W zeszłym roku obchodziliśmy 500 lat reformacji, a w stycznie bieżącego roku 435-lecie Konfederacji Warszawskiej. O reformacji na Ziemi Olkuskiej już pisałem w „Szkicach…”, ale warto przypomnieć o tym, jak była wpisana w historię reformacji w Polsce.
Grunt pod reformację w naszym kraju, prócz husytów, przygotowali tej klasy humaniści, co krytyk papiestwa Jan Ostroróg, pisarz związany z dworem Pileckich – Biernat z Lublina, czy stykający się z Lutrem i znający osobiście Henryka VIII – Jan Dantyszek (fot. 1). Krytykowali oni jednak Kościół, nie z nienawiści do niego, czy chęci szkodzenia mu, ale dlatego że chcieli jego naprawy. Wizerunek polskiego, podobnie jak całego europejskiego Kościoła, był wówczas mocno nadszarpnięty, wszak Kościół tworzą ludzie, a ci nierzadko ulegają pokusom: „Świętym cię zwać nie mogę,/ ojcem się nie wstydzę,/ Kiedy, wielki kapłanie,/ syny twoje widzę” – pisał we fraszce katolik, Jan Kochanowski. Dużo do życzenia pozostawiało wtedy także w oczach humanistów wykształcenie kleru, który częstokroć był po prostu niedouczony: „Jak źle się dotychczas dzieje, iż nieuków niezdatnych w stanie duchownym święcą, chociaż Paweł przestrzega, że nie wypada nikogo z nierozwagą wyświęcać” – pisał Jan Ostroróg. Nie wszystkim się też podobało obok płacenia dziesięciny, słanie do Watykanu świętopietrza.
Religie w Rzeczpospolitej w 1573 r.
Warto też wspomnieć – co podkreśla część historyków – że w początkach XVI wieku Rzeczpospolitą Obojga Narodów obok katolickich Polaków i Litwinów, zamieszkiwały tak różne wyznaniowo grupy etniczne jak: prawosławni Rusini, wyznawcy judaizmu – Żydzi, islamu – Tatarzy, monofizytyzmu – Ormianie. Poza tym był jeszcze Kościół grecki, nie zapominajmy, że na długo przed reformacją występowała w nim komunia pod dwoma postaciami i małżeństwa księży. Niektórzy w tym religijnym rozdrobnieniu upatrują dobry grunt pod polską reformację, inni wręcz przeciwnie, przyczyny jej słabości.
Zajmijmy się jednak początkami luteranizmu w Polsce. Nauki Lutra cieszyły się powodzeniem, zwłaszcza wśród bogatego patrycjatu. Za to biedni mieszczanie interpretowali teologię Lutra bardziej radykalnie, zbliżając się tym samym do anabaptyzmu czy w późniejszym czasie antytrynitaryzmu. Najwcześniej luteranizm pojawił się oczywiście na północnych i zachodnich rubieżach Rzeczpospolitej (Gdańsk, Elbląg czy Toruń) nieco później w Wielkopolsce i na Śląsku Cieszyńskim. Nie można jednak mówić, że to w latach dwudziestych XVI w. nastąpiło w Polsce masowe szerzenie się reformacji. Tak naprawdę, nastąpiło to dopiero w latach trzydziestych. Wtedy to reformacja zaczęła cieszyć się dużym powodzeniem, np. u bogatej wielkopolskiej szlachty – nową wiarę przyjęli m. in. Górkowie, Leszczyńscy, Bninscy, Ossowscy, Tomiccy, Ostrorogowie, częściowo Zbąscy. Od południa z Czech i Moraw oddziaływała myśl reformacyjna zwolenników powtórnych chrzcin, „pogrobowców” husytyzmu braci czeskich, choć już od Śląska „nacierał” głównie anabaptyzm.
Szerzyła się reformacja zwłaszcza w murach Akademii Krakowskiej, gdzie przewodził jej profesor Jakub z Iłży. Wokół jego osoby skupili się w latach 1520-34 krytycy Kościoła i papiestwa, zwłaszcza plebejskiego pochodzenia. Kiedy jednak wytoczono mu sprawę o sprzyjanie luteranizmowi, musiał w roku 1534 ratować się ucieczką z Krakowa. Z kręgu zbliżonego do Jakuba z Iłży wywodził się m. in. Szymon Żak, który głosił później reformację wśród górników w Wieliczce. Być może pod wpływem braci czeskich reformacją „zaraził” się niejaki Maciej ze Skały, rzemieślnik, którego w 1526 r. postawiono w stan oskarżenia za jego wątpliwości, iż w hostii jest prawdziwe ciało Chrystusa.
Reformacja luterańska zaczęła też trafiać do przekonania szlachcie. Domagała się ona już w latach dwudziestych XVI w. opodatkowania dziesięcin. Pozwalała sobie na krytykowanie duchownych, a nawet szantażowała użyciem siły, w postaci pospolitego ruszenia (na sejmie piotrkowskim w 1530 r.). Przeciw reformacji był jednak król Zygmunt I Stary, który już 1520 ogłosił dwa znamienne edykty zabraniające pod karą konfiskaty majątku i wygnania przywożenia do Polski dzieł Marcina Lutra. Edykty z lat 1522-25 groziły nawet „heretykom” spaleniem na stosie. Zaś w Krakowie specjalne komisje cenzorskie złożone z duchownych i świeckich dostojników przeszukiwały domy w pogoni za heretyckimi publikacjami. Pod karą śmierci zabroniono studiowania na różnowierczych uniwersytetach, zwłaszcza w Wittenberdze. Dosyć bierna była przy tym postawa duchowieństwa, tylko najwyżsi hierarchowie pokroju prymasa Jana Łaskiego, biskupa Piotra Tomickiego, a tak naprawdę dopiero biskupa Stanisława Hozjusza potrafili czynnie przeciwstawić się szerzącej się reformacji. Innym hierarchom zdarzało się nawet jej sprzyjać.
Bp Andrzej Zebrzydowski
Historia zna zresztą wielu, zwłaszcza niższych duchownych pochodzenia mieszczańskiego lub plebejskiego, którzy zrywali z Kościołem. Nawet hierarchowie pozwalali sobie na niewybredne opinie na temat wiary, świadczące albo o zeświecczeniu, albo o podatności na idee szerzone przez reformację. Słynna, często podawana przez historyków jest wypowiedź biskupa Andrzeja Zebrzydowskiego, który mawiał, że: „mogą sobie wierzyć choćby i w kozła, byle płacili dziesięcinę”, miał on też ponoć nazywać Mojżesza, Mahometa i Chrystusa „znakomitymi szarlatanami”. Ten krakowski biskup wsławił się też skandalicznym prowadzeniem, łącznie z nieczystymi kontaktami z panienkami i zakonnicami, zdzierstwem (cierpieli odeń choćby chłopi klucza sławkowskiego). Poza tym o katedrę nie dbał, książek nie czytał, więc dla księży mu podległych nie mógł być godnym naśladownictwa przykładem.
