1

Lecz oto żyjesz jeszcze udając życie – o Kazimierzu Ratoniu, patronie najważniejszego olkuskiego konkursu poetyckiego.
Lecz oto żyjesz jeszcze udając życie
bełkotliwe strugi modlitw i przekleństw
pozostawiasz za umęczonym ciałem
(*** Lecz oto żyjesz jeszcze…)
W sobotę, w Galerii Literackiej przy Galerii Sztuki Współczesnej Biura Wystaw Artystycznych w Olkuszu odbył się finał XII Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Kazimierza Ratonia. W tym cenionym i prestiżowym konkursie brało wielu znanych dziś poetów, a sama impreza promuje nasze miasto w polskim środowisku literackim. O finałowym rozstrzygnięciu napiszemy w innym miejscu, dziś słów kilka o patronie konkursu; kim jest, czy raczej kim był Kazimierz Ratoń?

Najpierw czas i miejsce. Początek lat 90-tych, osiedle akademickie, katowicka Ligota, w tle akademiki o numerach 1,2,3 i okazała Siódemka (te o cyfrach 4,5 i 6 zapewne zostały skreślone na etapie planowania). Najbardziej nowoczesna była Siódemka, gdzie pokoje miały własne łazienki, nie trzeba się było plątać po korytarzach w poszukiwaniu wolnego prysznica. Przy akademikach była stołówka i przychodnia, sklep spożywczy i dwa bary piwne. Tak wyglądało moje królestwo, w którym jednak prawdziwym panem i władcą był kierownik osiedla. Miłościwy to był król, bo jakoś specjalnie nie karcił, a do tego dość nietypowy, gdyż kochał chłopców, jąkał się i kulał. Dorabiałem sobie w tym królestwie, jako prosty ogrodnik, bo z samego stypendium studenckiego brakowało mi na hulaszczy tryb życia. Praca nie była ciężka, bo czym się może zajmować ogrodnik na osiedlu akademickim? Rano, po obudzeniu, łapałem za taczkę i pędziłem z nią pod okno biura kierownika, żeby mógł mnie widzieć na posterunku pracy. Kółko w taczce skrzypiało, więc nawet jeśli kierownik mnie nie dostrzegł, to bez wątpienia musiał mnie słyszeć. Taczka opatrzona była w wymalowany granatową farbą napis „Blue thunder” (Błękitny grom – słynny śmigłowiec szturmowy) i udekorowana kolorowymi tasiemkami, które łopotały figlarnie na wietrze. Z tyłu umieściłem znalezioną przy drodze tablicę rejestracyjną na bydgoskich numerach: BGA 8677, ale może na końcu była jedynka, już nie pamiętam. Taczka wyglądała na tyle poważnie, że kiedyś jednej dziewczynie – wołali na nią Lula – wmówiłem, że mam na taczkę prawo jazdy (- Prawo jazdy na taczkę? – dziwiła się Lula; – Tak, kategorii T – ja na to bez mrugnięcia okiem; – Faktycznie, jest taka kategoria – skonstatowała Lula). Kiedyś oto szef wezwał mnie z taczką do siebie, pokazał stertę papierzysk i powiedział: – Wywieź to na śmieci. Król kazał, sługa polecenie wykonał. Ale nie do końca…

