Zmarł Mieczysław Karwiński, harcerz, żołnierz AK, działacz Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego, olkuski społecznik; przeżył 95 lat. Kilka lat temu władze Olkusza chciały przyznać Mieczysławowi Karwińskiemu tytuł Honorowego Obywatela Olkusza. Pan Mieczysław tylko się wzdrygnął: „Jaki ja tam honorowy obywatel? Jestem zwykłym obywatelem Olkusza! Taki tytuł daje się komuś, kto nie jest stąd”. Właśnie, Pan Mieczysław był „stąd”.
Kilkanaście lat temu przeprowadzałem wywiad z wybitnym polskim malarzem, jednym z największych polskich twórców XX wieku, Janem Tarasinem, którego prace wystawialiśmy w olkuskim BWA. Podczas wernisażu prof. Tarasin rozmawiał z Panem Karwińskim – panowie znali się z czasów wspólnej nauki w Liceum Ogólnokształcącym im. Kazimierza Wielkiego w Olkuszu. Zapytałem Profesora o licealnego kolegę. Prof. Tarasin powiedział: „Karwiński jest działaczem Towarzystwa Przyjaciół Ziemi Olkuskiej. (…) Tacy jak on, to są bardzo wartościowi ludzie. Nie do zastąpienia społecznicy. Wystarczy, że ktoś się rozchoruje, wyjedzie, zmęczy albo umrze i jest po towarzystwie”. Prof. Tarasin zmarł kilka lat temu, a w poniedziałek umarł Mieczysław Karwiński…
Pamiętam, poznałem Pana Mieczysława na pocz. lat 80-tych. Już wtedy był dla nas, młodych harcerzy, prawdziwym autorytetem. Spotykałem Go na rajdach, albo u Ziutka Siwińskiego, na Ośrodku Harcerskim, gdzie wpadał z kolegami, starymi harcerzami, Panem Eugeniuszem Forysiem, czy Panem Zdzisławem Filipskim. Nam młodym zdawali się postaciami z jakiejś innej bajki, jakby żyli poza systemem; nawet komuniści czuli do nich szacunek, bowiem zdawali sobie sprawę, że tacy ludzie – nie uwikłani i bezinteresowni – są od nich lepsi. Pan Mieczysław opowiadał mi kiedyś, że starali się działać tak, by sprawę załatwić, a nie żeby samym chodzić w glorii zasłużonych działaczy czy bohaterów. Nie przeszkadzało im, że to inni zbierali laury. Ważne było tylko to, że sprawa została załatwiona. W ten sposób powstały w Olkuszu: Muzeum Wikliny im. Władysława Wołkowskiego, Muzeum Afrykanistyczne, a także powód do największej dumy i radości Pana Mieczysława – Baszta. Mógł o niej opowiadać w nieskończoność, jak to w epoce wiecznego niedoboru i niemożności, załatwiali kamień, charakterystyczny zlepieniec parczewski, cegłę, specjalną dachówkę (ze względu na sposób łączenia ze sobą poszczególnych dachówek, zwana była filuternie „mnichem i mniszką”), albo miedzianą kulę, o którą pytali nawet u Cyganów.
Pan Mieczysław wydawał się być niezmordowany. Po 1989 r. dalej działał, organizował, wydawał. W nowej sytuacji społeczno-politycznej, jak sam mi powiedział, wcale nie było łatwiej. Kiedyś wyznał: „Teraz by nam się baszty nie udało odbudować”. W ostatnich latach skupił się na renowacji Starego Cmentarza przy ul. Króla Kazimierza Wielkiego. Ta nekropolia, gdzie pochowani są dawni olkuscy obywatele, w tym powstańcy, księżą, starostowie, przez lata była zapomniana przez władze miejskie. Pan Mieczysław bolał nad tym, że cmentarz, gdzie m.in. pochowany był jego dziadek, był dewastowany i zamienił się w miejsce odwiedzane głównie przez drobnych pijaczków i ludzi wyprowadzających psy. Staraniem Pana Karwińskiego i Jego przyjaciół, na cmentarzu powstała ściana pamięci poświęcona obywatelom Ziemi Olkuskiej walczącym i poległym na wielu frontach, pomnik założyciela olkuskiej Emalii Petera Westena, odremontowano i odrestaurowano wiele nagrobków. Często cały wysyłek finansowy remontu, choćby muru cmentarnego, Pan Karwiński brał na własne barki. Szła na to cała Jego emerytura. Pamiętam zimę, kiedy Panu Mieczysławowi odcięto prąd, bo prawdopodobnie przeliczył się z kosztami remontu muru i zabrakło mu na rachunek. Machnął lekceważąco ręką i powiedział: „Mam ciepły śpiwór”. Ostatnim jego wielkim dziełem było sfinansowanie Piety Katyńskiej, pięknej rzeźby dłuta Wiesława Nadymusa, która stanęła na Starym Cmentarzu. Podczas ceremonii odsłonięcia pomnika Pan Mieczysław, jak zawsze skromny, w swoim harcerskim mundurze, sprawiał wrażenie człowieka z innego, jakiegoś lepszego świata, gdzie nie liczy się blichtr, cwaniactwo czy układy.
Na początku zeszłej dekady odbyłem wiele ciekawych rozmów z Panem Karwińskim, które nagrywałem na kasetach magnetofonowych. Opowiadał fascynujące historie, jak choćby tę o wodniackiej przygodzie z II połowy. lat 30-tych, gdy w kilku harcerzy, m.in. z Konradem Makuszem, popłynęli na tratwie z Krakowa do Gdańska; ktoś rozpuścił wieść, że utonęli. Gdy wrócili do Olkusza przerażeni ludzie żegnali się na ich widok…
Pan Mieczysław mógłby stanąć jako wzór harcerza w Sevres pod Paryżem. Nigdy nie napił się łyku alkoholu, nie zapalił papierosa, a na Jego słowie można było zawsze polegać. Był także wielkim patriotą, czego dowód dał podczas II wojny światowej, w szeregach konspiracyjnej Armii Krajowej. Był wreszcie Wielkim Obywatelem, zakochanym w swoim mieście, który nigdy od Olkusza niczego nie chciał, On swojemu miastu zawsze wyłącznie dawał. Był autorytetem dla wszystkich, którzy Go znali, a znał Go każdy, kto choć trochę interesował się Olkuszem. Jego hart ducha, niezłomne zasady imponowały zwłaszcza tym, którzy z prawem harcerskim byli już bardzo na bakier. Sumienny do końca, można powiedzieć, że po sobie posprzątał: gromadzone kilkadziesiąt lat bogate archiwum przekazał do zbiorów Muzeum Regionalnego PTTK w Olkuszu.
Mieczysław Karwiński wydawał się wieczny, a nie ma Go już z nami. Jakże trudno napisać te słowa. Ale Pan Mieczysław nie umarł, On się po prostu stał legendą!
Olgerd Dziechciarz
Zasłużony Wielki Olkuszanin! Niech spoczywa w pokoju!