Miało być zwyczajne spotkanie autorskie… Twórca powiedziałby coś o sobie, przeczytałby parę wierszy, wszyscy by przyklasnęli i po uściśnięciu mu dłoni rozeszliby się do domów. Jednak w Klubie „Przyjaźń” musiało być inaczej.To była prawdziwa próba ognia i wody. Jacek Majcherkiewicz – bohater spotkania – został dokładnie „przemaglowany”: przepytany, przebadany i jakby tego było mało – przetestowany jako aktor. Nie odpuszczono nawet jego małżonce. Romeo i Julia z Gorenic sprawdzili się na scenie równie dobrze, jak w życiu prywatnym.
Jak kolejny raz mówić o malarzu i satyryku, skoro on sam przedstawiał się już nieraz olkuszanom, i inni o nim mówili… Jednak Olga Śladowska, Mirosława Drapacz i Barbara Orkisz ze Stowarzyszenia „Wszyscy dla wszystkich” znalazły sposób, by pokazać zupełnie nowe oblicze Jacka Majcherkiewicza. Jego wieczór autorski, zorganizowany w prowadzonym przez Stowarzyszenie Klubie „Przyjaźń” na os. Pakuska, był podobny raczej do benefisu w Piwnicy pod Baranami, niż do tradycyjnego spotkania z twórcą. Tym razem to nie artysta mówił o sobie, lecz opowiadały o nim jego…marzenia.
Właśnie taki obraz – poety i marzyciela – przedstawiła na początek prowadząca spotkanie Olga Śladowska. – Jego twórczość jest wieloraka: ciepła, serdeczna, zwyczajna, bez patosu i nadmiernej egzaltacji. Sprawia, że ludzie się uśmiechają. Poeta uważa, idąc tu śladem Piotra Skrzyneckiego, że dzień bez uśmiechu jest dniem straconym – podkreśliła. Była więc mowa o laurach na konkursach poetyckich i prozatorskich, o aniołach falujących skrzydłami w jego wierszach, o niebieskich motylach, które unoszą najbliższych, i o głogowym winie, którym zresztą częstowano w czasie spotkania. W nastrój poetycki wprowadziła zaś wszystkich poezja śpiewana. Wiersze Konstantego I. Gałczyńskiego do muzyki Piotra Dudka śpiewała Alicja Barczyk, zaś wiersz Jacka Majcherkiewicza „Wiosna” śpiewał… Jacek Majcherkiewicz!
Bo takie było, podobno, jedno z jego marzeń – by zaśpiewać na scenie.
Marzeń było więcej. Oprócz tych o odpornej i wyrozumiałej na jego osobę i twórczość żonie, albo tych o malusieńkich sukcesach sprawiających radość, było też i to by zostać aktorem. Organizatorzy zadbali, by gość poczuł się doceniony. Tu niezbędna była tolerancyjna żona, z poczuciem humoru równym satyrykowi. Państwu Majcherkiewiczom przyszło odegrać scenę balkonową z „Romea i Julii”. W przygotowanych specjalnie na tę okazję kostiumach wzbudzali wprawdzie ogólną wesołość, jednak swoimi talentami aktorskimi, a zwłaszcza umiejętnością oddania uczuć miłosnych dwojga kochanków, wprawili publiczność w zachwyt.
Humorem tryskali wszyscy, a atmosfera stawała się coraz bardziej gorąca… Nie tylko dzięki świecom, w których płomieniach omal nie spłonął notes gościa, gdy ten chciał zaprezentować swoje fraszki. Okazało się bowiem, że do tworzenia fraszek skora jest też publiczność i naprędce powstawały rymy, jak choćby ten o świecy, która jest napalona jak żona…
A ponieważ Jacek Majcherkiewicz marzył też o dobrym zdrowiu, udało się i to szybko zbadać, a diagnozę postawiła… lekarka Ewa Burakowska. Zapewniła, że Jacek Majcherkiewicz będzie się nadal cieszył dobrą kondycją. Trudno się z tym nie zgodzić, skoro śmiech to zdrowie. a tego Jackowi Majcherkiewiczowi na pewno nie brakuje.