2

Zerknąłem do tych papierzysk, to było kilkadziesiąt numerów „Twórczości” i „Poezji”, z lat 70- i 80-tych. Zamiast więc na śmieci zawiozłem pisma do siebie, na Trójkę, do pokoju 237. Czasem, między studenckimi popijawami i kuciem do egzaminów, mając odrobinę wolnego czasu, czytałem te czasopism. To wśród nich był specjalny, monograficzny numer „Poezji” poświęcony pewnemu pechowemu poecie (nr 1 z 1984 r.). Poeta, wedle tego, co o nim wtedy przeczytałem, nie był klasycznym autorem, jakich znałem z lekcji literatury w Liceum Ogólnokształcącym nr 1 w Olkuszu. Takich jak on raczej nie zapraszano na wieczorki poetyckie, bo miłośnicy poezji w kontakcie z tego typu twórcami i podobną poetyką mogliby wpaść w panikę i ewakuować się oknami. Wystarczyłoby, żeby wieczorek zacząć od wiersza z takimi frazami:
„Z gnijącego mózgu cieknie nieustannie ropa/ W gęstych strugach wzdłuż ciała rozmnażają się robaki/ wchodzą w serce i dolne części ciała/ wysysają krew i tłuszcz pokrywający kości/ okropne bezlitosne robaki gryzą genitalia/ biegną do zaciśniętego gardła i oczu…”
(*** z gnijącego mózgu cieknie nieustannie ropa)

3

Tak więc niejako na śmietniku, w jego – powiedzielibyśmy: naturalnym biotopie – poznałem turpistyczną do szpiku kości poezję Kazimierza Ratonia. To był poeta, który: „nie udawał” – jak powie po latach o Ratoniu Bogdan Dworak. Był związany z tzw. pokoleniem Współczesności; oj, bardzo mu się od tej współczesności oberwało! Z artykułów o nim, zamieszczonych w ocalonej przed śmietnikiem „Poezji”, dowiedziałem się, że Ratoń był uciążliwy w bezpośrednim obejściu. Chory, zaniedbany alkoholik – prawdopodobnie nie był kimś, kogo chciałoby się poznać osobiście. Odstręczający frazami, które przywodzą na myśl wywleczone z człowieka wnętrzności, jednocześnie potrafił być pociągający, bo jako ogromnie wrażliwy poeta, umiał czarować i takimi strofami:
„Samotność wasza pomiędzy górami/ Gdzie ni zwierzę ni pstrąg nie skryją się pod sępów skrzydłami/ Gdzie śniegi i lody wieczne uciskają serce/ A burze nieustannie budują swe twierdze”
(*** Samotność wasza pomiędzy górami)

Pod koniec życia, śmiertelnie chory Ratoń zaglądnął do redakcji „Poezji” i podarował Janowi Brudnickiemu kilka swoich notatników. Brudnicki – na szczęście nie zrobił tego, co zrobiłaby większość redaktorów poetyckich – nie wyrzucił tych brudnych, zagryzmolonych częściowo nieczytelnym pismem zeszytów do kosza. Dzięki temu ocalały wiersze, które są niezwykle intensywnym świadectwem umierania poety. To bodaj najbardziej osobista, najbardziej szczera w polskiej poezji relacja z podróży na tamtą stronę. Za życia poety ukazały się dwa tomiki („Pieśni północne”, Warszawa 1974 i „Gdziekolwiek pójdę”, Warszawa 1976). Ratoń do pewnego czasu sporo drukował (m.in. w „Kulturze”, „Poezji”, „Kierunkach”, „Za i Przeciw”, „Literaturze”, „Więzi”) i dostawał nawet nagrody, w tym m.in. nagrodę polskiego PEN Clubu im. Roberta Gravesa (poety, ale także prozaika, autora m.in. „Ja Klaudiusz” i „Klaudiusz i Mesalina”). Jednak jak na laureata tak ważnych wyróżnień literackich, skończył odseparowany od środowiska literackiego i wykluczony z jego pamięci. W ostatnich latach życia nie odsunęło się od niego tylko towarzystwo meneli z najgorszych warszawskich melin.
*
Zimno, sypie drobny śnieg, siedzi sobie człowiek w ciepłym pomieszczeniu. Jak mu ciut zawieje po nerkach to podkręci gaz, albo dosypie do podajnika ekogroszku. Zima na przełomie 1982 i 83 roku, to jeszcze czasy stanu wojennego, butów na kartki i powoływania setek działaczy „Solidarności” na tzw. „ćwiczenia wojskowe”.

