Franciszek Lisowski: – Panie Prezesie! Co się stało? Widzimy tylko jednego gołąbka, a gdzie pozostałe… Ma ich Pan podobno aż 130. Piękne gołębie pocztowe, a nie miejsko-wiejskie pospólstwo.
Jerzy Żak z Zawady, Prezes Okręgu i Prezes Rejonu Polskiego Związku Hodowców Gołębi Pocztowych: – A, bo dziś jest dzień zawodów. Do Nuaumburga w Niemczech wysłałem 15 gołębi, a do Międzyrzecza 49 moich zawodników. Reszta zadowolona z życia siedzi w nowym gołębniku, bądź zajmuje się wychowywaniem swojego potomstwa. I teraz z niecierpliwością czekam, kiedy wrócą, czy nie trafiły w szpony jastrzębi, czy ich nie pokradli w drodze złodzieje, czy nie zmiotły ich huragany. Wyleciały w drogę powrotną o godzinie 5:45. Z Międzyrzecza mają drogę długości 377 kilometrów, z Naumburga – 780.
– Zanim zobaczymy pańską „10-osobową drużynę”, porozmawiajmy o tej pięknej pasji, jaką jest hodowla gołębi pocztowych, tak popularna w naszych stronach, a szczególnie na Śląsku.
– Ja z zawodu jestem górnikiem, emerytowanym górnikiem, ale z pasji „gołębiarzem”, miłośnikiem gołębi pocztowych. Od zawsze, od dzieciństwa. I nawet kiedy się ożeniłem, to przyniosłem ze sobą do nowego domu moje ptaki. I żona też się zapaliła do tego mojego hobby. Jestem Prezesem Związku Okręgu Śląsk-Wschód i Oddziału (Olkusz, Trzebinia, Bukowno, Jaworzno, Dąbrowa Górnicza, Sosnowiec, Zawiercie, Myszków, Łazy, Wolbrom). W okręgu jest 1040 hodowców gołębi pocztowych (około 70 tysięcy gołębi), w Oddziale – 62. Do Naumburga posłaliśmy 5 200 gołębi…
I tak sobie gawędzimy w ogródku pełnym kwiatów, pasji Pani Genowefy. Prezes niecierpliwie rozgląda się po niebie… Co chwila telefon: czy już przyleciały u ciebie, bo mój przyleciał – zawiadamia ucieszony hodowca z Jaworzna. Tak, wyleciały o 5:45… Wszystkie…
– Jak te ptaki znalazły się tak daleko?
– A, to są zawody sportowe. Każdy gołąb jest zaobrączkowany, hodowca wysyła dowolną ilość ptaków, ale wśród nich jest jego drużyna. Dziesięciu najlepszych lotników. Reszta, to jak w sporcie – „zające”. Gołębie są ptakami stadnymi, lepiej i bezpieczniej czują się w gromadzie, dopiero na finiszu pędzą co sił w skrzydłach indywidualnie do swojego domu. W punkcie wylotu zaufany, kwalifikowany hodowca, wypuszcza cały ten tłum. Lecą prosto przed siebie. Kiedy już gołąb doleci i wejdzie do swojego lokum, precyzyjne urządzenie notuje w pamięci elektronicznej czas jego przylotu. Liczy się czas dziesięciu zawodników. Drużyna… Moje drużyny startowały w tym roku już 10 razy. Potem sędziowie porównują czasy, liczą szybkość, ustalają zwycięzców i ranking hodowców. Za swój trud gołąb po przylocie dostaje w nagrodę wodę z miodem…
– No, niewielka to nagroda… I obliczenia bardzo skomplikowane, robione z precyzją godną zawodów olimpijskich – do dziesiątej części sekundy! Skąd gołębie wiedzą, jak lecieć z Międzyrzecza do Zawady?
– Nikt tego nie wie. Lecą tylko w dzień, prostą drogą. Są różne teorie i poglądy, ale nikt jeszcze tej prawdy nie odkrył.
– Co trzeba zrobić, żeby mieć dobrych, szybkich zawodników?
