Przed trzema laty olkuskie I Liceum Ogólnokształcące im. Króla Kazimierza Wielkiego hucznie obchodziło 100-lecie istnienia. Jednak pierwsze olkuskie gimnazjum założone zostało w 1913 r., czyli trzy lata wcześniej, niż się oficjalnie podaje. Co ciekawe założone ono zostało w większości przez tych samych ludzi, którzy uczynili to ponownie w trzy lata później.
Tyle, że w latach 1913-14, gdy otwierano je w domu Wojaczka (obecny, podwyższony o kondygnacje budynek Zakładu Doskonalenia Zawodowego) zgodę na jego powstanie wydały władze carskie. Wśród jego założycieli byli m.in. burmistrz Olkusza Jan Stachurski, lekarz Stefan Buchowiecki (późniejszy generał, naczelny lekarz Legionów), komendant Straży Pożarnej Jan Jarno, Franciszek Gurbiel (dziadek zasłużonego olkuskiego społecznika, zmarłego kilka lat temu Mieczysława Karwińskiego) i Wincenty Kipiński. Od 1917 r. w domu Wojaczka umiejscowiono gimnazjum żeńskie. To „polskie” gimnazjum, założone w 1916 r., mieściło się w domu odkupionym od Błauta (do niedawna część Zespołu Szkół nr 3, kilka lat temu nowy właściciel zaczął przebudowę budynku, ale została ona wstrzymana przez nadzór budowlany).
Zdjęcia 1-4 Gmach dawnego gimnazjum w 2006 roku
Wśród założycieli polskiej szkoły, poza wcześniej wspomnianymi, był też Antoni Minkiewicz, człowiek legenda, który zrobił bardzo wiele dla Olkusza współtworząc wiele lokalnych inicjatyw, a później, jako minister aprowizacji, zasłużył się w dziele organizacji odrodzonej II RP; zginął w 1920 roku podczas wojny polsko-bolszewickiej.
Wielu z mieszkańców ziemi olkuskiej – i nie tylko, bo zwłaszcza przed wojną szkoła ta była popularna w całym ówczesnym województwie kieleckim, a nawet poza jego granicami – uczęszczało do tej szkoły, do Gimnazjum (przed wojną), potem liceum – na Czarnej Górze (w Dwudziestoleciu ul. Gwarecka, w PRL ul. Bieruta, w III RP ul. Piłsudskiego). Podczas okupacji był tu m.in szpital wojskowy. Niemcy zbudowali wtedy murek wokół obiektu, a jako materiału budowalnego użyli …nagrobków żydowskich; tym specyficznym „materiałem budowlanym” wyłożyli również plac przy liceum. Gdy w 1976 r. przeniesiono liceum do nowego gmachu przy ul. Polnej z czasem stary budynek właściwie opustoszał; prowadzono tu kursy nauki jazdy, był dom modlitwy, a nawet – pamiętam – w piwnicach próby miał olkuski zespół Żywioły. Od lat budynek jest jednak pozostawiony na łaskę losu, a ten nie jest dla niego łaskawy. Właścicielem gmachu jest prywatna osoba; obiekt od dawna wystawiony jest na sprzedaż, ale nikt nie zdecydował się na jego kupno prawdopodobnie ze względu na dużą kubaturę i koszty ewentualnego remontu. Z zewnątrz dawne liceum jeszcze jakoś się prezentuje, ale to, co w środku, to zgroza. Na zdjęciach widzimy stan z lat 2006-2014, teraz to najpewniej wygląda dużo gorzej, bo niedawno w budynku był pożar. Rozpisywała się o tym prasa, grzmiał Internet, a przecież to nie był pierwszy pożar w tych murach. Zaprószają je mieszkający tam bezdomni. Obecny stan techniczny obiektu wskazuje na to, że była szkoła jest na prostej drodze do rozbiórki. Tak kończy się historia budynku, który zapisał się złotymi zgłoskami w historii miasta.