4

Ratoń od dziecka nie miał szczęścia i cierpiał – najpierw przyplątała się gruźlica kości. To przez nią kulał. Potem doszła gruźlica mózgu, najgorsza z odmian gruźlic poza płucnych, nieleczona lub późno wykryta powoduje nieodwracalne uszkodzenia psychiczne. Może też z człowieka zrobić szaleńca. Nie lubimy degeneratów. A niech sobie będą poetami, rzeźbiarzami, malarzami, ale jeśli śmierdzą, jeśli nas brzydzą, to nie chcemy mieć z nimi nic do czynienia. Kazimierz Ratoń była takim przypadkiem. Do tego popadł w alkoholizm. Nie był Grochowiakiem, więc nie stać go było na „lepsze” trunki, jak wódka czy piwo, pił więc denaturat, wodę brzozową czy spirytus salicylowy. Zapijał tymi świństwami lekarstwa, co pewnie w ostatecznym rozrachunku go wykończyło. Zawierciański literat Bogdan Dworak, który mieszkał ponad dwie dekady w Warszawie i znał Ratonia osobiście, mówi, że zmarnowane życie tego poety (i wielu innych mu podobnych, że wspomnimy np. Józefa Gielo) to wina systemu. Warszawa w PRL-u była miastem zamkniętym, żeby się w niej zameldować, trzeba było się w niej urodzić, mieć mieszkanie, ewentualnie zawrzeć związek małżeński z kimś w stolicy zameldowanym. Ratoń pochodził w Sosnowca. Jako młody poeta wyjechał do Warszawy. Mimo sukcesów literackich, nie mógł zdobyć pracy, bo nie miał meldunku. A nawet jak miał jakąś pracę, to szybko ją tracił (np. szefował pewnej bibliotece fabrycznej, ale wyleciał z roboty, bo zakupił partię dzieł filozoficznych, których robotnicy – ku jego zdumieniu – nie chcieli czytać). Z kobietami ponoć też mu nie wychodziło, więc odpadała możliwość „wżenienia” się w warszawski meldunek. Kiedy doszła do tego choroba, a potem alkoholizm, nic już nie mogło go uratować.

Osobna sprawa jak pomóc komuś, kto odrzuca wszelką pomoc?! Czy da się pomagać „na siłę”? Miał bowiem Ratoń dumę, nawet już bardzo wycofany, ciężko chory, wynędzniały, nie chciał jałmużny; pieniądze pożyczał i starał się je oddawać. Próbował się też leczyć z alkoholizmu (kilkakrotnie miał wszywany esperal). Zaliczył kilkumiesięczny pobyt w zakładzie psychiatrycznym w Tworkach. Za swoje bezlitosne wiersze zapłacił ogromną cenę. Czy jednak pisałby takie utwory, gdyby był zdrowy i miał zameldowanie np. za Żelazną Bramą, a do tego etacik w „Twórczości” lub „Poezji”?! Wtedy bez wątpienia nie byłoby takiego Ratonia, jakiego cenimy. A cenimy, bo jest w nich coś pociągającego, jest egzotyka miejsca gdzieś na kresach nocy. Chcemy czytać takie wiersze, bo te tragedie, to piekło na ziemi, nie dotyczy nas. Jesteśmy bezpieczni. To jak oglądanie krwawych zmagań w filmach akcji, albo horrorach. I to jest bardzo ludzkie, niestety, napawać się cudzym nieszczęściem. Zdrowy, dobrze odżywiony, wracający do swego gabinetu po dyżurze w gazecie redaktor miesięcznika kulturalnego Kazimierz Ratoń nie napisałby takich strof:
„Kto widział lancet kto pieścił jego ostrze/ i wkładał w nabrzmiały spragniony brzuch/ kto ssał jego zimno kto dręczył nim mózg/ i wpuszczał w krwiobieg głęboko aż do stóp/ kto ciął nim oczy kto rozpruwał twarz/ i chował przed litością w futerale płuc”
(*** Opuścić siebie opuścić)

