…Jestem olkuszanką. Tu ukończyłam podstawową szkołę muzyczną. W Katowicach „zaliczyłam” średnią szkołę muzyczną i ukończyłam studia wyższe w Akademii Muzycznej, pod mistrzowską ręką profesora Dariusza Korcza, w 1998 roku i studia podyplomowe w roku 2001 u profesora Zygmunta Jochemczyka. Jestem magistrem sztuki, zawodowym muzykiem. Moim instrumentem jest altówka, takie większe skrzypce. Mój mąż jest klarnecistą, córeczka Ania ma dopiero 3 lata i o graniu jeszcze nie myśli. Obecnie gram w Narodowej Orkiestrze Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach, w tym znakomitym ansamblu gra również mój mąż.
Kariera solistki? Nie, o takiej drodze zawodowej nie myślę…Gram przecież w najlepszej w kraju orkiestrze symfonicznej, o wspaniałej przeszłości zapisanej przez największych dyrygentów, że wspomnę jej założyciela w 1935 roku mistrza-legendę Grzegorza Fitelberga, Witolda Rowickiego, Jana Krenza, Stanisława Skrowaczewskiego, Jerzego Maksymiuka, Jacka Kaspszyka i innych.

I dziś comiesięczne koncerty prowadzą najwybitniejsi mistrzowie batuty, w każdym miesiącu inny. Programy tych koncertów są przez to wielce zróżnicowane i dają instrumentalistom takim jak ja możliwości twórczego wykorzystania swych umiejętności i możliwości. Bo gra w zespole to także sztuka, jak nie przymierzając gra w drużynie piłki nożnej. Trzeba mieć poczucie zespołowości, odsunąć solowe ambicje. Artystą muzykiem jest nie tylko ktoś, kto jest kompozytorem, ale i ten, który jego myśli, uczucia, przeżycia zapisane w nutach potrafi zamienić w odpowiednio ukształtowane dźwięki. A jeśli ma to uczynić idealnie precyzyjnie kilkudziesięciu instrumentalistów podporządkowanych myśli dyrygenta wyczulonego na najmniejszy  błąd – to dopiero jest sztuka. Jesteśmy „nastawieni na granie”. A ja, pracując w naszej Orkiestrze, czuję się jednym z trybików tej nadzwyczaj precyzyjnej „maszyny”, która nazywa się orkiestrą symfoniczną. I to jest piękne.
Lubię jednak i muzykę kameralną, w czasie studiów grywałam kwartety smyczkowe.
–  Jeden z wybitnych pisarzy powiedział, że muzyka wyraża uczucia, czyli nadaje im kształt i wyznacza środowisko nie w przestrzeni, ale w czasie. Jak Pani sądzi…?
– Nie zgadzam się do końca z takim stwierdzeniem. Nie neguję, że epoka, w której żyje kompozytor w jakimś stopniu wpływa na styl utworu, ale to przede wszystkim w dźwiękach zamknięte są jego przeżycia i emocje. Czy Szopen, którego rocznicę właśnie świętujemy, pisząc swe piękne utwory myślał „teraz napiszę utwór romantyczny”…, a Brahms: „teraz napiszę utwór klasyczny”? Czuł i musiał to napisać. Tworzył arcydzieło, wyrażał siebie.
– Tworzył arcydzieło, czyli co? Może wy, muzycy, wmawiacie nam, że Bach, że Beethoven, że właśnie Szopen…
– Dla zawodowego muzyka rozeznanie co jest arcydziełem, a co kiczem, nie jest trudne. Analizuje on instrumentację, technikę gry, harmonię. Wie, co kompozytor robi i dlaczego. Takimi znakomitymi, mistrzowskimi utworami są np. dzieła Krzysztofa Pendereckiego i to im zapewni trwałość. Kiedy idę na koncert, nie tylko cieszę się z pięknej muzyki, ale też analizuję, dlaczego oni np. tak pięknie (albo okropnie) grają.
– No, ale my, którzy nie znamy się na instrumentacji, harmonii itp., nie wiemy, kiedy kompozytor żył, co go trapiło, cieszyło. Czasem  kompozytor podpiera się tytułem, jakby nie wierzył w możliwość zrozumienia, o co mu chodzi. Jak mamy stwierdzić, że coś jest Wielkie?