Jonny Daniels z fundacji Shalom z grupą wolontariuszy ze Stanów Zjednoczonych i Polski
demontują słupki szkolnego ogrodzenia zbudowane podczas okupacji niemieckiej z potłuczonych żydowskich nagrobków
3 listopada 2015 roku Jonny Daniels z fundacji Shalom z grupą wolontariuszy ze Stanów Zjednoczonych i Polski zdemontowali części macew, z których podczas wojny okupujący Olkusz Niemcy zbudowali otaczający obiekt parkan. Odzyskane nagrobki przewieziono na nowy kirkut. Zaznaczyć trzeba, że macewami Niemcy wyłożyli również plac dawnego ogólniaka, ale ponieważ pokryty jest asfaltem, do ich wydobycia potrzebny będzie poważniejszy sprzęt, od tego, którym dysponowali wolontariusze. O akcji materiał nakręciły: TVP, TVN, Radio Kraków.
Z kolei w listopadzie 2017 r. miała miejsce kolejna akcja ratunkowa, ale już przeprowadzona siłami miejscowymi. Jacek Sypień napisał wówczas na Fb: „Przechodziłem dzisiaj ul. Piłsudskiego i za ogrodzeniem d. liceum, na trawniku zobaczyłem fragment ciekawej, polichromowanej macewy. Proponowałbym podjechać kiedyś, odkuć ją z tego betonu z prawej strony i przekazać. Muzeum Regionalne PTTK, Muzeum Pożarnictwa? Co wy na to?” Autor niniejszego tekstu zadzwonił do archeologa Dariusza Rozmusa; wspólnie uznaliśmy, że strach zostawić tak ciekawą macewę. Obawialiśmy się, że ktoś ją zabierze, więc szybko podskoczyliśmy na ul. Piłsudskiego, odkuliśmy macewę od resztek muru, i samochodem Darka zawieźliśmy na cmentarz żydowski przy ul. św. Jana Kantego. Przy okazji zawieźliśmy tam także drugi kawałek, który znaleźliśmy opodal nagrobka zaobserwowanej przez Jacka. W filarach i podmurówce dawnego ogrodzenia liceum jest jeszcze wiele kawałków macew. Filary są w katastrofalnym stanie, więc przydałoby się przeprowadzić kolejną tego typu akcję.
Budynek przy ul. Piłsudskiego w roku 2014
Żal patrzeć na dawne gimnazjum; serce pęka zwłaszcza tym, którzy uczyli się w „Kaziku”. Warto więc przypomnieć piękne wspomnienie o tej szkole, pióra ś.p. Romana Nowosada, najpierw ucznia, potem nauczyciela w olkuskim „Mechaniku” i w I Liceum Ogólnokształcącym, wybitnego trenera piłki ręcznej. Niestety, niedługo pozostaną nam tylko wspomnienia…
Jak to było na Czarnej Górze? Wspomnienie.
Roman Nowosad – uczeń i pedagog
Naukę w olkuskim liceum zacząłem we wrześniu 1954 roku. Miałem wtedy trochę więcej niż 13 lat. Inaugurację roku szkolnego mieliśmy w sali widowiskowej Emalierni. Dzisiaj tylko najstarsi olkuszanie ją pamiętają. Była tam spora scena, a występ na niej stanowił swego rodzaju nobilitację artystyczną. Na tej samej scenie występowały gościnnie krakowskie teatry! Były także świetne koncerty. Pamiętam samego Krzysztofa Komedę. Po pamiętnym październiku 1956 roku grano tam także dobre, ambitne filmy. Oglądałem tu między innymi słynny szwedzki obraz „Ona tańczyła jedno lato”.
Wróćmy jednak do naszej szkoły. Chociaż nie żył już Józef Stalin, stalinizm w Polsce trwał w najlepsze, a raczej w najgorsze. W Olkuszu tak było aż do lata 1956 roku. Z Poznania powiało „nowym” i było coraz lepiej. Skłamałbym jednak, gdybym powiedział, że polityka miała większy wpływ na moje pierwsze dwa lata w liceum. Może byłem jeszcze trochę za młody?… Ponieważ pisałem już niezłe wypracowania, wybrano mnie redaktorem tak zwanej „Błyskawicy”. Monstrum to było organem szkolnej ZMP, do której należałem, bo prawie wszyscy należeli, więc tak kazali mi rodzice. Była to gazetka ścienna, która wisiała przy głównych schodach starego budynku liceum przy ulicy Bieruta (dziś Piłsudskiego). Jej zadaniem było piętnować bumelantów, chuliganów lub wrogów klasowych, gdyby tacy byli…
Budynek przy ul. Piłsudskiego w roku 2014
Jak już wspomniałem, w 1956 roku jesienią wiele zmieniło się na lepsze. Nawet w aurze. Tak pięknej i ciepłej jesieni do dziś dnia nie przeżywałem. Kto nie wierzy, niech przeczyta „Sennik współczesny” Tadeusza Konwickiego. Tam jest zawarty między innymi opis tej niecodziennej jesieni. Kto dziś pamięta, że na skwerku nieopodal starego liceum był basen z całkiem czystą wodą? W czasie dużej przerwy, która trwała 20 minut, pędziliśmy w samych kąpielówkach do basenu, przepływaliśmy go parę razy i ociekający wodą wracaliśmy do klasy.
