje się do Przemyśla (po drodze podrabia w książeczce wojskowej wpis o zameldowaniu w Przemyślu). Tam udaje mu się załatwić zgodę na przejazd do Krakowa; jako adres docelowy podaje namiary śpiewaczki operowej Barbary Kostrzewskiej, z domu Trznadel, późniejszej żony Konrada Zbyszka Makush-Woronicza. W Krakowie załatwia sobie kenkartę. Ściąga rodzinę, która trafia do Krakowa via Olkusz (tamże pomaga im doktor Kiciarski), późną jesienią 1940 r. Żyją z drobnego handlu, m.in. papierosami. Dużą pomoc mają ze strony „ludzi z Olkusza i olkuskiego (…) szczególnie od pana Glanca, który wtedy był sekretarzem gminy w Minodze; przywoził nam na Duchacką ziemniaki, ziarno”. U Glanca dzieci były też na wakacjach w 1942 r. Z tego czasu pozostało kilka zdjęć (na nich m.in. Krzysztof i Zenon Glancowie z dziećmi Trznadlów). Jakieś pieniądze dostali też od kogoś ze Skały. Handlowali również materiałami bawełnianymi od Golańskiego z Olkusza (byłego rejenta) i naczyniami emaliowanymi z Olkusza, od Mariana Maliszewskiego. Od Mieczysława Majewskiego, mieszkającego wtedy w Wolbromiu, sprowadzali na handel budziki i lampy karbidowe. Wkrótce Edward został zaprzysiężony do AK; przyjął pseudonim Skała. Jego bezpośrednim przełożonym w AK był Józef Nowak, b. naczelnik urzędu wojewódzkiego w Krakowie, po wojnie aresztowany za działalność w WiN. Na zaprzysiężeniu, w Bronowicach, w domu Nowaków, był obecny m.in. b. starosta olkuski Brzostyński (on również zajmował się handlem, miał też w Krakowie sklep, w którym zatrudniał Irenę Trznadlową). Były olkuski wicestarosta zajmował się tajnym nauczaniem, nosił prasę podziemną; kilka razy uniknął wpadki. Wspominał po latach, jak zimno przyjął swego dawnego, olkuskiego przyjaciela, doktora Mariana Kiciarskiego, o którym wiedział, że w Rumunii podpisał volkslistę i jego syn był w Hitlerjugend: „On niczym nie zdradził swojej działalności, a potem dopiero się okazało, że jako lekarz i kierownik szpitala w Olkuszu zmobilizował cały personel lekarski pomocniczy, i wszyscy brali aktywny udział w ratowaniu ludzi w różny sposób”. Po wojnie odbył się proces Kiciarskiego i został on oczyszczony z zarzutów, a na koniec sędzia „podał mu rękę i gratulował dzielnej postawy”. W Krakowie rodzina Trznadlów doczekała końca wojny.
W komunizmie
Po wojnie nikt go nie chciał. Polska Ludowa nie potrzebowała jego fachowości, jego zaangażowania w pracy i jego oddania dla spraw Sam, jako człowiek, godny, nie szedł na ustępstwa, ani mu na myśl nawet poruszyło, by o coś się starać, komuś się przypodobywać, że o wstąpieniu do wiadomej partii nie wspomnimy. To był człowiek, który uważał za stosowne odesłać żydowskiemu krawcowi w Olkuszu dodany do zamówionego towaru piękny krawat (syn wspominając tę historię, pisał, że wedle ojca: „urzędnik państwowy nie przyjmuje prezentów!”). Wprawdzie wyjechał na tzw. Ziemie Odzyskane, do Trzebnicy na Dolnym Śląsku; spotkał tam sekretarza PPS Warwasa, którego znał z Olkusza. Jakieś poślednie stanowisko otrzymał (może zaważyła b. pozytywna opinia, jaką wydał mu Powiatowy Komitet Polskiej Partii Socjalistycznej w Olkuszu), ale PPS szybko został spacyfikowany, a w 1948 r. wchłonięty przez komunistów. Także on, w maju 1948 r. został zwolniony z funkcji naczelnika wydziału samorządowego urzędu wojewódzkiego we Wrocławiu. Jego zwolnienie podpisał sam Władysław Gomułka, ówczesny minister Ziem Odzyskanych (co ciekawe, dwa lata wcześniej, dał Trznadlowi Złoty Krzyż Zasługi). Wcześniej, w 1946 r. ukazuje się praca „Zarys organizacji Rad Narodowych i samorządu terytorialnego”, którą Trznadel napisał wraz z Janem Jankowskim. W owym czasie jedyna tego typu publikacja. Zaznaczmy, że Trznadel konsekwentnie odmawiał