– Ależ tego nie musi się wiedzieć. Przecież można śledzić melodię, odczuwać przyjemność, przeżywać relaks, wewnętrzny spokój, słyszeć muzykę duszy. Czy aby czytać powieść, musimy tę czynność poprzedzać dogłębnymi studiami nad epoką, stylem itd? Nie wystarczy,  że książka nam się podoba?
Ja twierdzę, że muzyka musi być ładna. Przemawiająca do  każdego słuchacza. Niestety, dzisiaj wielu kompozytorów odchodzi od tego postulatu. I wtedy słuchacz „amator” czuje się jak ogłupiały lub udaje, że mu się podoba. Powstaje pokolenie muzycznych snobów.
– Wróćmy  jednak do historyczności muzyki…
– Po latach manipulowania przy dziełach Wielkich wracamy do zasady: „gra się tak, jak Mistrz napisał”. A jak się grało w czasach Mistrza 100 lub 200 lat temu? Przecież nie wiemy, nie zostało to zapisane… O Szopenie wiemy, że grał fantastycznie technicznie. Podobnie, bliski mojemu sercu, Paganini. Ale co to znaczy? Dziś i tak gramy na pewno inaczej niż wielki Fryderyk, powiedziałabym – współcześnie. Mamy lepsze instrumenty (choć o skrzypcach tego bym nie powiedziała), muzycy mają lepszą technikę, większą fizyczną sprawność (np. tzw. „Walc  minutowy” Szopena potrafią zagrać w 45 sekund), lepszą technikę gry. Więcej czasu poświęcają też na ćwiczenia. Wiem coś o tym! Ja swoje umiejętności doskonaliłam na Akademii przez pięć lat, a przyszłam tam już po latach  żmudnych przygotowań. Żeby znaleźć miejsce w naszej Orkiestrze, musiałam przejść bardzo wymagający egzamin, czyli jak to się dziś mówi – „casting”. Po cóż więc przerabiać utwory na rzekomą nowoczesność i upodabniać je do muzyki popularnej.
– A jak Pani, muzyk wykształcony w innej konwencji, widzi muzykę popularną, czasem hałaśliwą nie do zniesienia…
– Z umiarkowanym entuzjazmem. Jest wielu świetnych artystów (a muzyka popularna to także sztuka, wbrew niektórym  narzekaczom). To ich sposób na życie. A dlaczego lubimy słuchać Beatlesów, Steve Wondera, Stanisława Sojkę? Dokładnie po to, co muzykę tzw. poważną. A co do tego hałasu… Każdy ma prawo do swojej muzyki, czyż nie? Kto tego nie lubi, nie musi słuchać! Ja osobiście lubię jazz, grywaliśmy go w czasach studiów. Jest jednak wielu „muzyków” obrażających uszy słuchaczy, ale i tacy są w muzyce poważnej, którzy tworzą i grają  kicz.
– Dlaczego, Pani zdaniem, młodzi ludzie – zresztą nie tylko młodzi – omijają sale koncertowe?
– Bo nie wiedzą, co za muzyka jest tam grana. Boją się jej, a siłą nikogo na koncert zapędzić się nie da. A gdzie ci młodzi ludzie mają się tego słuchania nauczyć, jeśli muzyki nie ma w szkole? Umuzykalnienie trzeba zaczynać w przedszkolu. Nasza Orkiestra prowadzi w sali  Górnośląskiego Centrum Kultury koncerty umuzykalniające dla młodzieży i są one na ogół  dobrze przyjmowane przez młodych słuchaczy. Zresztą i na inne koncerty przychodzi liczne grono słuchaczy, ale na Śląsku społeczeństwo jest bardziej życzliwe dla wszelkiej muzyki niż gdzie indziej. Stąd wyszło przecież wielu znakomitych kompozytorów, że wspomnę Wojciecha  Kilara, Henryka Mikołaja Góreckiego, śp. Witolda Szalonka, czy Jana Wincentego Hawela. To długoletnia, piękna  tradycja.

0 0 votes
Article Rating
Subskrybuj
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze