Trzyciąż
Obserwując wojnę u naszych wschodnich sąsiadów w przekazach telewizyjnych czy internetowych trochę jakby już się do niej przyzwyczailiśmy… Jak wygląda ogarnięta konfliktem zbrojnym „od środka” przekonał się ostatnio zawodowy strażak i radny z Trzyciąża, Przemysław Czapnik, który podjął się zbiórki i dostarczenia sprzętu ochrony osobistej oraz medykamentów dla strażaków ochotników w Buczaczu koło Tarnopola.
– Zaczęło się od prośby znajomego z Ukrainy, który poprosił mnie o znalezienie w Polsce samochodu terenowego dla żołnierzy na froncie. Wyszukałem odpowiedni pojazd i zapłaciłem za niego pieniędzmi ze zbiórki dokonanej przez Ukraińców w Hiszpanii. Kiedy samochód bezpiecznie dotarł do celu, pomyślałem, że chcę dalej pomagać. Skonsultowałem się ze znajomym w sprawie ewentualnych potrzeb specjalistycznych i okazało się, że w ogarniętej wojenną pożogą Ukrainie przyda się sprzęt strażacki – opowiada Przemysław Czapnik, dodając, że ochotnicze jednostki ukraińskie, do których dotarł, praktycznie wcale nie miały wyposażenia ochronnego, chociaż ich funkcja w społeczeństwie na co dzień jest bardzo istotnym lokalnym uzupełnieniem zawodowego systemu ratowniczego.
– Uczulano mnie, bym ze względów bezpieczeństwa przed wyjazdem działał dyskretnie, dlatego zbiórka odbyła się „po cichu”. Jako członek OSP Trzyciąż wiedziałem, że w naszej jednostce mamy sprzęt, którego już nie używamy, dysponując nowszym. Do zbiórki dołączył się dh Przemysław Furgał z OSP Ściborzyce. Wspierał nas wójt Roman Żelazny. Kiedy o moim wyjeździe dowiedziała się radna z Trzyciąża lek. med. Urszula Konstanty, na szybko, spontanicznie wykupiła w lokalnej aptece wszystkie środki opatrunkowe i kilka sztuk sprzętu medycznego, przydatnego do codziennego użytkowania. Do paczki swoje dary dołożyła też właścicielka apteki… W ten sposób, bez większego rozgłosu zapakowałem cały samochód i z niejakim dreszczykiem emocji ruszyłem na wschód – wyjaśnia dh Czapnik, ciągnąc swoją opowieść:
– Wojnę można było dostrzec już na granicy, gdzie prawie od początku mijały mnie długie kolumny samochodów wiozących sprzęt wojskowy na front… Jako, że jechałem pierwszy raz, chwilę po odprawie dołączyli do mnie moi ukraińscy łącznicy-przewodnicy, dzięki którym mogłem w miarę pewnie poruszać się w kierunku celu. Towarzyszyły mi ogromne emocje, a im dalej jechaliśmy, tym bardziej rosły, w miarę oglądanych widoków i rozmów ze spotykanymi przypadkowymi ludźmi. Wszyscy, widząc moją polską rejestrację, dawali mi odczuć swoją wdzięczność i sympatię. Nocleg mieliśmy we Lwowie, który miałem możliwość trochę zwiedzić. Pierwszy alarm przeciwlotniczy, który ogłosiły syreny alarmowe w trakcie naszej wędrówki po mieście wywarł na mnie podwójne wrażenie – ja, wiedziony automatycznym odruchem rozglądałem się za miejscem schronienia, a ludzie na ulicach prawie nie zwracali już uwagi na ostrzeżenie… W katedrze odbywał się pogrzeb żołnierzy, którzy zginęli w walce, mieszkańcy Lwowa i ich druhowie w żołnierskich mundurach – sami młodzi chłopcy – oddawali im cichy hołd. Wewnątrz świątyni ustawiono tablice ze zdjęciami poległych – setki fotografii… Obok ułożono odłamki bomb i pocisków – milczący symbol pamięci. Kolejnym były narodowe ukraińskie flagi, które stawiane są na grobach poległych. Na mijanych cmentarzach widziałem morze takich flag…
Następnego dnia na drogach co kilka kilometrów napotykaliśmy posterunki kontrolne, zniszczenia i groby poległych. W końcu minęliśmy Tarnopol i wkrótce potem dojechaliśmy do celu – niewielkiej miejscowości Buczacz, gdzie czekał już na mnie mój kolega Mykoła, wolontariusz działający w fundacji organizującej wszelaką pomoc dla walczącej Ukrainy, a wraz z nim gościnni, wdzięczni gospodarze, przedstawiciele władz miejscowości, na czele z burmistrzem Witalijem Frejakiem. Po przekazaniu naszych darów rozmawialiśmy długo w noc, a moi gospodarze podkreślali, że nasza pomoc ma dla nich podwójne znaczenie – to oczywiste, użyteczne, ponieważ strażacy faktycznie idą ratować ludzi i ich mienie praktycznie bez sprzętu ochronnego, ale także psychologiczne – bo bardzo ważna jest świadomość, że świat o nich pamięta…W niedalekiej okolicy Buczaczu, w miejscowości Jazłowiec mieści się stary polski klasztor, w którym posługują nasze zakonnice. Odwiedziliśmy to miejsce i siostra przełożona, pokazując nam zabytkowe zabudowania od wieków służące w tym miejscu zgromadzeniu, opowiadała nam o działaniach sióstr na rzecz walczących i uciekających przed wojną Ukraińców.
W miejscu, gdzie byłem – 300 km od polskiej granicy – nie było bezpośrednich działań wojennych, ale mieliśmy świadomość, że w przestrzeni powietrznej nad naszymi głowami mogły w każdej chwili pojawić się rakiety wroga, niosące zniszczenie i śmierć. Później okazało się, że w czasie mojego pobytu w Buczaczu Rosjanie dokonali największego nocnego bombardowania terenów Ukrainy od początku tego roku. Następnego dnia po nocnym spotkaniu z mieszkańcami Buczaczu dotarła do nas wiadomość, że w miejscu, które mijaliśmy dzień wcześniej, od spadających pocisków pod pobliskim Tarnopolem zginęło 5 osób…
Ukraina pożegnała mnie kolejnym alarmem bombowym blisko granicy z Polską i wtedy niezwykle dosadnie dotarło do mnie jak bardzo blisko nas toczy się ta wojna. Nie jakaś bliżej nieokreślona, oglądana ostatnio na co dzień z fotela przed telewizorem, ale prawdziwa, gdzie leje się krew, giną ludzie i niszczony jest ich świat – podsumował swoją opowieść Przemysław Czapnik.