5

Umarł w jakiejś nędznej klitce, którą przydzieliła mu – jako bezdomnemu – opieka społeczna. Umarł w całkowitej samotności i w przeświadczeniu, że nikomu na nim nie zależało. Dobre wspomnienie miał tylko o ojcu, adwokacie, o który mówił, że to „jedyny człowiek, który mnie lubił”. Ale ojciec zmarł na gruźlicę, gdy Ratoń miał 9 lat. Z matką nie miał dobrych relacji. Z wiekiem zaczął się odsuwać od ludzi i w ogóle od świata. Światu to nie przeszkadzało. Nawet więcej, świat zapewne też był zadowolony, że Ratoń się alienuje.
Wolę psie skowyty/ one coś przynajmniej wyrażają/ Wolę ryk zarzynanej świni/ mówi on o bólu i śmierci/ Wasze usta są nieme/ Niech zapanuje rozum natury
(*** Zamknijcie usta)

Na początku 2005 roku wraz z młodymi podówczas poetami: Łukaszem Jaroszem i Sławkiem Elsnerem, siedzieliśmy w olkuskiej restauracji Gwarek. Rozmawialiśmy o możliwości zorganizowania w Olkuszu ogólnopolskiego konkursu poetyckiego. Od jakiegoś czasu przy Galerii Biura Wystaw Artystycznych organizowane były spotkania poetyckie, ale to się nam wydawało trochę mało. Mieliśmy nadzieję, że konkurs stanie się wydarzeniem kulturalnym, które rozrusza nieco skostniały światek poetycki Srebrnego Miasta. Stanisław Stach, kierownik BWA, dał nam zielone światło, pozostała sprawa patrona. Już nie wiem kto zaproponował Ratonia, ja, Sławek, czy Łukasz, w każdym bądź razie padło nazwisko „wyklętego” poety. Wszyscy znaliśmy jego wiersze i meandry życia autora „Pieśni północnych”. Pomyśleliśmy wtedy, że ten konkurs, to będzie jakaś skromna forma zadośćuczynienia dla Ratonia, od którego – poza paroma wyjątkami – odsunęło się środowisko literackie. Z tego co wiadomo, nie chciało z nim mieć nic wspólnego nawet rodzinne miasto – Sosnowiec. Dziś, z perspektywy dwunastu lat i tyluż edycji Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Kazimierza Ratonia, uważam, że to był bardzo dobry wybór. Co do Ratonia, to – mam takie przekonanie – nieco nam się udało rozpowszechnić o nim pamięć, tym bardziej, że szybko nawiązaliśmy kontakt z kwartalnikiem „Fraza”, wydawanym przez literaturoznawców związanych z Uniwersytetem Rzeszowskim oraz z Oficyną 21, wydawcą tomu liryk zebranych Ratonia, pod redakcją Jana Brudnickiego. Odnoszę wrażenie, że Kazimierz Ratoń jest „gdzieś tam na górze”, tam, gdzie jest miejsce dla wszystkich poetów i wspiera nas, i nam sekunduje. Wielu z laureatów i jurorów konkursu twierdzi, że poezja Ratonia jest im bliska i szczycą się, że brali udział w konkursie Jego imienia. Wystarczy pogrzebać w biografiach młodych polskich pisarzy, by się przekonać jak wielu z nich brało przez te lata udział w olkuskim konkursie i jak sobie ten udział cenią.
*
Kazimierz Ratoń umierał kilka razy. Wiadomo, że już w 1979 r. otarł się o śmierć, gdyż pił alkohol, choć miał wszyty esperal. Wtedy uratował go jedyny w miarę trzeźwy uczestnik popijawy. Umarł prawdopodobnie 7 stycznia 1983. Ale zwłoki znaleziono dopiero tydzień później. W obdukcji lekarz napisał, iż zgon nastąpił około tygodnia wstecz. Znamienne, że zwłoki odkryto dopiero po tylu dniach. Po prostu nikt go nie szukał. Kloszardzi umierają w podłych miejscach i bez towarzystwa.
Wiem, co robiłem 7 stycznia 1983 roku; to był mój dzień, obściskiwałem się z najbliższymi i dostawałem prezenty, bo tak się składa, że akurat tego samego dnia, kiedy w pewnej warszawskiej norze dokonywał żywota nieszczęsny poeta, obchodziłem 15 urodziny.
Trzyma pysk w wiadrze pomyj/ I to nazywa szczęściem
(***Oto jest człowiek szczęśliwy)