W dziesiątej klasie wiele się zmieniło. Zaczął się słynny Polski Październik. Katowice nazywały się znów „Katowice”, a nie „Stalinogród”. Pamiętam tłumny wiec na olkuskim rynku. Tylu ludzi naraz w tym miejscu do dziś dnia nie widziałem. My młodzi, żyliśmy jak w transie. Z dnia na dzień wszystko się zmieniało. W księgarniach ukazały się książki E. Hemingway’a, W. Faulknera i innych zachodnich pisarzy. W kinach pokazały się westerny (!) – jeszcze do niedawna odsądzane od czci i wiary. Nie było już problemów z kupieniem jeansów czy zachodniej damskiej bielizny. Mało tego – otwarto nocne lokale, a w niektórych odważne dziewczyny rozbierały się w tańcu do naga. Po raz pierwszy zobaczyłem wtedy gołą kobietę na ekranie filmowym. Było to wszystko wspaniałe, jak mocne wino.
Dawne liceum żeńskie przy ul. Nullo
Początkowo trudno było mi uwierzyć w łagry i Katyń, o czym wcześniej po prostu nie wiedziałem. Bardzo mi wtedy pomógł w odzyskaniu równowagi wewnętrznej mój nowy wychowawca. Był nim fizyk – profesor Włodzimierz Tyboń. Człowiek bardzo młody i pełen zapału. Profesor Tyboń z wiosną 1957 roku odwiedził wszystkich swoich wychowanków w ich domach poznając rodziców, środowisko i warunki mieszkaniowe. Obojętnie czy ktoś mieszkał w Olkuszu, czy w Jangrocie lub Pilicy. Lubili go także nasi rodzice.
W latach 1956-57 zaczynało być normalnie. Świadczy o tym fakt, iż na krótko do szkół powróciła religia. W naszym liceum katechetą był nietuzinkowy człowiek, ksiądz Kazimierz Biernacki. Wszechstronnie wykształcony, młody, przystojny, o ujmującym sposobie bycia, przyciągał na lekcje religii mnóstwo młodych ludzi. Lata ateizacji zrobiły swoje i wielu spośród nas miało problemy z odszukaniem utraconej wiary. Ksiądz Kazimierz nam w tym umiejętnie pomagał. Kulturalny i cierpliwy, dyskutował z młodzieżą nie tylko na tematy religijne, ale i na kulturalne czy sportowe. Jednak bardzo prędko władze komunistyczne zlikwidowały religie w szkole, a z księdza Biernackiego zrobiły „fanatyka religijnego rodem z ciemnogrodu”. A to dlatego, że w czasie prowokacji, zorganizowanej przez służby bezpieczeństwa, nie chciał wpuścić na teren parafii p.w. św. Andrzeja Apostoła „narodowców” z Bolesławia, którzy chcieli na jej terenie wystawić swój kościół. W ogóle w okresie, kiedy chodziłem do olkuskiej Alma Mater, nie brakowało tutaj wybitnych pedagogów. W pierwszych dwóch latach nauki uwielbiałem panią Annę Landsberg – profesorkę języka polskiego, oraz Janinę Cembrzyńską – profesorkę historii. Pierwsza była osobą o gołębim sercu i prawie zawsze pogodnie uśmiechniętą. Słoneczna pani Ania uczyła ponadto świetnie literatury staropolskiej. Do dziś potrafię przywołać z pamięci obszerne fragmenty „Rozmowy mistrza Polikarpa ze śmiercią”. Pani profesorka Cembrzyńska, popularnie zwana „Ciotką”, rzeczywiście była nią – w dobrym tego słowa znaczeniu. Czasem trochę gderała, ale przede wszystkim opiekowała się troskliwie młodzieżą. Doskonale wykładała historię starożytną. Ponadto miała pieczę nad szkolną biblioteką, co dla takiego mola książkowego, jakim wtedy byłem, stanowiło dodatkową wartość.