Szokowało ówczesnych, że wielu księży i zakonników po zerwaniu z katolicyzmem wstępowało w związki małżeńskie, wymieńmy choćby prałata Jana Łaskiego (bratanka samego prymasa, który pojął za żonę córkę tkacza); branego w obronę przez Marcjana Chełmskiego imć Stanisława Orzechowskiego (któremu nie przeszkadzało to w byciu „wojującym” katolikiem), Marcina Krowickiego czy Walentego z Chrzczonowa, za którym ujął się m. in. bratanek właściciela Bolesławia – Remigian Chełmski.
Warto też zanotować, że w 1527 r. przy każdym biskupstwie powołano inkwizytora mającego na celu akurat nie zbrojne występowanie przeciw innowiercom (jak to zwykła czynić podległa Torquemadzie osławiona hiszpańska inkwizycja), co kształcenie kleru. Należy bowiem pamiętać, że ówczesny odpowiednik katolickiego plebana, czyli luterański czy kalwiński minister z reguły był lepiej wykształcony, prezentował też bardziej humanistyczny typ myślenia oraz – co przyznawało wielu współczesnych, nawet katolików – był bardziej moralny (pod koniec wieku z tą moralnością u ministrów bywało już jednak coraz gorzej). Inna wszak sprawa, że nie był poddawany takim pokusom, jak katolicki ksiądz, wszak nie ślubował celibatu. Jeśli jeszcze dodamy, że wśród „księży” katolickich często znajdowali się ludzie bez święceń lub mający tylko niższe święcenia i tacy też bywali mianowani opatami (np. Jędrzej Batory, synowiec króla, który generałem, czyli przełożonym opactwa u bożogrobowców w Miechowie został w wieku …17 lat), obraz złych obyczajów panujących wówczas w łonie Kościoła rzymskiego będzie już chyba pełny. Innowierczy kler górował też gorliwością nad swym katolickim odpowiednikiem.
Charakterystyczne, że znaczną rolę odgrywali wśród ministrów mieszczanie, gdyż brak hierarchii nie zachęcał do powołania najmożniejszych. W braku hierarchii był jednak i duży minus w postaci często ogromnej zależności ministra od swego zborowego patrona.
Wracając do wczesnych prześladowań innowierców, co znamienne w procesach o herezję na stos skazywano głównie gorzej urodzonych (jak np. w 1539 r. zwolenniczkę judaizantyzmu – Katarzynę Weiglową). Szlachty raczej się nie tykano. Jedynym magnatem wyznania kalwińskiego, ściętym zresztą już za panowanie Stefana Batorego, był Samuel Zborowski. Ta kara spotkała go jednak nie za „herezję”, lecz za zdradę stanu.
Trzeba pamiętać, że duże znaczenie w rozwoju nauk Lutra w Polsce miało powstanie uniwersytetu luterańskiego w Królewcu (1544 r.). Z Prus Książęcych, którymi władał Albrecht Hohenzollern, trafiały do Polski wydane tam pisma reformacyjne. Z Prus trafiali też do Polski „zarażeni herezją” ludzie, dość wspomnieć mincerzy pracujących w olkuskiej mennicy. W latach 50. XVI stulecia „odpuścili” też sobie trochę ze stopowaniem reformacji nasi królowie, pozwalając na publiczne szerzenie wyznania augsburskiego w Gdańsku i Toruniu, a w 1559 w całych Prusach Królewskich. Suma summarum, dość łagodna wobec reformacji postawa polskich królów, zwłaszcza ostatniego z Jagiellonów, jak można przypuszczać, też musiała wpłynąć niekorzystnie na jej popularność. Wszak nie od dziś wiadomo, że nic tak nie pomaga wyznaniom czy religiom jak prześladowania.
Tymczasem Zygmunt Stary pytany o to, dlaczego nie jest bardziej srogi dla „heretyków”, wypowiadał się, że pragnie panować nie tylko nad owcami, ale i nad „kozłami” (tak zwano zwolenników reformacji), a jego syn – Zygmunt August, ten sam zarzut odpierał stwierdzeniem, że: „Nie jest królem sumień swoich poddanych”. Zresztą chyba i sam papież obawiał się, że Zygmunt może okazać się niezbyt zdecydowanym w walce z „zarazą luterską”, toteż do pomocy przysłał mu Alojzego Lippomano (pomagał królowi w tym zbożnym celu w latach 1555-57), drugiego – po rezydującym w latach 1519-21 na dworze Zygmunta Starego biskupie Guardalfiera, Zachariaszu Ferrerim – nuncjusza apostolskiego w Polsce. Panuje też opinia, że zwolenniczką protestantyzmu była królowa Bona, której osobistym spowiednikiem był, przybyły wraz z nią z Włoch, Franciszek Lismanini. Znany też jako Franciszek Corcyeraeus (bo urodził się na wyspie Korfu, z grecka zwanej Corcyera), twórca tajnego stowarzyszenia mającego za cel krzewienie protestantyzmu (należeli do niego m. in. Andrzej Frycz Modrzewski, późniejszy biskup krakowski Andrzej Zebrzydowski, a nawet późniejszy prymas Jakub Uchański). Wiemy, że Bona miała duży wpływ na swego męża, ale nie wiemy, czy to z jej namowy Zygmunt Stary powstrzymał się przed próbą stania się krwawym obrońcą wiary katolickiej. Warto zresztą pamiętać o znaczeniu cudzoziemców, zwłaszcza Włochów w rozwoju polskiej reformacji, gdyż obok Lismaniniego na czele długiej ich listy należałoby wymienić Fausta Socyna.
Jan Amos Komenski
W Wielkopolsce wielki wpływ wywarli tak wybitni reformatorzy, jak Jan Seklucjan czy Andrzej Samuel. Wspomnijmy też, że ok. połowy XVI w, pojawili się w Wielkopolsce w znacznej liczbie, wygnani z Czech bracia czescy, zakładając m.in. słynną szkołę w Lesznie, w której w XVII w. wykładał znakomity pedagog Jan Amos Komenski.