zapisania się do partii. Zwolniony z urzędu wojewódzkiego zatrudniony był Urzędzie Miasta (jako naczelnik Wydziału Ogólno-Administracyjnego), po roku i kolejnym zwolnieniu, został starszym inspektorem ekonomicznym w Przedsiębiorstwie Budownictwa Przemysłowego Nr 5 we Wrocławiu, a w 1954 w przedsiębiorstwie montażu urządzeń chłodniczych (zwolniony już po 2 miesiącach!). Wiele razy ciągany na UB, wspominał po latach (jak relacjonuje w książce syn, s. 90), że „za jakiś czas po tych przesłuchaniach, otrzymałem miłą karteczkę z pozdrowieniami od mojego śledczego z Izraela”. Wreszcie znalazł spokojną przystań – pracę w Radzie Zakładowej ZNP przy Uniwersytecie Wrocławskim, tym samym, na którym syn Wojciech zrobi później habilitację. Tam doczekał emerytury w 1961 r. Ale jeszcze do 1972 r., on przedwojenny starosta, był kierownikiem administracji pracowni krawieckiej i szewskiej przy ZNP; z żoną prowadzili też we Wrocławiu kiosk „Ruchu”. W 1975 zmarła Irena Trznadlowa. Do końca starał się coś robić, zaangażował się przede wszystkim w działalność Ochotniczej Straży Pożarnej, gdzie był wielokrotnie nagradzany; parał się też numizmatyką i – na prośbę syna Jacka, spisywał wspomnienia. Jacek Trznadel wspomina, że ojciec chętnie słuchał zagranicznych „wywrotowych stacji” – Głosu Ameryki, Wolnej Ameryki. Tyle mu zostało. Jeszcze w stanie wojennym udostępnił swoje mieszkanie na zebranie tajnego komitetu podziemnego wydawnictwa, o którym to fakcie wspominał, wtedy student historii Uniwersytetu Wrocławskiego, dziś znany polityk Ryszard Czarnecki. Edward Trznadel zmarł otoczony opieką rodziny i niani, Anieli Detki, w 1986 r.
Odchodził jako jeden z ostatnich ze swego pokolenia, pokolenia budowniczych II RP, pokolenia, które potrafiło scalić z kilku, jakże odrębnych kawałków, po 123 latach niewoli, państwo; może nie było ono do końca na miarę ich marzeń, ale jednak – w przeciwieństwie do zwalczającego pamięć o II RP tworu zwanego Polską Rzeczpospolitą Ludową – było to państwo niepodległe i mające ambitne cele. Edwardowi Trznadlowi zabrakło trzech lat do wolnej Polski, do II RP. Ciekawe jakby ją ocenił?
Postscriptum
Edward Trznadel miał w Olkuszu działkę, którą kupił jeszcze w 1930 r. Planował na niej wybudować dom. Jak wspomina jego syn, po wojnie ojciec się o nią procesował, i nawet korzystną dla siebie decyzję wywalczył w Sądzie Najwyższym, cóż z tego, skoro nowa władza, a konkretnie wojewódzki komitet doprowadził do zmiany planu zagospodarowania, działka przestała być budowlana, a dodatkowo przeciągnięto nad nią …linię wysokiego napięcia do pobliskiej kopalni.
MÓJ OLKUSZ, OKRUCHY PAMIĘCI
(wspomnienie prof. Jacka Trznadla napisane w 2009 r. na prośbę autora tekstu)
Ten Olkusz ważny w kilku szczegółach pamięci, w której pozostało trochę związanych z nim okruchów i obrazów. Starannie oddzielam je od zdjęć z tego okresu. Pamiętam dom Bluma, gdzie mieszkaliśmy przy ul. Gwareckiej 17, i budujący się naprzeciw budynek jakiejś szkoły z czerwonej cegły (ale wystawiono tam później bajkowe przedstawienie kukiełkowe! Zostało.). Potrafię odtworzyć plan naszego mieszkania i wiem, które okna na parterze były nasze. Fotografowałem ten dom w 1972, a potem, odnawiany, w 1996. W tym domu urodził się mój brat Wojciech, ja jednak urodziłem się w „domu Kasprzyka na Czarnej Gorze”. Tego domu nie potrafiłem znaleźć. Pamiętam przejazd kolejowy, gdy szło się z naszej ulicy Gwareckiej do miasta. Przypominam sobie, jak odbierałem jakieś zakupy w małym żydowskim sklepiku: „Szanownemu Tatusiowi proszę się kłaniać! I Mamusi szanownej proszę się kłaniać!” Z tą paczkę był problem, bo Ojciec znalazł w środku dodany i nie zamówiony krawat. Żachnął się i kazał zaraz odnieść.