Autorytetami naukowymi byli dla nas dyrektor szkoły pan Stanisław Wilczyński oraz profesor geografii pan Witold Konopacki. Ten pierwszy, wybitny astronom i matematyk, był przez nas postrzegany jako naukowiec zasługujący na laury akademickie. Jego dyrektorowanie w prowincjonalnym liceum odbieraliśmy jako swego rodzaju „skazanie”. Profesor Konopacki, wybitny geograf, był autorytetem nie tylko naukowym, ale i pedagogicznym. Z pozoru kostyczny i nieprzystępny, w rzeczywistości doskonale znał i rozumiał młodzież. To on był autorem słynnych słów, że: „Młodzież, mimo naszych zabiegów pedagogicznych, rozwija się normalnie”. Był ujmująco skromny. Dopiero znacznie później dowiedziałem się, że Halina Konopacka – złota medalistka olimpijska z Amsterdamu – to jego rodzona siostra. Szkoda… Wiedząc o tym, jeszcze bardziej bym go poważał. Halina Konopacka bowiem, przepiękna kobieta, lekkoatletka, tenisistka i automobilistka, znana poetka, zawsze była, jest i będzie moją idolką.
Wspomniałem, że rok 1956 wiele zmienił w moim życiu. W tym roku zaczęła mnie uczyć języka polskiego profesor Elżbieta Zbiegowa. Wykładała, bardzo rzeczowo, świetnie czytała fragmenty literackie, zwłaszcza „Dziadów”. Pani Zbiegowa słynęła z oryginalnych tematów wypracowań klasowych. Oto jeden z nich: „Pan (Kordian) z Tadeuszem idą pod las drogą i jeszcze się do woli nagadać nie mogą”. Nie chcę się chwalić, ale z całej X „A” tylko dwie osoby: mój kolega Paweł i ja – dostało „czwórki”, dwie dziewczyny „trójki z minusem”, a reszta klasy „dwójki”. To były wtedy najniższe oceny. Skala ocen miała w tamtych czasach cztery stopnie: 5, 4, 3, 2. Dzięki pani profesor Zbiegowej uwierzyłem w siebie.
Dawne liceum żeńskie przy ul. Nullo
Zaiste, profesorów miałem znakomitych i o kilku jeszcze wspomnę. Choćby o pani Katarzynie Tarasinowej – wspaniałej rusycystce. Już w „podstawówce” nieźle nauczył mnie języka rosyjskiego mój własny ojciec. Profesorka Tarasinowa zainteresowała mnie twórczością M. Lermontowa, dzięki czemu „Żagiel” pamiętam po rosyjsku do dziś dnia. Przeczytałem tez w oryginale „Bohatera naszych czasów”. No i z powodzeniem zdawałem egzamin dojrzałości z języka rosyjskiego.
Jacy byliśmy w czasie nauki w olkuskim liceum? Na pewno nie brakowało nam humoru i fantazji. Czasem nasi profesorowie mieli przysłowiowy „krzyż Pański”. W dziesiątej klasie zaczęła nas uczyć biologii młodziutka profesorka pani Krystyna Lisak. Była drobna i szczupła, w okularach, zawsze skromnie ubrana. Postrzegaliśmy ją jako przyszłego pracownika naukowego, tym bardziej, że wiedzę miała dużą.
Staraliśmy się maksymalnie ubarwiać szare życie szkolne. Nauki było dużo, wcale nie mniej niż w dzisiejszym liceum. Ale nie można było żyć tylko nauką. Owszem, podobnie jak współczesna młodzież, lubiliśmy „imprezy”. Dyskotek jeszcze wtedy nie było, ale były wieczorki taneczne i prywatki. Na tym jednak ówczesne atrakcje się nie kończyły.
Spora grupa młodych ludzi pasjonowała się teatrem. Pani profesor Zbiegowa postanowiła wystawić „Warszawiankę” Stanisława Wyspiańskiego. Minęło 50 lat od śmierci twórcy. Rok 1957 ogłoszono więc „Rokiem Wyspiańskiego”. Zamiar zagrania „Warszawianki” był bardzo ambitny. Naprawdę pani Zbiegowa i jej aktorzy „mierzyli siły na zamiary”. I dopięli swego. Spektakl był wydarzeniem w życiu kulturalnym Olkusza. Premiera odbyła się na scenie w Emalierni, ale grano również „Warszawiankę” w Domu Kultury na Gęsiej, w Kluczach i w Wolbromiu. Główną rolę – Chłopickiego – zagrał mój kolega Gienek z Jangrota i udźwignął ją. Sceptycy, którzy nie wierzyli w sukces „Warszawianki”, nie mieli racji.