Nie bez znaczenia był fakt pobierania nauk przez polską młodzież na zagranicznych uniwersytetach (wymieńmy „tylko” Andrzeja Frycza Modrzewskiego).
Lata czterdzieste XVI w. to czas opowiadania się za nową religią znamienitych rodów: Szafrańców, Zborowskich, Radziwiłłów (ci ostatni korespondowali z samym Kalwinem), oraz wysokich dostojników państwowych, jak choćby sekretarza królewskiego Justusa Decjusza, będącego notabene olkuskim żupnikiem. Co istotne, właściwie tylko dwie polskie prowincje odczuły skutki reformacji – luterańskiej Wielkopolska, a kalwińskiej Małopolska. Kalwinizm poprzez Małopolskę szerzył się też na Litwie. Natomiast na Mazowszu reformacji prawie nie było, co nie przeszkodziło w tym, że to z tej ziemi pochodził jeden z bardziej radykalnych polskich innowierców Szymon Budny. Nie wolno też zapominać, że reformacja rozszerzała się dzięki licznym wydaniom książek i broszur politycznych, z których wiele drukowanych było w języku polskim (od Reja zaczynając). Znamienne, że najwięcej oficyn było w Krakowie.
Koniec końców, jednak luteranizm był w Polsce słabszy od kalwinizmu, który podobał się szlachcie głównie dzięki bardziej demokratycznej organizacji kościelnej. Jak można sądzić, do luteranizmu zrażało szlachtę jego zalecanie całkowitego posłuszeństwa wobec państwa. W kalwinizmie to społeczeństwo miało prymat nad państwem. Co jednak ciekawe, polski kalwinizm w bardzo małym stopniu przypominał ten znany w zachodniej Europie. Nie wyciągano w nim na plan pierwszy pochwały produkcyjnego trybu życia, nie wznoszono pod niebiosa handlu i przekonania, że kwitnący interes, to widomy znak boskiego błogosławieństwa. Nawet dogmat o predestynacji nie był zbytnio akcentowany. Poza tym zwolennicy Genewy w Rzeczpospolitej wywodzili się głównie ze szlachty, w przeciwieństwie do Zachodu, gdzie przeważali mieszczanie. Także z tym pochwalanym przez Kalwina spokojnym, mało zabawowym trybem życia, bywało wśród polskich kalwinów różnie – i nierzadko zdarzało się, że w organizowaniu towarzyskiego życia rywalizowali z katolikami (właściwie tylko arianie wzięli sobie do serca piętnujące życie towarzyskie zalecenia Kalwina).
Zmodyfikowany polski kalwinizm, zwany zresztą wyznaniem helweckim, zdominował środowisko protestanckie do tego stopnia, że wedle ocen historyków na 700 zborów, jakie istniały w naszym kraju w 1570 r. aż 420 było kalwińskich, a tylko 140 luterańskich (w niektórych województwach było tyle samo zborów, co kościołów katolickich). Podobnie było na Litwie, gdzie np. w 1591 r. na 207 zborów aż 189 było kalwińskich, 10 ariańskich i tylko 8 luterańskich. W schyłkowym okresie reformacji w Małopolsce na 250 istniejących zborów tylko jeden był luterański. Dowodzi to szczególnej popularności kalwinizmu i arianizmu wśród szlachty małopolskiej. To właśnie w tej dzielnicy masowo zamieniano kościoły na zbory (najbardziej na Chełmszczyźnie, gdzie taki los spotkał większość kościołów, choćby i dlatego że tamtejsze, przeważnie prawosławne chłopstwo, nie stawało w ich obronie), zaprzestawano płacenia dziesięciny itp. Dość wymienić Pińczów Mikołaja Oleśnickiego, w którym to mieście ów dziedzic obok zboru założył drukarnię i słynną szkołę. Wymieńmy jeszcze Stanisława Stadnickiego, poetę Mikołaja Reja, Mikołaja Sienickiego, Krzysztofa Pileckiego władającego Łańcutem, właściciela Pieskowej Skały Stanisława Szafrańca oraz działającego w Krakowie przywódcę innowierców małopolskich Jana Bonera. Dokładnie w 1550 r. doszło w Pińczowie do pierwszego zjazdu ministrów zboru kalwińskiego, a w cztery lata później do pierwszego formalnego synodu w Słomnikach. Potem tak ważnych dla różnowierców synodów było przeszło dziewięćdziesiąt (wg M. Sipayłło odbyły się 92 synody, z czego w samym Pińczowie 20) – rozważano na nich sprawy dogmatów, mianowano pastorów i superintendentów, rozstrzygano spory między panami szlacheckimi a ministrami ze zborów. Kalwińskie społeczności, podzielone na dystrykty małopolskie i litewskie, zlikwidowały owe podziały administracyjne dopiero w XVII w., kiedy zanikał sam protestantyzm. Luteranie kalwinom mogli tylko pozazdrościć tak dobrej organizacji.
Zamek w Pieskowej Skale, który należał do innowiercy Stanisława Szafrańca (malował Z. Vogel, k. XVIII w.)
Istotną sprawą w poznaniu losów polskiego „epizodu reformacyjnego” jest zrozumienie nadziei, jakie wiązano z wstąpieniem na tron Zygmunta Augusta. W jego przychylność dla reformacji wierzyli obok m. in. Andrzeja Frycza Modrzejewskiego także sam Kalwin czy Melanchton. Wierzono nawet, że stanie on – podobnie jak Henryk VIII – na czele kościoła narodowego. Te plany pokrzyżowała Barbara Radziwiłłówna, gdyż za zgodę na ślub z nią, magnateria wymogła na królu w 1550 r. dekret przeciwko innowiercom. Sprawy o herezję oddano w ręce biskupów, którzy przy rozsądzaniu mieli się kierować jeszcze antyhusyckim dekretem wieluńskim z 1424 r. Oczywiście, karano dalej tylko mieszczan i chłopów. Innowiercy potrafili się jednak obronić. Dwa lata później (1552) udało się zawiesić wykonywanie tych wyroków specjalną sejmową uchwałą.
W 1555 r. w Koźminku kalwini zawarli unię z braćmi czeskimi. I choć, jak pisze A. Bruckner, „Obopólna harmonia długo nie przetrwała; [gdyż] Małopolanom ciążyła zawisłość od obcych, od braci czeskich, których prostotę apostolską, wielką karność, budujące życie w gminie, unikanie światowości chętnie podziwiano i za wzór stawiano (ale nie przestrzegano – dop. O.D.)”, to jednak dała podstawy do późniejszego złączenia się w Sandomierzu (w roku 1570) luteran, kalwinów z braćmi czeskimi.