Każde dzieciństwo ma swoje mity. Takie mity olkuskie, związane z opowieściami, działające na dziecinną wyobraźnię, były dwa: rzeka Baba i pustynia Błędowska. Ta znikająca i znów pojawiająca się tajemniczo rzeka miała dla mnie symboliczne znaczenie. Ale także Pustynia, o której mówiono mi, że widziano tam fata-morganę. Symbol znikającej rzeki i pustyni pojawia się w mojej twórczości. Podobnie jak podziemne korytarze pod Olkuszem.
Niektóre ze spraw olkuskich, związanych z ludźmi, zaczęły działać już po wojnie. Dowiedziałem się o niebezpiecznych sytuacjach, w jakich bywał dr Marian Kiciarski, dobry nasz znajomy. Kiedyś jego syn (moja Matka była jego chrzestną), chyba prawie mój rówieśnik, pokazywał mi w gabinecie swego ojca wypreparowaną czaszkę samobójcy, z otworem od kuli w głowie. Przypomniałem to sobie podczas ekshumacji katyńskich w Charkowie, gdy odbierałem ze wspólnego grobu takie właśnie czaszki, pomordowanych.
Ale do dziś nie zamkniętą sprawą jest pytanie o los naszych sąsiadów, właściciela domu p. Bluma i jego córeczki, małej Grażynki, z którą wspólnie oglądałem dopiero co wydane Przygody Koziołka Matołka” Makuszyńskiego i Walentynowicza, i bawiłem się na podwórku. Czytałem prawie wszystko o losie olkuskich Żydów i nigdy nie natrafiłem na ich nazwisko. Mogli mieć szansę, bo byli całkowicie spolonizowani. Ale dom po wojnie ocalał, i o ile się orientuję, był w gestii administracji miasta. To oczywiście niczego nie dowodzi.
W 1940 roku latem pojechaliśmy na kolonię z Zawiercia do Bydlina. To przecież domena Olkusza (wtedy był to teren Reichu). Wiedziałem o bitwie pod Krzywopłotami, chodziłem po tamtych polach, czy nie znajdę jakichś drobnych militariów, łuski czy sprzączki. A bardzo długo po wojnie stary Olkuszanin, Stanisław Karoń, znający mnie dzieckiem w Olkuszu, opowiadał, że jako mały chłopiec, podczas tamtej bitwy wdrapywał się na wysoką sosnę, by oglądać teren walk. Ze zdjęcia wiem, że Ojciec mój był przy mogile polskich Legionistów, którzy tam zginęli.
Bardzo dawne czasy. Jedno z najstarszych moich wspomnień wiąże się z naszym olkuskim radiem. Posiadało dużą antenę, wyłączaną na parapecie okna (na wypadek burzy) i było… na kryształki, są takie w muzeum techniki. Słuchało się przez dołączone słuchawki. Pewnego dnia, gdy usypiałem, Matka zapomniało wyłączyć odbiornik, słuchawki były zawieszone na kilimie nad łóżkiem, a ja dokładnie o północy na zakończenie programu z Warszawy, po raz pierwszy z radia, usłyszałem hymn polski.
(styczeń 2009)
Jacek Trznadel (ur. 10 czerwca 1930 w Olkuszu) – pisarz, poeta, krytyk literacki i publicysta. Ochrzczony w kościele olkuskim (dziś Bazylika p.w. św. Andrzeja Apostoła). Studiował na Uniwersytecie Wrocławskim, Uniwersytecie Jagiellońskim i Uniwersytecie Warszawskim. Pracownik Polskiej Akademii Nauk. W 1990 był jednym z inicjatorów założenia Polskiej Fundacji Katyńskiej (członek Rady) i Niezależnego Komitetu Badania Zbrodni Katyńskiej. Najbardziej znaną publikacją Trznadla jest Hańba domowa, zbiór wywiadów z pisarzami tworzącymi w okresie polskiego stalinizmu. Książka i jej fragmenty zostały również wydane w języku francuskim, angielskim i duńskim. W 1994 wydał tom szkiców historycznych poświęconych sprawie Katynia Powrót rozstrzelanej armii, a także zbiór esejów literackich z literatury polskiej i francuskiej oraz przekładów: Ocalenie tragizmu. W 1995 r. wydał zbiór opowiadań katyńskich: Z popiołu czy wstaniesz?, za którą w 1999 otrzymał nagrodę im. Leszka Proroka. W 1998 opracował i wydał po raz pierwszy Zdziczenie obyczajów pośmiertnych Bolesława Leśmiana. Wydał kilka zbiorów poezji. Udzielał się politycznie: w 1994 był członkiem komisji opracowującej projekt konstytucji RP z ramienia Solidarności, a w 1995 był przewodniczącym komitetu wyborczego Jana Olszewskiego w wyborach prezydenckich. W 1997 otrzymał nagrodę im. J. Łojka, Instytutu Józefa Piłsudskiego w Nowym Jorku, za „walkę z fałszem i zdradą w życiu narodowym”. Od 2002 członek jury przyznającego Nagrodę im. Józefa Mackiewicza.