Dawne liceum żeńskie przy ul. Nullo
Kiedy byłem w X klasie, licealistami zawładnęła nowa pasja – piłka nożna. Powstała bardzo silna drużyna szkolna. Kadra zespołu liczyła ponad 20 osób i wszyscy potrafili grać w piłkę. Współzawodnictwo o miejsce w podstawowej jedenastce było ogromne. Mnie udało się zostać rezerwowym bramkarzem. Nasz profesor wychowania fizycznego, pan Rafał Kulig, nie przepadał za piłką nożną. Wolał koszykówkę i gimnastykę. Był jednak dobrym człowiekiem i prawdziwym przyjacielem młodzieży. Widząc nasz zapał i poziom, jaki reprezentowaliśmy, włączył zielone światło dla szkolnego footballu. Stał się naszym coachem z prawdziwego zdarzenia. Załatwił nam udział w rozgrywkach o Puchar Polski. A tam wygrywaliśmy ze wszystkimi, aż awansowaliśmy do finału powiatowego. Przegraliśmy wprawdzie ze Stalą Olkusz, ale tylko 3-4 po bardzo emocjonującym meczu. Drużynę dopingowała nie tylko cała szkoła, ale i wielu kibiców Stali, która była wtedy bardzo silna i wchodziła do III ligi. Po prostu w Olkuszu zrobiła się moda na SKS-Przodownik (tak się nazywaliśmy) z „ogólniaka”. Oprócz wspomnianego już bramkarza Jurka, idolami kibiców byli Włodek (pseudonim: „Kawior”), Olek, Leszek, Sylwek (zwany „Koniem”), Władek, Adam i obrońca Bronek ze Sławkowa o solidnej posturze. „Organizmem go!” – dopingowali Bronka kibice do jeszcze ostrzejszej gry. Po roku kilku zawodników skończyło szkołę i odeszło. Byłem więc już pierwszym bramkarzem.
Trzecią naszą pasją była gra w cymbergaja. Gra się przy użyciu ciężkich monet. Stąd początkowo profesorowie byli jej przeciwni, bo sądzili, że gramy hazardowo „o pieniądze”. Nauczyliśmy przepisów gry naszego wychowawcę, który trochę zrehabilitował cymbergaj. Ale i tak były kontrargumenty przeciw niemu. Grało kilkudziesięciu zawodników podzielonych na trzy ligi. W pierwszej grało sześć osób, w drugiej osiem, a w trzeciej również osiem. Każdy obierał sobie nazwę zaczerpniętą z ligowych rozgrywek w piłce nożnej. Ja grałem jako Cracovia albo Górnik Zabrze. Obowiązywały zasady awansu i spadku.
Kto jeszcze dziś pamięta Central League Cymbergaj Symfone? Kto pamięta tamto liceum na Czarnej Górze? Zdaję sobie sprawę z tego, że coraz mniej jest osób, które odpowiedzą: „Tak. Pamiętam”. Ludzie odchodzą, a pamięć żyjących bywa zawodna. To jednak nie powód, żeby zapominać wszystko i wszystkich. Dlatego staram się pamiętać.
Napisał w 2005: Roman Nowosad (w liceum „Jana”)
Profesor Witold Konopacki nie był bratem lekkoatletki Haliny Konopackiej, co nie przeszkadza, że był niezwykłym człowiekiem i pedagogiem Zdjęcia podpisane „Dawne liceum żeńskie przy ul. Nullo” nie przedstawiają tego budynku, to byłe gimnazjum męskie- budynek odkupiony przez miasto od Błauta.
Zgadzam się z autorem że zdjęcia nie oddają faktycznego stanu tego budynku. W każdym oknie są resztki szyb co przy wietrznej pogodzie jest zagrożeniem dla zdrowia i życia przechodniów. Jak pisze autor jest to budynek prywatny ale czy żadna instytucja nie może nakazać właścicielowi odpowiednie zabezpieczenie tej rudery???Co robi nadzór budowlany i straż miejska?