Kiedy Zygmunt August obiecał zwołać sobór narodowy, a w Niemczech pokojem w Augsburgu zakończono wojny religijne, mogło się wydawać, że reformacja w Polsce zaczyna wygrywać. Nawet członkowie episkopatu zaczęli patrzeć na możliwość powstania kościoła narodowego przychylniejszym okiem (biskup Uchański, był gotowy stanąć na jego czele). Wezwany do pomocy, by przechylić szalę reformacji, zjawił się, podróżujący po Europie wybitny reformator, Jan Łaski. Szybko jednak zmarł (1560), być może zniechęcony nieudanymi staraniami zjednoczenia polskiego protestantyzmu (w tej sprawie pofatygował się był nawet do podolkuskiego Rabsztyna, gdzie w gościnie u Bonerów spotkał się z Janem Rybą, jednym z przywódców Braci Czeskich). Gdy na sejmie (w latach 1558-59) Ossoliński w imieniu różnowierczej szlachty zaatakował polityczną zależność biskupów od Rzymu i domagał się wykluczenia ich z elekcji i senatu, przerazili się również świeccy senatorowie. Wraz z królem udało im się jednak powstrzymać żądania szlacheckie. Ciągle jednak łudzono się, że król zechce stworzyć kościół narodowy. Tymczasem już edykt królewski z 1557 r. zakazywał zamienianiu kościołów katolickich na protestanckie świątynie i był widomym znakiem, że król jest reformacji nieprzychylny. Sukcesem innowierczej szlachty było zmuszenie duchowieństwa na sejmie w 1563 r. do świadczeń na rzecz obrony Rzeczypospolitej. Gdy w roku 1565 potwierdzono całkowity zakaz sądzenia o wiarę i dziesięcinę przez duchowieństwo, zapał szlachecki jakby osłabł. Pamiętajmy, że ów zakaz nie tyczył się gorzej urodzonych.
Właśnie ci biedniejsi mieszczanie oraz chłopi, niezadowoleni z mało radykalnej postawy szlachty kalwińskiej, opracowali własną ideologię ariańską, w wyniku której w latach 1562 – 65 nastąpił rozłam w kalwinizmie. Na synodzie w Pińczowie w 1563 r. spośród 50 ministrów tylko dwóch pozostało kalwinami. Arian zwano u nas braćmi polskimi, a obelżywie – nurkami (bo chrzcili się dopiero jako dorośli, przez zanurzenie w wodzie, a nie li tylko poprzez pokropienie głowy). Znamiennym jest, że dla katolików arianie byli najbardziej „niestrawnymi” spośród polskich protestantów (choć początkowo biskupi cieszyli się z rozbicia reformacji w Polsce i prawie chwalili arian), toteż spadły na nich jeszcze cięższe oskarżenia, m. in. o czczenie szatana – jak pisał jezuita Michał Cichowski: „ministrowie ariańscy diabła za Boga prawdziwego mają”. Było to kłamstwo, które jednak, jak to z często powtarzanymi kłamstwami bywa, wielu brało za prawdę. A jak było w rzeczywistości…
Przeciwnicy Trójcy Św.
Początki arianizmu wiążą się z zapoczątkowanym w IV w. przez Ariusza sporze o dogmat Trójcy Świętej. Ariusz nie godził się na możliwość istnienia jedności Boga z jego trójistotowością oraz nieskończoność ze skończonością w dziele Stworzenia, w ten sposób poddawał więc pod wątpliwość samą Trójcę Świętą. Spór ów objawił się ponownie w 1553 r. w Genewie, gdy kalwini skazali na śmierć Michała Serweta.
W Polsce w dogmatycznym sporze o Trójcę znaczną rolę odegrał Franciszek Stankar wykładający od 1549 r. hebraistykę na uniwersytecie w Krakowie. Już w roku 1556 doszło do otwartej walki wśród polskich kalwinów (na synodzie w Seceminie, w wyniku antytrynitarnego wystąpienia Piotra z Goniądza). Małopolskich kalwinów dla arianizmu pozyskał w 1562 r. Giorgio (Jerzy) Blandrata z Piemontu, będący pod wpływem poglądów Erazma z Rotterdamu. Odrzucał on scholastyczną definicję dogmatu Trójcy Świętej, namawiając do swoiście pojmowanej terminologii św. Pawła, który pisze o wierze w jednego Boga, w jednego Jezusa Chrystusa i w jednego Ducha Świętego, bez owej „wielości w jedności” (pluralis potentialis). Za tą interpretacją opowiedział się m. in. inny zwolennik Erazma minister kalwiński Grzegorz Paweł z Brzezin, który po zakończeniu synodu w Pińczowie (kwiecień 1562 r.), gdy wrócił do Krakowa, w swych kazaniach otwarcie nauczał o wyższości Boga Ojca nad Jego Synem i nad Duchem Świętym. Jako plebejusz wzbogacał też swoje kazania o wątki społeczne. Synod kalwiński w Krakowie w październiku 1562 r. nakazał Grzegorzowi Pawłowi wyrzec się swych „heretyckich” poglądów albo przestać je wygłaszać w ogrodzie Bonerów. Grzegorz przeniósł się więc w inne miejsce. Odtąd istniały w Krakowie dwa odrębne zbory: ariański i kalwiński.
