– Nazwisko pana to nie np. Kocjan, nie Barczyk, nie Banyś. Nazywa się pan: Kazimierz Forgacz. Tak jakoś po węgiersku… Człowiek nietutejszy?

– Już tutejszy, tutejszy. Sam to miejsce i miasto wybrałem na przystań życiową i port. Tu jest pięknie. Życie układa mi się spokojnie. Mijają lata na Placu Konstytucji 3 maja. Mam dwu dorosłych synów, wnuki, córkę – studentkę psychologii. Mam swoją pasję, której oddaję się w każdej wolnej chwili. Mam działkę, gdzie mogę udawać rolnika. Mogę wyjechać na  moje ulubione Mazury. Czego jeszcze szukać.

Nie uważam, że istotą ludzkiego bytu jest gromadzenie  pieniędzy, bez refleksji nad urodą życia. Ale istotnie, mój dziadek był Węgrem. Niegdyś zamieszkał w okolicach Lwowa, gdzie dorobił się ogromnego majątku. Rodzice stracili  wszystko w czasie tragicznych wydarzeń na Wołyniu. To żyje, jako tragiczne wspomnienie, w pamięci mojej rodziny. Z „tobołkiem w ręku” ledwo uszli z życiem – najprzód do Krakowa, potem, po wojnie, był Wrocław, Wałbrzych, Puławy, gdzie ja, 50 kilka lat temu zobaczyłem świat nad Wisłą. I tam, w Puławach, są moje korzenie – i wspomnienia. Już głównie jednak na cmentarzu. Szukając miejsca na życie, wybraliśmy z moją żoną Elżbietą Olkusz,  którym wciąż jesteśmy zachwyceni. Pracowałem jako technik w Hucie Katowice, a teraz  w firmie zagranicznej, która daje mi, poza obowiązkami zawodowymi, możliwość zwiedzenia świata wzdłuż i wszerz,  podziwiania m.in. najpiękniejszych  muzeów i galerii malarstwa światowego.

– Mieszkanie w  bloku. Wszędzie pełno  rzeźb, obrazów, artystycznych  bibelotów wykonanych przez Gospodarza…

– Miałem do tego „dryg” od młodości, ale Ojciec uważał, że ze sztuki żyć się nie da i zostałem z zawodu technikiem, z pasji i zamiłowania artystą-amatorem. Maluję, rzeźbię…

– Wszędzie pełno książek, albumów…

– Tak, bo wciąż czytam, wciąż się uczę, próbuję. Wciąż szukam.

– Na przykład w ikonach. Ikona – których widzę tu całą galerię – jak wiadomo, święty obraz religii prawosławnej.  Niebywale precyzyjny, skodyfikowany. Nic tu nie można dodać, domalować. Piszą go twórcy w stanie natchnienia. Można powiedzieć: drugi nurt sztuki światowej…

– Tak. Moglibyśmy na ten temat rozmawiać cały wieczór, ale powiem tylko, że pierwszy raz zachwyciłem się ikoną, gdy miałem lat 16. I odtąd jestem „wpisany w ikonę”. W malarstwo  Andrzeja Rublowa, Leonarda da Vinci. Nie maluję, oczywiście, w duchu świętości, ale kiedy biorę pędzel do ręki, nachodzą mnie przemyślenia nieraz bardzo osobiste. A jest czas na myślenie, bo nawet nieduży obrazek trzeba malować ze dwa tygodnie. Na przykład obraz Matki Boskiej Częstochowskiej – to też ikona. Moja ulubiona. Kopiowałem ją coś ze dwadzieścia razy. I nie wiem, czy zrobiłem to dobrze, tak, jak bym chciał. Ale dlaczego Matka Boska, podobnie jak na innych ikonach, jest smutna? Dlaczego, dzięki specyficznej technice malowania, święte postacie z ikon wodzą oczyma za widzem? A kolorystyka ikony…To problem, bo każda ze świętych postaci ma tu swój kolorystyczny „klucz”. Jak go czytać…I  mnóstwo takich pytań… Dawni „pisarze” ikon (bo ikony się nie maluje, ikonę się pisze)  nie dbali zbytnio o formę. Dla nich istotna była świętość. W muzeach, np. w Sanoku, są  ikonki z wiejskich cerkiewek. Namalowane byle jak, prymitywnie, ale ich wartość polega  na czym innym, czego, jak sądzę, nie odczuje człowiek z innego kręgu religijnego. Głównie kopiuję ikony, ale proszę zobaczyć tutaj: to są moje „formy ikonowe”. Inspiracje myślowe i formalne. Moje osobiste. Mój osobisty „klucz”.   Sztuka to mój drugi filar życiowy, bo również rzeźbię… Mam  pracownię… A drugą…

– Czy Pani, Pani Elżbieto, nie ma dosyć męża artysty?   – Nie, skądże. Proszę zobaczyć, jak pięknie mnie narysował w 1969 roku. Jego sztuka pozwoliła nam w pewnym okresie  przeżyć trudne chwile w jednym małym pokoiku.

– To zobaczmy moją drugą pracownię…

– Zaskakujące…Pełno malarskich utensyliów. Przygotowanych kilkadziesiąt blejtramów. Dwa piękne obrazy Jacka Taszyckiego, wydobyte przez Pana Kazimierza ze … śmietnika. I obrazy  „ikonopodobne”.  Ale i miasta: Kazimierz nad Wisłą, Lublin, Szanghaj – no i Olkusz. Przyroda. Obrazy dalekie od fotografii, wyszukane kolorystycznie. Osobiste. Niespokojne akty, coś jakby Modigliani. Świat sztuki Kazimierza Forgacza – „człowieka zakręconego”.

– Maluję z wyobraźni, choć ostatnio byłem na plenerze w Krzykawie. Maluję, co mi w duszy  gra. Być może nie zaistniałem jeszcze w pełni na olkuskim rynku – ale „wszystko ma swój czas”.

0 0 votes
Article Rating
Subskrybuj
Powiadom o
5 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
rogal
rogal
14 lat temu

Ale syn Emil to (moderacja)i (moderacja)!

Rozalia
Rozalia
14 lat temu

Utalentowany sąsiad.Gratulacje 🙂

marta-ewa
marta-ewa
14 lat temu

Gratuluję pięknej wypowiedzi, która moim skromnym zdaniem i tak w pełni nie odzwierciedla Pańskiej Duszy… prawda Panie Kazku ?? Pozdrawiam gorąco całą rodzinę i zapraszam w plener do B…… 🙂

Córka
Córka
14 lat temu

Ukochany zdolny tata 🙂 ;*

z.........
z.........
14 lat temu

z zainteresowaniem przeczytałem o pana pasji,a może żeczywiście troszke popracować w plenerze,pogadac z ludzmi,wyjść do nich,napewno stałby się pan atrakcją tego trroszę chwilami materialnego miasta.gratuluje