– Trzeba o gołębie dbać, dobrze je karmić, organizować codzienne obloty, kontrolować stan zdrowia. No i jak w sporcie – są mniej i bardziej uzdolnione. Moje najlepsze gołębie pochodzą z hodowli belgijskiej, kupiłem je na giełdzie.
– Wypisz wymaluj, jak w zawodowej piłce nożnej, gdzie kupuje się zagranicznych zawodników. A na czym polega Pana funkcja Prezesa?
– Jestem koordynatorem, doradcą, organizatorem. W Olkuszu my, hodowcy, własnymi rękami i za własne pieniądze wybudowaliśmy na ulicy Jana Kantego Dom Hodowcy. W nagrodę burmistrz ufundował nam dwa puchary. Nasz Związek nie otrzymuje żadnych dotacji, wspierają nas czasem zamożniejsi hodowcy.
– Czy na tym się zarabia?
– Ależ skąd! Czasem za kilka złotych sprzedam jakiegoś gołębia, ale częściej obdarowuję jakiegoś początkującego hodowcę, a jest nas coraz więcej. Na ogól dopłaca się do tego hobby. Na 100 gołębi potrzeba 1q karmy – pszenicy, na miesiąc. To koszt jednej paczki papierosów dziennie. Gołąb kosztuje od 50 do 200 złotych. Duże są straty… Corocznie w naszym Oddziale rodzi się około 5 000 gołębi, z tego 50% idzie na straty.
– Czy dla Pana najistotniejszy jest ten gołębi sport?
– Nie, absolutnie nie. Gołębie to moja radość. Gołąb wart jest wszystko. Znam każdego swojego ptaka, rozpoznaję go w locie, uczę je sztuki „powracania do domu”. Najpiękniejsza chwila to taka, jak dziś, kiedy widzę, jak mój gołąb nadlatuje, robi jeden, dwa kręgi nad domem, pewnie sprawdza, czy dobrze przyleciał i siada zadowolony przed klatką.
Jest! Jest pierwszy! Piękny ślizg. Jest na progu klatki… Prędzej… bo liczą się sekundy. Jest godzina 10:33 i 55 sekund. Trasę 377 km pokonał z szybkością ponad 78,5 km/godz. Do godziny 11:10 zameldowała się cała gołębia drużyna. Z czterdziestu siedmiu o 15:20 dotarł ostatni. Widocznie dwa gdzieś po drodze zamarudziły…
A teraz czekamy na długodystansowców. Rozmawiamy z Panią Genowefą…
– Czy Pani też jest pasjonatką gołębi?
– Nie, ale lubię przyrodę. Nasz ogród przez cały rok pełen jest ptaków: makolągwy, zięby, czyże, krzyżodzioby, jakieś inne maleństwa, pospolite wróble. Rwetes i hałas na całego. Na zimę kupujemy worek słonecznika i z pobliskiego lasu zlatują się całe chmary ptactwa, denerwując tym naszego kota. O, proszę zobaczyć, ile tego jest tutaj! Przepadam za kwiatami, ale jestem żoną mojego męża i czuję się w obowiązku służyć mu pomocą. Jestem jakby jego asystentką, dobrowolną asystentką. Znam się na gołębiach i także dzisiaj wypatruję, kiedy wrócą z tych dalekich wypraw.
I tak sobie gawędzimy o wspaniałej pasji pogodnych, sympatycznych Państwa Żaków. Ubolewamy, że ani ich synowie, ani wnuk nie podzielają zainteresowań tym pierzastym towarzystwem.
Jest godzina 17:01. Jest pierwszy…Trasę 780 km przemierzył w 11 godzin i 16 minut, lecąc z szybkością większą niż 69,2 km/godz. Za chwilę drugi: 17:16, trzeci: 17:29, czwarty: 17:34, piąty: 18:14. Jest cała drużyna – pięciu zawodników długodystansowców. Ostatni z piętnastki zameldował się o 19:14. Ostatniemu zawsze bije się brawo… Zadowolony poszedł na podwieczorek. A Pan Jerzy jest zadowolony z wyników. Może poprawi swoje ósme miejsce w rankingu…