Szymon Budny
Jeszcze dalej niż Grzegorz Paweł poszedł pochodzący z drobnej mazowieckiej szlachty Szymon Budny (ok. 1530 – 1593), który w swym radykalizmie religijnym, budząc u wielu zgorszenie osiągnął chyba na owe czasy szczyt możliwości. Uważał np., że tekst Nowego Testamentu został popsuty przez niedouczonych kopistów i mylących się tłumaczy. Dodatkowo jeszcze uległ on przekręceniu w wyniku machinacji różnych „heretyków”. Wziął się więc nasz Szymon, będąc w tym prekursorem, za usuwanie tychże błędów, wtrętów i dopisków. Twierdził też Budny, że Chrystus był synem Józefa, czyli kwestionował Niepokalane Poczęcie. Drobiazgiem przy tym jest więc to, że uważał, iż dusza poza ciałem nie może żyć. Wypada wspomnieć, że Szymon Budny był także prekursorem czystości mowy polskiej. Pisał:
„A przecz bychmy nie mieli u nich [Słowian] brać słów, ponieważeśmy z nich poszli, i owszem nic innego jedno Słowianie jesteśmy. Aza lepiej insi czynią, którzy swoją rzeczą wzgardziwszy, u Niemców albo u Włochów słów pożyczają? Jako na oko widzimy, iż niektórzy wolą świecznik zwać lichtarzem, tło powimentem, miłosierdzie jałmużną … Za czym nasz język, on przed laty tak zacny… barzo schodzi [podupada]…”
Równie daleko, co Budny, a może i dalej poszedł jeszcze Daniel Bieliński (Biliński), który interesuje nas tym bardziej, że miał w swym życiu etap, podczas którego był ministrem w zborze w Olkuszu (w 1559 r.). Bieliński uważany jest za jednego z najbardziej skrajnych w swych poglądach polskich innowierców. Najpierw z tryteisty stał się dyteistą. Ośrodek dwójbożan, znajdował się właśnie w Małopolsce Zachodniej. Jako dyteista występował Bieliński na zjeździe synodalnym w Skrzynnie (1567 r.). Na synodzie do Bełżyc (w 1569 r.) przyjechał już Bieliński jako jednobożca. Potem zdążył być jeszcze anabaptystą. W końcu posądzony został o ateizm. To wtedy ogłosił dzieło, w którym zebrał 139, a wedle innych nawet kilkaset sprzeczności zawartych w Nowym Testamencie w porównaniu ze Starym. Czechowic w „Rozmowach” pisze, że zebranie tych niezgód pochodzi: „od jednego nieobrzezanego nowego poganożydowina a wielkiego odmieńca”. Dzieło Bielińskiego, niestety, nie zachowało się do naszych czasów. Kilka lat później Czechowic stwierdził: „Daniel nie on prorok Boży, ale żyd nowy świadkiem może być”. Z tym „judaizmem” chodziło po prostu o to, że jego wyznawcy – jak pisał Brückner: „porzucali nieraz grunt Nowego Testamentu i cofali się do Starego, do Mojżesza i do Proroków, lub tylko do dwu tablic, które z naukami pogańskich filozofów łatwiej pogodzić się dały – ci <<poganożydowie>> /…/ szerzyli bardzo zaraźliwe a <
„/…/ żeby ministrowie ministerstwa położyli takie, na których z cudzej praczy żyją, ale żeby sobie chleb zarabiali swymi rękami. Także ślachcie braciej mówili, że się wam nie godzi chleba jeść z potu ubogich poddanych swych, ale sami róbcie. Także nie godzi się wam mieszkać na takich majętnościach, które przodkom waszym nadano za rozlanie krwie, przedawajcie tedy takie majętności a rozdajcie ubogim”.
O skutkach radykalizacji arian wspomnę przy krótkim przedstawieniu polskiej kontrreformacji.
Faust Socyn
Kontrreformacja
W likwidacji braci polskich i całej polskiej reformacji dużą rolę odegrała kontrreformacja i sprowadzenie do Polski jezuitów. Pierwszym, który w zdecydowany sposób przeciwstawił się reformacji był biskup warmiński Stanisław Hozjusz, pamiętać w tym miejscu trzeba o jego wyznaniu wiary (Confessio fidei catholicae christianae – do 1579 r. 39 wydań!) oraz założeniu przezeń kolegium jezuickiego w Braniewie (1565). Był on jednak – zdaniem wielu historyków – człowiekiem starej daty, któremu brakowało taktu w tych wymagających tej zalety czasach (S. Grzybowski pisze o Hozjuszu, że: „w rzeczywistości był pogrobowcem katolicyzmu starego typu, tępym i niesympatycznym konserwatystą”). Pamiętać trzeba zręczność nuncjusza apostolskiego Jana Franciszka Commendoniego, który potrafił przekonać większość biskupów, by dali sobie spokój z jakimś tam kościołem narodowy. Nie mniejsze są zasługi i jego następców, wspomnijmy choćby powiernika Stefana Batorego, późniejszego kardynała Giovanni Andrea Caligari.
Kontratakował też już Zygmunt August, który prócz edyktu z 1564 r. nakazującego cudzoziemskim innowiercom opuszczenie Polski, wziął pod szczególną opiekę Korony jezuitów. Jeszcze bardziej zdecydowani w walce z protestantyzmem był Stefan Batory i Zygmunt III Waza. Nie wolno nam też zapominać o synodzie w Piotrkowie (1577 r.), gdzie m. in. zgodnie z tym, co zalecał Sobór Trydencki (1563 r.), zwrócono uwagę na znaczenie wizytacji biskupich. Od tej pory bywały one bardzo częste i wnikliwe. Pomocne dla kontrreformacji były kłótnie wśród innowierców. Wszak to kalwini walczyli o dekret, który miałby skazać na wypędzenie arian. Zresztą przerażeni radykalizmem arian, których lewa strona lansowała nawet hasło bierności wobec państwa i negowała sens służby wojskowej, a nawet noszenia broni, szlachcice kalwińscy zaczęli wówczas masowo nawracać się na katolicyzm. Powiedzmy sobie szczerze, w tamtych czasach postawa radykalnych arian, gdyby się rozprzestrzeniła, mogła mieć fatalne skutki dla Polski. Nie byliśmy przecież otoczeni przyjaznymi nam państwami.
Czując zagrożenie z dwóch stron (czyli arian i kontrreformacji) w 1570 r., luteranie, kalwini i bracia czescy zawarli na synodzie w Sandomierzu ugodę. Owa ugoda polegała tylko na kompromisowym uznaniu swoich konfesji. Czynnikiem łączącym różnowierstwo miały być synody generalne. Przeciw kontrreformacji innowiercy wysunęli na sejmie w tym samym roku projekt konstytucji zapewniającej wolność wyznania. By nie zrażać sobie chłopów, szlachta innowiercza na synodzie generalnym w Krakowie w 1573 r. upraszała o najwyżej 2-3 dni pańszczyzny w tygodniu.
Tekst konfederacji warszawskiej został w 2003 r. wpisany na listę UNESCO – Pamięć Świata
Konfederacja Warszawska
Zabezpieczeniem wobec kontrreformacji miała być tzw. Konfederacja Warszawska na sejmie konwokacyjnym zwołanym 6 stycznia 1573 r., która miała zagwarantować wieczny pokój między różniącymi się w wierze (przypominała ustalenia augsburskiego pokoju z 1555 r.). Punkt drugi uchwalonej 28 stycznia 1573 r. Konferencji Warszawskiej brzmiał (fragm.):
„Żadnego rozerwania między sobą nie czynić, ani dismembracji (rozczłonkowania) żadnej dopuścić, jako w jednej nierozdzielnej Rzeczypospolitej ani jedna część bez drugiej Pana sobie obierać, /…/. Przyznawała też (pkt 3.), „iż w Rzeczypospolitej naszej jest dissidium (poróżnienie) nie małe in causa Religionis Christiane (z przyczyn religii chrześcijańskich)”, ale mimo tego należy „pokój między sobą zachować”.