6

Pochówek Ratoniowi zapewniła opieka społeczna. Wiadomo, nie trafił na Powązki. Pogrzeb odbył się w Wólce Węglowej pod Warszawą. Było kilka nekrologów, m.in. w „Życiu Literackim”. I zapadło milczenie nad Ratoniem. Z roku na rok jednak to milczenie przerywane było przez tych, którzy pamiętali o Ratoniu; pojawił się ów monograficzny numer „Poezji”, który kazano mi wywieźć na śmieci, potem tomik „Pieśni ocalone” wydany w Warszawie w 1992 r., następnie plik wierszy w II tomie antologii „Legendarni tragiczni” Jana Marksa, wreszcie tom „Poezje” z Oficyny 21 (w 2002 r.), internetowa strona o nim http://www.k.raton.webpark.pl/ i olkuski konkurs. Pięć lat temu ukazała się biografia poety autorstwa Magdaleny Boczkowskiej („W centrum literatury, na marginesie życia. O twórczości Kazimierza Ratonia”), a w 2012 tom jego notatek i sentencji, zatytułowany: „Dziennik. Proza. Teksty krytyczne” (oprac. i posłowie Magdalena Boczkowska. Wstęp Jan Zdzisław Brudnicki. Wydawca: Instytut Mikołowski). Z sumy tych działań zrodziła się głównie wśród młodych poetów – chyba się nie mylę – swego rodzaju moda na Ratonia. Jak to mówią: lepiej późno, nić wcale! Dziś Kazimierz Ratoń ma nawet hasło w Wikipedii, w którym znalazło się zdanie: „Jeden z najbardziej znanych polskich poetów wyklętych”. Może jednak czas klątwy już minął?
Kiedy dusza moja zgaśnie jak gasną ogniska/ I z ciała popiół zostanie i ziemia/ Przybądźcie krewni, bracia i wrogowie/ Przybądźcie by milczeć z pustymi rękami
(*** Kiedy dusza moja zgaśnie jak gasną ogniska)
Wszystkie cytaty z wierszy Kazimierza Ratonia pochodzą z tomu Kazimierz Ratoń, „Poezje”, opracował Jan Z. Brudnicki, Oficyna 21, Warszawa 2002.

Fot. 1. Kazimierz Ratoń, fot. Internet
Fot. 2. Okładka tomu prozy Kazimierza Ratonia.
Fot. 3. Jurorzy olkuskiego konkursu im. K. Ratonia, 2007 r.: od lewej: poeta Marek. Krystian Emanuel Baczewski, prof. Magdalena Rabizo-Birek (redaktor naczelna kwartalnika „Fraza”), oraz poeta, laureat Nagrody Nike, Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki.
Fot. 4. Jurorzy, laureaci i goście konkursu z 2007 r.
Fot. 5. Od lewej: Arkadiusz Stosur, laureat I m w 2009, Iza Kawczyńska – I m w 2008 i przewodniczący jury w 2009 r., prof. Janusz Pasterski (Uniwersytet Rzeszowski).
Fot. 6. Jurorzy konkursu w 2010 r. Od lewej: poeta Tadeusz Dąbrowski, prof. Janusz Pasterski, poetka Ewa Lipska.
Fotografie 3-6 wykonał autor.

0 0 votes
Article Rating
Subskrybuj
Powiadom o
1 Komentarz
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
watpliwy wzór ...
watpliwy wzór ...
7 lat temu

Raton to zmarnowany człowiek, ale dlaczego w Olkuszu go tak honorują, wzorem dla młodych do naśladowania to on nie jest.