Autor jeszcze raz dziękuję Panu Profesorowi Jackowi Trznadlowi za olkuskie wspomnienie, udostępnienie zdjęć i życzliwość.
Bibliografia: Marian Kiciarski, „Olkusz pod okupacją hitlerowską”, Przegląd Lekarski”, nr 1, 1968, Henryk Osuch, „Życie Emalierni”, Olkusz 1974-2013, Jacek Trznadel, „Mój ojciec Edward”, Zawiercie 1998.
Fot. 1. Olkusz, 1934, wrzesień, niania Aniela Detko z małymi Trznadlami.
Fot. 2. Olkusz, 1934, wrzesień, Irena Trznadel z synami Andrzejem i Wojtkiem, ul. Gwarecka, w tle budująca się szkoła (gimnazjum)
Fot.. 3. Olkusz, 26 IV 1936 r., Francesco Nullo (wicestarosta E. Trznadel w środku). Tak datował to zdjęcie J. Trznadel. Jeśli to obchody bitwy pod Krzykawką, to dużo przed terminem (odbyła się 5 maja 1863 r.).
Fot. 4. Olkusz, E. Trznadel na mównicy, Francesco Nullo, zapewne 26 IV 1936.
Fot. 5. Olkusz, E. Trznadel przyjmuje defiladę LOPP ok. 1935-36 r.
Fot. 6. Olkusz wystawka na okoliczność ufundowania samolotu przez LOP.
Fot. 7. Olkusz ok. 1937 r., Resursa Obywatelska, E. Trznadel i olkuski burmistrz Mieczysław Majewski.
Fot. 8. Olkusz po maju 1935 Komisja poborowa, E. Trznadel, dr Kiciarski, Powstaniec z 1863 r.
Fot. 9. Rok 1972, Olkusz ul. Gwarecka 17, okna dawnego mieszkania Trznadlów (od ulicy, na parterze).
Fot. 10. Ok. 1934 r., Olkusz, pan Blum, właściciel domu przy ul. Gwareckiej, Jacek i Jędrek (Andrzej) Trznadlowie.
Fot. 11. Olkusz, 1934: Grażynka, Wojtek, n.n, Jacek, Jędrek.
Przed II wojną w domu przy Gwareckiej 17 mieszkali Adam Blum, syn Salomona, ur. w 1888 r. wraz z żoną Kajlą, córką Icka Hersza, ur. w 1888 r. oraz dwojgiem dzieci: córką Regą, ur. w 1918 r. i synem Leonem, ur. w 1921 r. Zgodnie z pochodzącym z 1956 r. oświadczeniem szwagierki Adama Bluma, zginął on w czasie wojny w obozie w Buchenwaldzie, a jego córka Rega w obozie Auschwitz. Zgodnie z dokumentacją dotyczącą chorych więźniów obozu w Buchenwaldzie przeniesionych po wyzwoleniu do szpitala w Blankenhain, 11.06.1945 r. zmarł tam Leon Blum. Losy Kajli Blum nie są znane.
Jeśli dobrze pamiętam, w olkuskim PTTK znajduje się przedwojenne zdjęcie dwóch kobiet na ulicy Gwareckiej z budynkiem Gwarecka 17 w tle, z którego opisu wynika, iż jedną z nich jest Regina Blum.
Artykuł na medal !!! Dziękuję Autorowi za udostępnienie tylu szczegółów z życia rodziny Trznadlów, tym bardziej, że wśród osób wymienionych w artykule „mignęło” mi także imię i nazwisko mojego nieodżałowanej pamięci olkusko-krakowskiego stryjka.