Uchwała o tolerancji religijnej uważana jest powszechnie za sukces polskiej reformacji, choć już wtedy zdawano sobie sprawę, że nie brakuje jej wad (jak choćby przepisów wykonawczych ustalających kary za prześladowanie innowierców). Nawet jeśli była sukcesem, to krótkotrwałym. Miała też być w pewnym stopniu zabezpieczeniem przed elekcją, być może nieprzychylnego reformacji króla. Przebieg obrad potwierdzał, że będzie nim najprawdopodobniej cudzoziemiec i katolik. Wybranie na elekcję Warszawy też było niekorzystne dla innowierczej szlachty, gdyż, jak wiadomo, Mazowsze było najbardziej katolicką dzielnicą Korony, toteż dysydenci musieli się liczyć z tym, że na elekcji będą w mniejszości. Starano się wprawdzie ograniczyć uprawnienia arcybiskupa, idąc jednak na ustępstwa, stronnictwo Firleja zgodziło się na to, że kanclerz tylko obwoła króla-elekta. Konkludując ten aspekt, można powtórzyć za Januszem Maciuszko: „Konfederacja Warszawska oznaczała zaniechanie dążeń do utworzenia państwowego kościoła protestanckiego i w tym należy upatrywać kapitulacyjnego wymiaru tego aktu”. Zwraca on także uwagę, że z winy braku w niej przepisów wykonawczych pozostała martwą literą: „Można zaryzykować stwierdzenie, że po śmierci Stefana Batorego, który obok swej bezwzględnej katolickości przestrzegał Konfederację na zasadzie cuius regio, illius religio (czyj kraj, tego religia – dop. O.D.), stała się ona dokumentem zwyczajowo praktycznie nieważnym. Charakterystyczne, że tumulty w Polsce nasilają się dopiero po jej uchwaleniu. Świadczy to o tym, że Konfederacja była etapem przejściowym w dziejach polskiej reformacji między okresem pokoju wyznaniowego a nienawiści wyznaniowej”.
W związku z tym cytatem muszę w tym miejscu poruszyć jeszcze jeden – kto wie czy nie najważniejszy aspekt Konfederacji Warszawskiej – kwestię chłopską. Warto zresztą się zastanowić, dlaczego polscy chłopi w tak małym stopniu zainteresowali się reformacją. Wedle Aleksandra Brücknera, powodów takiego stanu rzeczy można się doszukiwać m. in. w bezwładzie mas chłopskich, braku nakazu z góry, nieufności wobec wszelkim nowinkom, braku autorytetu ministra, który całkowicie zależał od pana, braku imponującej obrzędowości i ogólnie rzecz biorąc, z winy silnie zakorzenionego katolickiego wychowania. Z Brücknerem polemizował Janusz Tazbir, zarzucając mu „przecenianie bierności chłopów i niedostrzeganie ich walki klasowej”, czyli stosował charakterystyczną w publikacjach z lat 50. marksistowską krytykę źródeł. Prawda jest pewnie gdzieś pośrodku, z jednej bowiem strony synody różnowiercze występowały przeciwko zwiększeniu ucisku chłopstwa, z drugiej jednak, w momencie, gdy arianie rzucili hasła dużo bardziej radykalne, kwestia chłopska zeszła na dalszy plan. Zresztą wiele ważkich kwestii ginęło wówczas w jałowych sporach, jakie toczyli między sobą innowiercy. Pośrednio sprawę chłopską poruszano i na Konferencji Warszawskiej. Dyskutowano o tym, czy pan mógł nakazać chłopu, jaką ten ma wyznawać wiarę. Już po uchwale konwokacji wśród jej zwolenników zarysowały się sprzeczne ze sobą poglądy, z winy dwuznaczności końcowej uchwały. Firlejowie tłumaczyli – rebus – czyli „nietolerancyjne”, zaś stronnicy Piotra Zborowskiego – bonis – bardzo tolerancyjnie, chociaż to właśnie ci ostatni w swych dobrach byli mniej skłonni do tolerancji. W sumie więc zrobił się prawdziwy galimatias, który każdy chciał wykorzystać dla swoich celów. Ta dwuznaczność bardzo się przydała Stefanowi Batoremu i ówczesnemu nuncjuszowi papieskiemu. Między innymi w czerwcu 1580 r. Batory nalegał na starostę sandomierskiego Stanisława Szafrańca (także właściciela Pieskowej Skały), by ten ze swej strony napomniał ewangelika Marcina Krezę, że postąpił wbrew konferencji, „profanując” w swym mieście (należącym do niego) Włoszczowej podczas Świąt Wielkanocnych tamtejszy kościół. Król zagroził nawet interwencją. Prawdopodobnie imć pan Kreza też był przekonany, że wypełnia jej zalecenia. Nuncjuszowi Bolognettiemu konwokacja dała możliwość bardziej zdecydowanych protestów. Mógł protestować przeciwko uciskaniu poddanych pod względem wyznaniowym przez ich „heretyckich” panów, oraz mógł wpłynąć na króla, by ten zakazał „herezji” w swych dobrach, skoro to samo robią u siebie protestanci. Przypomnę, że takowy zakaz obowiązywał w Olkuszu, gdyż było to miasto królewskie (znamienne, że tekście Konfederacji Warszawskiej w ogóle nie wspomina się o miastach).
W ogóle Stefan Batory, katolik, przyjął za ambit, by nie dopuścić do rozwoju różnowierstwa w Polsce. Trzeba jednak pamiętać, że nim został polskim królem, by przekonać do swojej kandydatury mających spore wpływy arian, przysłał Batory do naszego kraju z Siedmiogrodu własnego lekarza, antytrynitarza Jerzego Blandratę. Szukał też (i znalazł rzecz jasna) poparcia u Zborowskich, wyznawców kalwinizmu. Dopiero, jak już miał tron w ręku, okazało się, że wiele sobie po jego rządach protestanci obiecywać nie mogą.
Jak reformację ukrócano
Zdecydowanym przeciwnikiem innowierców był następny król – Zygmunt III Waza, choć mało znanym faktem pozostaje, że był ów król tolerancyjny wobec własnej siostry i pozwolił jej nawet na utrzymywanie protestanckiej kaplicy na …zamku królewskim. Będąc jednak pod dużym wpływem jezuitów, udało mu się dużymi nadaniami i urzędami odciągnąć od reformacji najważniejszą część szlachty. Poseł angielski Roe pisał w 1629 r.: „kiedy wstąpił na tron, największa część senatu i wielu ze szlachty było protestantami: teraz, w pierwszym jest tylko dwóch, a pomiędzy drugą bardzo mało”.
Kto wie też, czy jednym z powodów przeniesienia przez Wazę stolicy Polski z Krakowa do Warszawy nie było to, że Małopolska w przeciwieństwie do Mazowsza była zbyt „heretycka”?. Miało też znaczenie to, że katolicka Polska była otoczona krajami wyznającymi inną religię, szerzono więc mit „przedmurza”, które miało zahamować islam, prawosławie i protestantyzm. Dochodziło z tego powodu do absurdów, do których należy, np. wysłanie przez Zygmunta III lekkiej jazdy dowodzonej przez Aleksandra Lisowskiego (słynnych lisowczyków) na pomoc Habsburgom, przeciwko którym wybuchło w Czechach powstanie. Lisowczycy w ciągu kilku lat wymordowali sporą liczbę protestantów na Śląsku – a tak na marginesie ciekawe, czy naszym „dzielnym” żołnierzom nie przeszkadzało, że większość z zabitych przez nich i ograbionych ludzi było Polakami?
Widok Olkusza, autorstwa Deutscha; w owalu kościół św. Krzyża, który w latach 1579-1602 był zborem kalwińskim
Cześć historyków, zwłaszcza w latach 50., uważała, że reformacja w Polsce upadła w wyniku umiejętnie prowadzonej kontrreformacji oraz wpływu, jaki na masy mieli tak popularni kaznodzieje jezuiccy jak Piotr Skarga. Głownie jednak, ich zdaniem, przegrała, bo nie uzyskała poparcia niższych warstw społeczeństwa. Zresztą, po początkowym zachłyśnięciu się nią przez szlachtę, na przełomie XVI i XVII w. masowo porzucała ona reformację, by wrócić do grona Rzymskich katolików. W 1633 r biskup płocki Stanisław Łubiński pisał: „codzienne nawrócenia heretyków w Polsce weselą Kościół Boży”, zauważał przy tym, że do rzadkości należały przejścia w odwrotnym kierunku. „Podobnie” wyglądała sprawa w architekturze sakralnej. Tak jak poprzednio kościoły nagminnie zmieniano na zbory, tak pod koniec XVI i na początku XVII w. odwrócono ten proces. Kościoły wracały do katolików (tak było np. z olkuskim kościołem św. Krzyża, który po okresie bycia zborem luterańskim powrócił do katolików). Część zborów zniszczono. Słynne jest zwłaszcza ostateczne zburzenie w 1591 r. zboru w Krakowie, zwanego od rodzaju dachu – brogiem (tego samego roku spłonął też zbór w Wilnie) oraz w 1647 r. zniszczenie zboru i szkoły ariańskiej w Lusławicach. (Zbór w Lusławicach, był jedynym, w którym odbywały się nabożeństwa przez cały czas pobytu arian w kraju). Proces ten nasilił się w latach dwudziestych i trzydziestych XVII wieku, a zakończył wygnaniem arian. Wśród szykan wobec różnowierców najpierw „modne” były zakazy osiedlania lub, jak to uczyniono w Warszawie w 1580 r., wyganianie ich z miasta, czasem zgadzano się łaskawie, by pozostawali, ale tylko pod rygorem, że przyjmą katolicyzm. Zdarzały się z czasem coraz częstsze napady i zabójstwa ministrów i zwykłych „heretyków”. Bywało, że nawet po śmierci nie mieli spokoju, dość wspomnieć los doczesnych szczątków wojewody krakowskiego, Stanisława Myszkowskiego (posiadał w swym rozległym majątku będącą królewszczyzną wieś Kleszczową i młyn w Żarnowcu), które w 1575 r. krakowscy żacy wyciągnęli z grobu i postawili nogami do góry. Przez kilkadziesiąt lat do tumultów, świadczących o zdziczeniu obyczajów, dochodziło coraz częściej. Los taki spotkał ciało zwolennika wyznania helweckiego Jana Krysta, zbezczeszczone przez pospólstwo w 1645 roku. W tym czasie powoli zaczęła się odradzać wśród katolickiej szlachty tolerancja wobec innowierców, wśród pospólstwa królowała jednak wciąż nietolerancja i zabobon.
Ostateczny cios zadał polskiej reformacji fakt wkroczenia do Rzeczpospolitej protestanckich Szwedów. Od tej pory każdy niekatolik był uważany za wroga Polski, co miało zresztą spore potwierdzenie w kakcie, że innowiercy zarówno w Polsce, jak na Litwie dość powszechnie poparli najeźdźców. Inna sprawa, że w początkach „potopu” praktycznie także większość katolickiej szlachty i magnaterii dość ciepło przyjęła wkroczenie Szwedów. A tak przy okazji, to obok wspaniałej obrony klasztoru Jasnogórskiego, trzeba pamiętać, że początkowo, np. bogaci jezuici – mimo nalegań króla Jana Kazimierza i nuncjusza papieskiego – nie chcieli łożyć na obronę ojczyzny. Po wypędzeniu w 1658 r. arian wzięto się za luteranów, kalwinów i braci czeskich, przeciwko którym zaczęto wykorzystywać antyariańskie uchwały sejmów z lat 1660-1662.
Sejm w 1668 roku na wygnanie z kraju skazywał każdego, kto by zrezygnował z katolicyzmu na rzecz innej religii. Od wojny ze Szwecją nasiliły się znów napady na zbory, ministrów, bezczeszczenia cmentarzy protestanckich.
Kazimierz Łyszczyński na współczesnym banknocie białoruskim
W 1689 r. na śmierć pod zarzutem ateizmu skazano szlachcica, niegdyś ucznia jezuickiego, Kazimierza Łyszczyńskiego (wystąpił z zakonu w znamiennym 1666 roku). Jego winą było napisanie traktatu zatytułowanego „O nieistnieniu Boga” (łac. De non existentia Dei) i wyciągnięcie wniosku: „A więc Boga nie ma”. Nieszczęsny Łuszczyński, może gdyby zastosował na końcu tej uwagi znak zapytania, uratowałby głowę (fragmenty traktatu posiada Biblioteka w Kórniku). Zresztą dekapitacja i tak była złagodzonym wyrokiem, gdyż pierwotnie miał być Łyszczyński żywcem spalony na stosie. A tak, dzięki królewskiej łasce, spalono go dopiero po ścięciu, a prochy „nabito w końcu w działo i ku Tatarii wystrzelono”. Dziś polscy ateiści uznają Łyszczyńskiego za swojego patrona.
W roku 1717 zakazano publicznych nabożeństw protestanckich, nie mogli oni też budować nowych zborów.
Najbardziej jednak znana jest historia ścięcia dwóch burmistrzów i 9 mieszczan toruńskich w 1724 r., za to, że dopuścili do zdemolowania kolegium jezuickiego (sejm, który wydał ten okrutny wyrok, nie przyjął do wiadomości, że luteranów sprowokowano, bo wcześniej to katolicy napadli na uczniów szkół protestanckich). Wrogi wobec protestantów ferment siali jezuici, którzy m. in. rozgłaszali, że połamane przez innowierców obrazy krwawią. Sfanatyzowana szlachta zobowiązywała swych delegatów na sejmiki, by nie przystępowali do obrad sejmu nim nie załatwią sprawy toruńskiej. Ścięcie mieszczan toruńskich zepsuło Polsce opinię w Europie Zachodniej, wkraczającej wtedy w dobę Oświecenia. Zyskaliśmy wówczas „sławę” kraju fanatycznego i nietolerancyjnego. W krajach Zachodu już wówczas nie pamiętano lub nie chciano pamiętać, że kiedyś to tam płonęły stosy, a tysiące innowierców uciekało przed prześladowaniami do Polski…
Ścięcie 9 protestanckich uczestników tzw. tumultu toruńskiego, oraz 2 protestanckich burmistrzów (1724 r.),
które odbiło się szerokim echem w Europie
Sytuacja różnowierców nie poprawiła się w Polsce w widoczny sposób nawet w okresie Oświecenia, gdyż tolerancja religijna nie była najważniejszym hasłem tej epoki. Zresztą, jak pisze J. Tazbir w „Tradycjach tolerancji religijnej w Polsce”: „w przywróceniu [innowiercom] pełnych praw obywatelskich i całkowitych swobód wyznaniowych widziano bowiem nie realizację postulatów tolerancji, lecz kapitulację wobec nacisków wrogich Rzeczpospolitej mocarstw”. Na sejmie tzw. delegacyjnym w 1768 przyznano wprawdzie szlachcie różnowierczej pełnię praw politycznych, mogli też swobodnie wypełniać swe praktyki religijne, zezwolono też na mieszane małżeństwa. Jednocześnie jednak katolicyzm zyskał miano religii panującej, a na ośmielających się zerwać z nim nałożono kary. Na sejmie w 1773 r. ograniczono prawa dysydentów, dopuszczając tylko do trzech liczbę innowierców w sejmie. Konstytucja 3 Maja 1791 r. zrównywała już jednak w prawach wszystkich:
„Że zaś ta sama wiara święta przekazuje nam kochać bliźnich naszych, przeto wszystkim ludziom, jakiegokolwiek bądź wyznania, pokój w wierze i opiekę rządową winniśmy i dlatego wszelkich obrządków i religii wolność w krajach polskich, podług ustaw krajowych, warujemy”.
Tak na wszelki wypadek utrzymano jednak w Konstytucji zakaz przechodzenia z katolicyzmu na inne wyznanie…
[quote name=”Raul”][quote name=”autochton”]Takie piękne tradycje !!! Takie tradycje i taka tolerancja w dawnych wiekach !!! I taki całkowity upadek wolnej myśli w dzisiejszych, wydawało by się „bardziej świeckich” czasach !!! Czy ci „wolacy” z wieku na wiek głupieją coraz bardziej ??? Czy nasz kraj bezpowrotnie skazany już jest na nietolerancję i rozwój narodowokatolickiego faszyzmu ??? Czy młodym Polakom wystarcza w XXI wieku „jezuicki ciemnogród”, zamiast rozkwitu oświecenia ?? Czarno widzę przyszłość „Wolski” … Artykuł znakomity !!![/quote]
Czy , aby na pewno to jest Twój kraj ?[/quote]
Od XV wieku na pewno „mój” !! A twój od kiedy ?? Szkoda tylko, że Wazowie przyjęli w „Wolsce”katolicyzm rzymski, zamiast wprowadzić panujący w Szwecji luteranizm !! Wtedy na pewno nie doszło by do rozbiorów, bo Polska byłaby potęgą bałtycką !!
[quote name=”autochton”]Takie piękne tradycje !!! Takie tradycje i taka tolerancja w dawnych wiekach !!! I taki całkowity upadek wolnej myśli w dzisiejszych, wydawało by się „bardziej świeckich” czasach !!! Czy ci „wolacy” z wieku na wiek głupieją coraz bardziej ??? Czy nasz kraj bezpowrotnie skazany już jest na nietolerancję i rozwój narodowokatolickiego faszyzmu ??? Czy młodym Polakom wystarcza w XXI wieku „jezuicki ciemnogród”, zamiast rozkwitu oświecenia ?? Czarno widzę przyszłość „Wolski” … Artykuł znakomity !!![/quote]
Czy , aby na pewno to jest Twój kraj ?
[quote name=”autochton”]Takie piękne tradycje !!! Takie tradycje i taka tolerancja w dawnych wiekach !!! I taki całkowity upadek wolnej myśli w dzisiejszych, wydawało by się „bardziej świeckich” czasach !!! Czy ci „wolacy” z wieku na wiek głupieją coraz bardziej ??? Czy nasz kraj bezpowrotnie skazany już jest na nietolerancję i rozwój narodowokatolickiego faszyzmu ??? Czy młodym Polakom wystarcza w XXI wieku „jezuicki ciemnogród”, zamiast rozkwitu oświecenia ?? Czarno widzę przyszłość „Wolski” … Artykuł znakomity !!![/quote]
Bredzisz !
Takie piękne tradycje !!! Takie tradycje i taka tolerancja w dawnych wiekach !!! I taki całkowity upadek wolnej myśli w dzisiejszych, wydawało by się „bardziej świeckich” czasach !!! Czy ci „wolacy” z wieku na wiek głupieją coraz bardziej ??? Czy nasz kraj bezpowrotnie skazany już jest na nietolerancję i rozwój narodowokatolickiego faszyzmu ??? Czy młodym Polakom wystarcza w XXI wieku „jezuicki ciemnogród”, zamiast rozkwitu oświecenia ?? Czarno widzę przyszłość „Wolski” … Artykuł znakomity !!!